Połoniewicz: Z wakacyjnych reminiscencji

2023/09/19
AdobeStock 69928237
Fot. Adobe Stock

Już powrócili do siebie z urlopu na Mazurach. Trzy tygodnie minęły tak szybko, jak mkną auta prowadzone przez szalonych kierowców na S7. Przyjadą ponownie za rok. Na zasłużone wakacje.

A przez kolejny rok znów będziemy do siebie dzwonić – oni stamtąd, z nieznanego nam świata, my zaś z naszego kraju, niespokojnie spoglądając na upływające minuty połączenia. Przecież każda taka rozmowa kosztuje. Będziemy wypytywać o różne sprawy, o zdrowie, jak się trzyma nasza mama? Odpowiemy: dobrze, dobrze, trzyma się… Co jakiś czas będą z naszej strony pytania czy może jednak przyjadą na najbliższe święta, niegdyś bowiem tak bywało, że sprawiali miłe niespodzianki. Przyjeżdżali wówczas całą rodziną. Z małymi dziećmi. Cieszyliśmy się wszyscy – przecież byliśmy razem, choć przez krótki czas. Niestety, ostatnimi laty słyszymy tylko jedno: nie przyjedziemy, już nie te lata, bo dom, bo dorosłe dzieci, które już pracują i z nimi trzeba zostać. Będzie im przykro, gdy zostaną same.

Na co dzień zatem, przez jedenaście miesięcy, pozostają nam sąsiedzi na wspólnej klatce schodowej wielkiego blokowiska; grzecznie wymieniamy pozdrowienia, ba, nawet bywa, że uśmiechamy się blado, niepewnie. Rzadko coś do siebie mówimy. Mało ich znamy, najchętniej szybko zamykamy za sobą drzwi dla świętego spokoju. Po co nam oni, do czego potrzebni? Jesteśmy ponumerowani, schowani, niechętni do otwarcia na drugiego człowieka.

Często mówiono mi, że powinienem być szczęśliwy – mam liczną rodzinę, gromadkę rodzeństwa. „Bardzo musicie się kochać. Musi być u was wesoło” – mawiano. „Gdy się spotkacie, zawsze jest o czym rozmawiać; jest was dużo, wzajemnie sobie pomagacie” – upewniano mnie. Owszem, pomogli, gdy trzeba było, zachowali się jak należy.

Tymczasem, gdy przyjadą za rok, będą intensywnie wypoczywać. Należy się im, to prawda. Mają swój domek jak azyl, w którym się zamykają przed rodziną. Każdego dnia wypływają na pobliskie jezioro – bardzo lubią łowić ryby, pływać, opalać, gdy sposobna pogoda. Nie znajdują czasu dla najbliższych. Jeśli już, to jedynie dla mamy. Raz jeden tylko wszyscy spotykamy się na imieninach siostry. I to w zasadzie wszystko. Niechętnie bowiem podchodzą do odwiedzin rodzeństwa: jest was tu za dużo, jak zaczniemy odwiedzać każdego z osobna, ile na to czasu potrzeba? A rewizyty? Każdego należy ugościć, urlopu nie wystarczy! A odwiedzisz jednego, drugi będzie krzywo patrzył. Nie, to nie powinno tak być! Lepiej samemu wypłynąć łódką na jezioro, złapać szczupaka, sam na sam pobyć z przyrodą. O, to tak! Każdy ma swoje życie, swoje codzienne problemy. Po co nam o nich wiedzieć? My też przecież mamy niełatwo!

Owszem, lecz i niełatwo przyjąć taki sposób rozumowania. Pustka wlewa się w myśli, przenika serce. Trzy tygodnie minęły jak maszyny pędzące trasą S7 i innymi eskami. Za rok znów przyjadą. Będziemy czekać, dzwonić, pytać – może szybciej, na święta?…

Spacerując brzegiem jeziora spoglądam czasem, jak rybacy po codziennych odłowach zmęczeni, w milczeniu rozciągają nadszarpnięte zębem czasu sieci. Część z nich porwana, w zachodzącym słońcu prześwitują dziury. Zastanawiałem się nieraz, jak je cerują, jak łączą oczka z drugimi, aby ponownie była to sieć zdolna na obfite połowy? Na pewno mają na to sposób. Przychodziło mi wówczas do głowy, że nasze rodzinne relacje tak właśnie wyglądają – jak porwane sieci, które koniecznie trzeba naprawić, aby nie rozpadły się na dobre. Połączyć „oczka”, które rozproszyły się po świecie i utraciły siłę poczucia przynależności do rodzinnej wspólnoty. Tylko jak naprawić? Musi być przecież i na to sposób. Jezus skupił wokół siebie kilku rybaków, podobnie pracujących jak ci znad mazurskiego jeziora. Bez wahania porzucili sieci i poszli za Nim „łowić” ludzi. Porzucili swoją strefę komfortu, oddali Jezusowi swój czas, swoje życie, zaufali Jemu. Nie narzekali, że nie będą zasłużenie wypoczywać po ciężkiej pracy.

Zachowuję nadzieję, że już może następnego roku moi „europejscy” wczasowicze zapukają do drzwi i uśmiechnięci powiedzą: – machnęliśmy dziś ręką na wędkowanie, szczupaki, leżakowanie. Mamy wolne popołudnie. Może razem pojedziemy na spacer nad jezioro i pogadamy? Będę wówczas gotów. Bez wahania porzucę wszystko i powiem, że tak, że owszem! Nie powiem tylko, że z radością…

Jestem pewien, że tego popołudnia ujrzę nad jeziorem, jak rybacy spokojnie, wprawnymi ruchami układają naprawioną sieć na dnie łodzi przygotowując się do kolejnych połowów…

 

/mdk

Zbigniew Poloniewicz kwadrat

Zbigniew Połoniewicz

Przewodniczący Białostocko-Olsztyńskiego Oddziału Okręgowego Katolickiego Stowarzyszenia "Civitas Christiana". Teolog, publicysta. 

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#relacje #rodzina #indywidualizm #komfort
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej