Polityka powinna określać coś ważnego, cennego i powszechnego: życie wspólnotowe, społeczne bycie razem, wspólną troskę o lepsze funkcjonowanie i działanie.
Trudno jest dziś zdefiniować politykę. W medialnym rozgardiaszu, który nas otacza, w wielości głosów, komentarzy i opinii, polityka jawi się jako wszechobecna, ale również męczy i budzi powszechne zażenowanie. Polityka – słowo pochodzące od greckiego pojęcia pólis oznaczającego starożytne miasto-państwo – to przecież w swej istocie refleksja nad tworzeniem ładu wspólnoty, nad tym, jakie dobro winno być przedmiotem społecznej aktywności, jakie cele winniśmy sobie wyznaczać, by żyć mądrzej i lepiej – i działanie w tym kierunku.
Stąd polityka to także władza. Społeczność bowiem, generując działania polityczne, zawsze wprowadza pojęcie rządzenia. „Tam bowiem gdzie jest wielość musi być i rządzący” – jak mówił św. Tomasz z Akwinu (O władzy, I, 1; Summa Theologica, II-II, q. 66, a. 1; Summa contra Gentiles, III, q. 85). Współcześnie, w społecznościach demokratyczno-liberalnych, zadaniem uzasadnionej i prawowitej władzy jest sterowanie społeczeństwem za pomocą określonych reguł prawnych. Prawo, będąc w rozwiniętych wspólnotach zasadniczą formą decyzji politycznych, zapewnia regularność, wyklucza arbitralność i dowolność, jest gwarantem społecznego porządku i ładu. Obecnie to reguły prawne są pierwszoplanową formą, w której przejawiają się decyzje rządzących. Władza zatem kieruje społeczeństwem głównie przy pomocy reguł prawnych. Polityka w tej demokratyczno-legislacyjnej formie jest więc próbą stworzenia ładu, w którym ustalony przez przedstawicieli społeczności porządek prawny normalizuje i określa zasady wzajemnego współżycia.
Klasycy wielkiej myśli politycznej widzieli władzę jako naturalne następstwo zbiorowości i różnorodności, jaka cechuje wszystkie ludzkie wspólnoty. Według myślicieli chrześcijańskich Bóg, stwarzając człowieka, w swoim zamyśle założył istnienie społeczeństwa ludzkiego i władzy politycznej. Konsekwencje takich tez są jednak dość poważne, oznacza to bowiem, iż nikt nie ma prawa powiedzieć, że państwo – czyli ujęcie społeczności ludzkiej w organizację prawną – jest moralnie niegodziwe, jest skutkiem grzechu. Władza nie jest grzechem, choć czasem grzech generuje i grzechowi służy. Dlatego Tomasz z Akwinu z całą mocą twierdził, że jeśli władza jest naturalnym skutkiem istnienia ludzkich społeczności, to jej celem jest realizacja dobra wspólnego – bonum communae.
W Sumie Teologicznej, jednym ze swych najważniejszych dzieł, Tomasz z Akwinu zagadnienie dobra wspólnego omawia w związku z cnotami przyrodzonymi – roztropnością i sprawiedliwością. Wskazuje, że winno ono być naturalną podstawą każdej ludzkiej społeczności (Sum. Theol., II-II, q. 47, a. 10, ad. 2). U podstaw pojęcia dobra wspólnego leży – oparte na doświadczeniu – uznanie, że człowiek z natury jest istotą społeczną, a dobro każdej ludzkiej osoby jest ściśle powiązane z dobrem całej społeczności, do której ona należy. I choć zbiorowość ma wspomagać swoich członków w różnych potrzebach, to jednak celem tworzących ją poszczególnych jednostek powinna być właściwie rozpoznana i realizowana pomyślność społeczności. Kategoria dobra jest jednak – powiedzmy szczerze – pojęciem dość ogólnym, pod które każdy podkłada inne treści. Jak zatem rozumieć ową oś społecznej myśli chrześcijańskiej – dobro wspólne?
Według światopoglądu prezentowanego i realizowanego przez chrześcijaństwo społeczeństwo jest właściwą i naturalną przestrzenią dla bytu i rozwoju człowieka, szczególnie w wymiarze realizacji jego najważniejszych władz: rozumu i cnoty. Stąd i definicja dobra wspólnego ma charakter moralny, stawiając warunek, by w imię współtworzenia owego dobra nie niszczono osoby ludzkiej. Ma ono zatem zawsze służyć duchowemu wzbogaceniu i rozwojowi całego człowieka-osoby. Dobrem wspólnym jest więc dobro osoby. Dlatego społeczna nauka Kościoła wielokrotnie podkreślała konieczność wyakcentowania w realizowaniu przez politykę dobra wspólnego dóbr duchowych i duchowego przeznaczenia człowieka. Jan Paweł II, omawiając zagadnienia społeczne, zawsze podkreślał, że polityka jako sztuka władania ma polegać na roztropnej trosce o dobro wspólne. Roztropne jest to, co dobre, słuszne i zarazem możliwe do zrealizowania w danej sytuacji historycznej. Dlatego też, jeśli zakres realizacji dobra wspólnego obejmuje działania polityczne, to dobrym politykiem jest ten, kto pracuje zgodnie z właściwie ukształtowanym sumieniem, a jednocześnie działa skutecznie. Katolicka Nauka Społeczna mówi, że dobro wspólne społeczności jest racją istnienia władzy w państwie i trzeba je rozpatrywać w trzech wymiarach: jest to dobro wszystkich, każdego człowieka i całego człowieka. Temat ten – dziś marginalizowany i pomijany – w o statnich dziesięcioleciach podejmowało wielu papieży w swoim nauczaniu: Pacem in terris, Octogesima adveniens, Laborem exercens, Sollicitudo rei socialis, Centesimus annus, Caritas in veritate.
