W ostatnim artykule, o podobnym tytule, opisywałem kondycję duchowości Polaków, jednak jak natura pokazuje – ryba psuje się od głowy. Toteż dziś postanowiłem przyjrzeć się trochę duchowi kapłańskiemu. Nie mówię o poprawnych praktykach, ale wszelkich wypaczeniach pasterzy, które z całą pewnością wpływają na stado. Co prawda nie będziemy już poruszać się wokół sfery ezoteryki, bo ja przynajmniej nie znam nawet historii o duchownych zaangażowanych w tym kierunku (no może poza pewnym hiszpańskim biskupem), lecz spojrzymy na ręce, które konsekrują, a… no właśnie!
Chyba najpoważniejszym wypaczeniem naszych czasów jest fakt, że charyzmatem większości księży jest defetyzm. Religia nadziei głoszona przez fatalistów raczej nie porwie tłumów, w przeciwieństwie do obiecującej przyszłości wylosowanej z ciastka. Paradoks? Możliwe, ale właściwie człowiek z natury, gdzieś z głębi, woli widzieć swoją przyszłość optymistycznie choćby nierealną, ale w jakiejś części wyobrażalną. Śmiało można tu przytoczyć świętego Pawła – kto nie chce pracować, niech też nie je. Apostoł Narodów mówi tu o chęciach, nie czynach czy zdolnościach, lecz postawie człowieka, a zatem gdy ksiądz wstrzymuje się przed kolejną inicjatywą, to niech rozpocznie inną inicjatywę – rachunek sumienia.
Jeśli już jesteśmy przy powodach nadziei to podstawowym jest wiara wyrażająca się między innymi w modlitwie. Bardzo rzadko dostrzegalnym obrazem są księża w ławach kościoła klęczących tak po prostu. Gdzieniegdzie widzimy z pomarańczową książką (brewiarzem) w konfesjonale, może gdzieś z różańcem na chodniku, ale tak po prostu na kolanach? Ewangelia oczywiście daje jasne wskazania – wejdź do swojej izdebki. Lecz podstawowym domem księdza nie powinna być zaryglowana na dziesięć spustów plebania, ale otwarty kościół. Jako fizyczny gospodarz miejsca powinien przyjść przed zaproszonymi na Ucztę Baranka i przygotować się. Stara sekwencja Dies irae zawiera wezwanie błagającego racz pamiętać Jezu drogi, żeś wziął dla mnie żywot srogi, zdaje się słyszeć z osamotnionego tabernakulum wołanie racz pamiętać kapłanie drogi, żeś przyjął dla Mnie olej święty. Jeśli ksiądz jest przyjacielem Chrystusa, to tę relacje musi być widać, aby i inni nią zachwyceni szli po radę do Najlepszego Przyjaciela, a nie cyganki z rynku.
Wewnętrznym pragnieniem człowieka jest dążenie do przewyższenia samego siebie, szukanie czegoś ponadmaterialnego. Dotychczas sacrum pomagało w tym kierunku, jednakże wymagało to wielkiej pracy: skupienia, wyciszenia, spokoju i czasu. Wtedy to duch się unosił ku Bogu. W obecnych czasach, jak zauważa Ratzinger, jest o wiele prostszy sposób, czyli narkotyki momentalnie zaspokające to pragnienie. Także seanse spirytualistyczne przy użyciu wszelkiej maści kadzidełek i efektów wprowadzają człowieka w stan mistyczny. Można to określić świeckimi praktykami pobożnościowymi, które wyparły te religijne. Czemu? Poza duchem czasów, który odbiera istotny aspekt – czas, resztę powinniśmy odnaleźć w Kościele, tymczasem pośród kleru panuje strach, że cisza zanudza, skupienie jest nieosiągalne, a spokój nierealny. Zamiast tworzyć przestrzeń do tego, to błogą pustkę wypełnia się chaosem świata, który tym bardziej popycha ludzi do pseudosacrum używek lub parasacrum ezoteryki.
Myślę o jeszcze jedynym istotnym aspekcie, problemie katechezy, abstrahując od szkolnych lekcji religii, ale odnosząc się do ogólnej znajomości teologii wśród wierzących. Przy czym już na starcie trzeba wyjść z założenia równowagi między pobożnością, a teologią, gdyż każde zachwianie, w którymś z kierunków będzie problematyczne. Nacisk na pobożność spowoduje, że Watykan stanie się Akropolem, czyli tylko atrakcją turystyczną bez obecnego kultu, z kolei w drugim kierunku ambona stanie się katedrą profesorską. Obawiam się, że obecnie dostrzegalny jest pierwszy scenariusz, realizujący się w dramatycznym tempie, gdyż klepanie zdrowasiek, procesyjki i pasterki straciły ugruntowanie kulturowe, a nieznajomość ich głębi powoduje infantylizację nieodpowiadającą wymogom ambicji młodego pokolenia. Salony wróżbiarskie jedne się otwierają, drugie zamykają, a Kościół musi trwać, więc nie może opierać się wyłącznie na emocjonalności, ale też nie może zaniedbać zmysłowości. Homo religiosus żąda kultu, homo sapiens wymaga sensu, a homo Dei chce Prawdy, a to wciąż jeden i ten sam człowiek, który musi zaspokoić te pragnienia.
Czy zatem rynek ezoteryczny w Polsce napędzają księża? NIE, rynek napędzają tylko i wyłącznie ci, którzy z niego korzystają, jednakże z całą pewnością duchowieństwo ma swój udział w tym, że człowiek ucieka się do innego rozwiązywania pragnienia wznoszenia ducha. Oczywiście wszystkim nie dogodzisz, niemniej nie należy się tym usprawiedliwiać, ale znaleźć rozwiązania, które znów sprowadzą sacrum w przestrzeń kościoła, a wówczas ludzie sami przyjdą. Istnieją już takie środki, do których nowe należałoby odnosić, ale z całą pewnością nie wolno ich kopiować, gdyż wszystko ma swój czas. Niech zatem ten błogosławiony czas adwentu wzbudzi w nas refleksję jak sprawić by Boże Narodzenie było Boże, a nie choinkowe, co jest pokłosiem zatraty świętości w naszej codzienności. Może zamiast kolorowych lampek wystarczy ubogi żłóbek oświetlony tylko blaskiem woskowych świec, byśmy poczuli „magię” świąt.
/mdk