Z cyklu: Pióro rzeczy znalezionych
Niedawno obchodziliśmy tzw. mikołajki. Patronem tego dnia jest święty Mikołaj – święty katolicki i prawosławny, który był biskupem Miry. A zatem warto napisać o biskupach… Tak oto tym bieda-strumieniem świadomości uzasadniłem wybór tematu felietonu!
Już w dość długiej perspektywie czasowej czasie jesteśmy zdruzgotani kolejnym aferami targającymi Kościół w Polsce, a mającym charakter pedofilski czy szerzej - wykorzystywania seksualnego dzieci, jak również zmanipulowanych osób dorosłych. Krytyka, jaka przetacza się w przestrzeni społeczno-medialnej, przytłacza wiernych. Pewnie są również tacy, których cieszy, bo bije w obcą i z różnych względów wrogą instytucję. Między innymi z tego powodu skala reakcji medialnej jest niewspółmierna do proporcji występowania zjawiska – wpisuje się w spór światopoglądowy, który odbywa się również w mediosferze. Zapewne ma rację amerykański publicysta George Weigel twierdząc, że jeśli tego typu przestępstw dopuszczają się osoby duchowne, które winny być autorytetami moralnymi, to większe emocje społeczne są zrozumiałe. Trzeba też powiedzieć jasno: ani skala, ani nie do końca szczere oburzenie, nie umniejszają dramatyzmu tej sytuacji, a już na pewno nie są żadnym wytłumaczeniem dla ofiar tych czynów. Odium, co też jest zrozumiałe, spada nie tylko na sprawców, ale również na ich przełożonych – bezpośrednich, a także biskupów diecezjalnych. Niestety, bowiem również pasterze nie ustrzegli się błędów, przemilczeń, niedopatrzeń, a zapewne również świadomych i niegodnych zaniedbań oraz decyzji. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że wynikało to z fałszywie rozumianego dobra Kościoła, a nie jakiejś formy współsprawstwa. Choć udowodnionych przypadków jest stosunkowo niewiele, to swego rodzaju infamia dotknęła w ramach odpowiedzialności zbiorowej wszystkich biskupów. Mimo, że jak prosto i ładnie napisał w twicie o. Knabitt „jest prawdopodobne, że i dzisiaj wielu biskupów czyni dobro bez rozgłosu, za wzorem św. Mikołaja, a drogi samochód i biskupi pałac nie są ich osobistą własnością, tylko własnością Kościoła, służącą im na czas sprawowania urzędu”. Nie dziwi fakt, że taka odpowiedzialność zbiorowa jest na rękę, tym, którym z Kościołem Katolickim nie jest po drodze – prywatnej, społecznej czy kulturowej. Smuci i niepokoi, że pasuje ona wielu świeckim i kapłanom. Ostatnio odbyło się sporo konferencji, sympozjów czy spotkań, gdzie podejmowano zagadnienie dotyczące teraźniejszości i przyszłości Kościoła w Polsce. Dało się słyszeć głosy mówiące z jakąś dziwną satysfakcją, że nie zaproszono księży biskupów, albo zaproszono wedle jakiejś subiektywnej listy. Ze zdumieniem obserwuję, że wiele ruchów i środowisk katolickich zaczęło uprawiać swego rodzaju „biskuping” czyli wybieranie pasterzy, z którymi będziemy się spotykać czy nawiązywać jakieś bliższe relacje. Jak nie podoba się ordynariusz, to wybieramy sufragana. Jak żaden biskup w diecezji, to szukamy „swoich” w innych diecezjach etc. Pragnę zatem zapytać współczesnych donatystów czy Ojciec Święty odwołał lub ograniczył teologiczne znaczenie biskupstwa, a co zatem idzie usprawiedliwił uprawianie biskupingu? Niebezpieczna jest taka droga – warto poczytać czym skończył się donatyzm i dlaczego tak stanowczo rozprawiał się z nim święty Augustyn. W taki sposób nie rozwiąże się problemów Kościoła w Polsce i na świecie. Przeciwnie, będzie to kruszeniem bardzo ważnej części fundamentu chrześcijańskiego. Przecież to biskupi są sługami i szafarzami Eucharystii, czyli najważniejszego skarbu Kościoła. Są oczywiście tylko ludźmi, dlatego święty Mateusz zostawił receptę na nasze tzw. „mieszane uczucia”: „Czyńcie i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23,2).
Obejmijmy zatem naszych pasterzy modlitwą i miłością. Również tych, którzy upadli. Jak bardzo upadli i którzy upadli oraz jak będą musieli za to zadośćuczynić – zostawmy Watykanowi. Trudne zadanie? Bardzo trudne…
/mdk