Kierowanie się intuicją bywa niejednokrotnie jedynym sposobem podejmowania decyzji, ze względu na brak innych aspektów mogących jakkolwiek rozjaśnić sytuację. Z drugiej strony, samo subiektywne odczucie którejś ze stron, ze względu na wewnętrzny imperatyw, jest raczej mało rozsądne, a jednak wciąż w jakiś sposób racjonalne. Czy jednak istnieje zasadna granica użycia przeczucia? Czy da się uniknąć tej zwodniczej tendencji?
W sumie nie ma co zwlekać z odpowiedzią. Jeśli tak ważną rolę pełni tutaj subiektywność, to granicą takiego rozeznania powinna być nasza osoba i kwestie wyłącznie nas dotyczące. Oczywiście nieuniknione jest stosowanie tej metody w innych wypadkach, ale niesie to znacznie wyższe ryzyko błędu i skrzywdzenia. Śmiem twierdzić, że można uznać posługiwanie się własnym odczuciem jako odmianę egoizmu. Stawiamy swoje przeczucie ponad obiektywną prawdę; stawiamy na siebie, siebie nad innych, szczególnie nad losy drugiej osoby. Co więcej, jeżeli coś nas „uwiera” w drugim, to może być nasz własny problem, który na siłę dostrzegamy w kimś innym, bo sami nie możemy sobie poradzić. Ilekroć dokonaliśmy błędnego sądu, tylekroć powinniśmy się zastanowić przed każdym kolejnym.
Bez wątpienia ogromnym ryzykiem w tej kwestii obarczone są funkcje kierownicze. O ile w korporacjach istnieje szereg procedur chroniących pracowników przez rozmaite prawa i instytucje, tak w mniejszych instytucjach bywa, że ktoś jest zwalniany ze względu na „lubię/nie lubię”. Można by to tłumaczyć, mówiąc o jakiejś panującej atmosferze, jednakże wciąż uzależnione to jest od zwodniczych odczuć, a ostatecznie jest to sprawa wielkiej wagi. Kryterium upodobania nie jest dobre, nie można akceptować takiego podejścia. Wiemy, że błądzić jest rzeczą ludzką, więc jeśli bardzo chcemy, to możemy się zagubić, jeśli nam bardzo zależy, możemy opierać się tylko o swoją intuicję, ale czyż nie lepiej mieć kogoś, kto patrzy na nasze życie z perspektywy? Przyjaciela, kierownika duchowego, bądź inną zaufaną osobę, która bez wahania uprzedni nas, gdy zaczniemy błądzić. Przy czym dalej, lepiej, niż my sami, zna nas tylko Bóg, ale konsultowanie wyborów z innymi, posiadając aparat krytyczny, raczej nie powinno nas zwieść. Nie bądźmy sami dla siebie przewodnikami, bo skoro żyjemy w społeczności, to i do niej się odnośmy.
Zastanawiające jest, czy w ogóle można starać się uniknąć tego typu stronniczości? Bez wątpienia trzeba zejść z powierzchowności w przypadku próby zrozumienia zarówno siebie, swoich tendencji i upodobań, jak również tego samego w przypadku decyzji wobec drugiej osoby. Tylko przez zaufanie i poznanie można uniknąć „przeczucia”. Im więcej wiemy, tym mniej w naszej decyzji nas, a więcej dobra drugiego. I znowu, nigdy nie czujmy, że wyczerpaliśmy temat, lecz starajmy się w dialogu z zainteresowanym wyprowadzić najwłaściwsze wnioski. Dodatkowo, co dwie głowy to nie jedna, więc starajmy się, w celach obiektywności, nie tylko dokonać jakichś konsultacji, lecz spojrzeć z wielu perspektyw, także z tej obejmującej punkt widzenia „ofiary” decyzji.
/ab