2 sierpnia Nancy Pelosi, spikerka Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, odwiedziła Tajwan. Większość komentatorów, którzy się tymi sprawami zajmują, głowią się nad tym po co, bowiem wizyta ta wywołała gwałtowną reakcję Chin kontynentalnych, które uważają wyspę za część swojego terytorium.
Oczywiście mało kto myśli w kategoriach odwrotnych - że Republika Chińska, której rząd rezyduje na Tajwanie, uważa obecne Chiny „ludowe”, i zdaje się obszar Mongolii, za część własnego terytorium. Cała rzecz jest skomplikowana, korzeniami sięga końca lat czterdziestych, kiedy to kraj rozdarty był wojną domową, zakończoną w zasadzie zwycięstwem komunistów pod wodzą Mao Tse Tunga. Sam Tajwan, chroniony przez flotę Stanów Zjednoczonych, pozostał niezdobytym terenem Republiki Chińskiej. Od jakiegoś czasu Tajwanem targa problem wewnętrzny, a mianowicie coraz liczniejsza grupa mieszkańców wyspy, czytaj: obywateli Republiki Chińskiej, nie chce nimi być – ogólnie mówiąc Tajwańczycy chcą być po prostu Tajwańczykami. Politycznie takie dążenie musiałoby się przerodzić w ogłoszenie niepodległości Tajwanu, a tym samym koniec państwowości chińskiej na wyspie, a to dodatkowo dolewa oliwy do ognia.
Wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie jest z chińskiej perspektywy przyjazdem bardzo ważnego przedstawiciela administracji Stanów Zjednoczonych na chińskie terytorium. To, że Tajwan nie protestowałby, gdyby ta sama polityk zawitała w Pekinie jest wynikiem możliwości politycznych, a nie czego innego. Rzecz rozegrała się dyplomatycznie, na iście po amerykańsku przeprowadzonym przemówieniu amerykańskiej polityk w parlamencie, z nazwy chińskim, w Taipei, a militarnie poskutkowała jak na razie manewrami floty chińskiej (Chin kontynentalnych oczywiście) u wybrzeży rzeczonej wyspy oraz negatywnymi reakcjami dyplomatycznymi, na pewno całkowicie spodziewanymi.
Wracając do tytułowego pytania. Trzeba na nie odpowiedzieć po kolei, zaczynjąc od tego, że nikt w USA, kto stał za wizytą pani spiker, nie był tak głupi, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że wywoła ona negatywny oddźwięk chiński. Wyjścia są dwa: albo Amerykanie postanowili zdyscyplinować Chińczyków w kwestii ich relacji z Rosją, albo wywołać konflikt. Ta druga kwestia wydaje mi się nieco mniej możliwa – po pierwsze wojna chińsko-chińska (tajwańska) miałaby charakter globalny, chyba że amerykańska polityk przyjechała do Taipei po to, by dostarczyć Chińczykom z kontynentu pretekstu do casus belli z Tajwanem, a tym samym zajęcia wyspy, w którym to akcie Amerykanie nie zamierzaliby przeszkadzać. Przedstawienie takiej możliwości jest, nie ma co ukrywać, żartem z mojej strony, a nie opisem realnie prawdopodobnej sytuacji. Nie od dziś wiadomo, że zarówno Chińczycy jak i Amerykanie od jakiegoś czasu wzajemnie prężą muskuły. Konflikt obu imperiów zdaje się wisieć na włosku, z tym że w tym momencie dla Chin byłby raczej przedwczesny, ich siły, nawet gdyby je zsumować z Rosją, która – z braku innego wyjścia – pewnie opowiedziałaby się po ich stronie, prawdopodobnie okazałyby się w tej rozgrywce zbyt szczupłe. Wiedzą o tym obie strony konfliktu, a więc Chiny oprócz pewnego pokazu siły nie zdobędą się raczej na nic więcej i usiądą do jakichś negocjacji, których rezultatem byłoby nowe geopolityczne rozdanie, dotyczące Dalekiego Wschodu. Bardzo trudno jest wyrokować kto w wyniku takowych ustaleń za co i czym zapłaci. Można zaryzykować koncepcję, że w zamian za jakąś możliwość integracji z Tajwanem, coś w rodzaju „dwa systemy – jedno państwo”, czy też pozwolenie Stanów na koncepcję Nowego Jedwabnego Szlaku, albo za zgodę na ponowną ekspansję na Syberii, do której roszczenia Chińczycy gdzieś tam podskórnie przejawiają, Pekin stanie jednoznacznie po amerykańskiej stronie w konflikcie, który toczy się na Ukrainie. Może w zamian za deeskalację w okolicach Tajwanu, Amerykanie zażądają od Chin wycofania się z interesów w Afryce? Może po prostu chodzi o handel rosyjska ropą i gazem?
Takich możliwości jest więcej, jedno jest pewne: ani czas, ani okoliczności wizyty pani Pelosi nie były przypadkowe, a o tym co było jej przyczyną nie decyduje rachunek prawdopodobieństwa, a twarda kalkulacja. Jak wiadomo, odpowiedzi na wiele pytań przychodzi z czasem, więc nam pozostanie czekać na to co się wydarzy.
/mdk