Z cyklu: Pióro rzeczy znalezionych
… niekoniecznie beztroski i przesadnie radosny. A już na pewno nie w amerykańskiej konwencji „keep smiling”. Bo chrześcijański optymizm, a o nim tutaj mowa, z pewnością taki nie jest.
Jesteśmy niemal w przededniu Świąt Bożego Narodzenia, które niektórzy chcą nazywać białymi albo jeszcze mniej lub bardziej niedorzecznymi określeniami.
Związana z nimi nastrojowość (nie mylić z magią), głębia i symbolika religijna, a także spotkania z bliskimi przy wigilijnym stole, każą nam szukać optymizmu. Składamy sobie przecież życzenia bożonarodzeniowe i noworoczne, pełne zrozumiałej nadziei, że przyszłość będzie się jawić w jasnych barwach, a nowy rok będzie lepszy od tego, który ustępuje. Czy mamy się wstydzić, że tak po ludzku chcemy, by było nam lepiej, łatwiej czy szczęśliwiej? Oczywiście, że nie. Czy jest w tym pewna doza życzeniowości i naiwności? No pewnie, że tak… Ale kto powiedział, że od czasu do czasu nie można być naiwnym? Bywa niekiedy, że w publicystyce katolickiej ukazują się artykuły, które piętnują takie życzenia. Wydaje się, że niepotrzebnie. Jest wystarczająco wiele rzeczy, za które trzeba bić się w piersi, żeby szukać dodatkowych nieco na siłę. Natomiast niedobrze by było gdyby katolik zatrzymał się tylko na takim poziomie widzenia świata i spoglądania w przyszłość. Chrześcijańska nadzieja i optymizm różnią się bowiem od tzw. ludzkiego optymizmu. W jednej ze swych homilii mówił o tym papież Franciszek. Przywołał znany i prosty obrazek szklanki wypełnionej do połowy. Ludzki optymizm lub pesymizm przypomina często takie połowiczne widzenie rzeczywistości: albo koncentrujemy się na tej niepełności, co rodzi pesymizm i frustrację, albo jesteśmy zapatrzeni w zapełnioną część naczynia, co początkowo buduje złudne poczucie optymizmu, jednak tak niepewne i ulotne, że przy każdym większym cierpieniu, niepowodzeniu czy nieszczęściu szybko przeradza się w życiowy zawód. W taki sposób sprawdza się obiegowa definicja, że pesymista to optymista z doświadczeniem życiowym. Chrześcijańska nadzieja pokazuje nam inną, bardziej eschatologiczną optykę. Takie widzenie nie zamyka oczu na istniejące w świecie zło, cierpienie czy przeróżne zagrożenia, ale domaga się spojrzenia na nie w perspektywie krzyża i łaski, a więc zbawienia
Zatem Chrystusowy optymizm nie jest taki „na już” i łatwy, ale ma wymiar ostateczny. Ważne jest uświadomić sobie jednak, że pracujemy na niego już dziś. Wskazał na to św. Josemaria Escriva de Balaguer mówiąc, że „optymizm chrześcijański nie jest optymizmem cukierkowym ani też ludzkim zadufaniem, że wszystko pójdzie dobrze. Jest optymizmem zakorzenionym w świadomości ludzkiej wolności i pewności co do mocy łaski: optymizmem, który każe nam być wymagającymi od siebie samych, starać się odpowiedzieć w każdej chwili na wołania Boga”.
Jak powiedziano, nie oznacza to jednak, byśmy mieli się wstydzić, że życzymy sobie i innym tak po ludzku piękniejszego i łatwiejszego życia. Natomiast grzechem i delikatnie mówiąc, lekkomyślnością, byłoby, gdybyśmy wierzyli, że takie życzenia mogą mieć moc sprawczą i zaklinającą przyszłość!
Dlatego Drogim Czytelnikom z okazji Świąt Bożego Narodzenia, życzę… pełnej szklanki – niech mi ks. biskup Tadeusz Bronakowski wybaczy!!! Pełnej szklanki, czyli umiejętności cieszenia się z tego, co w życiu jest piękne i szlachetnie przyjemne oraz dostatnie, ale także przeżywania z wiarą, pokorą i nadzieją, tego, co jest wynikiem zła czy cierpienia!
/mdk