Tak rozumiana polityka i związane z nią zaangażowanie na rzecz właściwie rozeznanego dobra wspólnego wymaga przekroczenia różnorodnych partykularyzmów, dyktowanych zarówno przez ideologię, jak i przez interes partyjny, grupowy, terytorialny czy etniczny. Dobro wspólne ma bowiem własną specyfikę, której istotą jest podporządkowanie polityki godności i wartości osoby ludzkiej. Co jest więc celem polityki? Zadaniem społeczności politycznej jest stwarzanie i rozwijanie warunków materialnych i intelektualnych, w taki sposób, by każda jednostka znalazła w niej pomoc w zdobywaniu pełnego życia osoby i wolności duchowej. Wymaga to troski o wspólny interes społeczności i każdego z tworzących ją ludzi, zwłaszcza najsłabszych, którzy sami nie potrafią zadbać o siebie. Realizacja osobowego dobra wspólnego wymaga uznania, że ważniejsze, niż logika ekonomii i wymiany czy też przeróżne formy konsumpcji wiążące się ze współczesnym funkcjonowaniem struktur społecznych, jest to, co należy się człowiekowi ze względu na jego przyrodzoną godność – ponieważ jest człowiekiem. Jest to jednak możliwe, przyznajmy otwarcie, tylko za sprawą polityki opartej o sprawiedliwą hierarchię wartości. Działania społeczne i polityczne jawią się tu jako realizacja określonych powinności i dóbr. Można powiedzieć, że w chrześcijańskiej wizji polityki chodzi o to, by społeczność i wybierani przez nią politycy realizowali prawa, które będą gwarantować rozkwit wiedzy, mądrości, sprawiedliwości, prawości, poszanowania zasad, ofiarności, przyjaźni, miłości i odpowiedzialności. Jest to istotne, ponieważ te właśnie wartości ukazują i realizują absolutny i transcendentny wymiar osoby ludzkiej. Staje się ona podmiotem działań społecznych i politycznych, a nie tylko przedmiotem czy funkcją.
Zapytajmy jednak, czy nie są to obecnie postulaty życzeniowe? Polityka współczesna, oparta na procedurach demokratycznych, niesie bowiem ze sobą bardzo poważne zagrożenia. W dobie szerokiego rozwoju i kulturowej ekspansji mediów elektronicznych słowo stało się suplementem obrazu, a myślenie (szczególnie krytyczne) jest niemodne i niewygodne. Dostrzegamy rozkład społecznego dyskursu i przeistoczenie się debaty w show. Często nie ma już miejsca na sztukę słowa, precyzję i dogłębność myśli, a tym bardziej na merytoryczne uzasadnienia postaw społecznych i politycznych.
Współczesne dysputy publiczne i kulturowe – widzimy to wszyscy – nie toczą się dziś w przestrzeni racjonalno-merytorycznej i nie kreują idei etycznych, ale są sterowane i określane przez różnego rodzaju interesy grup społecznych i biznesowych, a także instytucji światopoglądowych. Dyskurs, którego jesteśmy obecnie świadkami – społeczny, polityczny czy kulturowy – dawno przestał mieć charakter racjonalnego sporu na argumenty, a stał się przestrzenią niewybrednej walki o wpływy, władzę i pieniądze. Oderwanie demokratycznych procedur i wyborów od racjonalnej refleksji upodabnia politykę do konsumpcji. Staje się panowaniem narcystycznego konsumenta, zmieniającego preferencje wyborcze podobnie jak swoje upodobania marketingowe. To sprawia, że poważna i logiczna rozmowa na tematy polityczne jest mało prawomocna. W strategii neoliberalnej, albo post-politycznej, rolę mediatora i arbitra wobec idei społecznych spełnia dziś rynek. Rynek i marketing wchłonęły kulturę, aksjologię, naukę i religię, a także – co dramatyczne dla modelu demokratycznego – politykę.
Ratunkiem przed taką erozją społeczno-politycznej aktywności człowieka jest uświadomienie sobie, że jeśli polityka jest wrośnięta w jego społeczną naturę, to nigdy nie może być oddana siłom przypadkowym bądź zideologizowanym. Jak już wiele wieków temu mówił św. Tomasz z Akwinu – polityka jest podstawą społeczności, bo zawsze jest refleksją na temat celów, jakie winny osiągać ludzkie wspólnoty. Stąd nie można jej sprawowania i funkcjonowania powierzać komukolwiek (Św. Tomasz z Akwinu, In Decem Libros Ethicorum Aristotelis ad Nicomachum I, lec. II, nr 30-31). A zatem, choć wielość zawsze domaga się rządzenia, to nigdy nie jest obojętne – przekonują nas chrześcijańscy myśliciele – komu powierzymy odpowiedzialność za naszą wspólnotę.
Ks. Jacek Grzybowski