Na takie pytanie, które sam postawiłem, odpowiem „nie wiem”, ale też i nie o to chodzi, by się tego dowiedzieć. Mało tego, sądzę, że to nieistotne. Postawiłem je, ponieważ wokół tego chyba najbogatszego człowieka na świecie robi się ostatnio głośno z wielu powodów.
A skoro jest głośno i pytania o jego agenturę ktoś stawia, choćby taki jak ja, ale i - zdaje się - prezydent Biden, to należałoby chyba stwierdzić, że niczyim. Za to myślę, że można zaryzykować twierdzenie, że Musk jest politykiem, być może częścią jakiegoś układu, dla którego agentura jest jedynie narzędziem. Dla wielu potęg jego istnienie jest niebezpieczne, ale ma on ochronę innych sił, z którymi pozostaje we wspomnianym układzie.
Przede wszystkim Musk, człowiek, co do którego wiadomo, że jest bogaty i że jego cele biznesowe mogą być niezależne od interesów takiego czy innego państwa, co rusz się wypowiada. W ostatnich miesiącach, pisałem o tym na tych łamach, zaczął wypowiadać się w kwestii pokoju na Ukrainie, który miałby być kompromisem zarówno ze strony rosyjskiej, jak i ukraińskiej. W sferze publicznej jego wypowiedź została źle przyjęta przez wszystkie chyba strony konfliktu, przynajmniej tak to przedstawiły media. Za deklaracjami Muska nie poszło nic więcej. Prawie w tym samym czasie rzucił on komunikat, że systemy łączności Starlink, należące do jego firmy, nie mogą dłużej wspierać Ukraińców, a właściwie nie jest on w stanie takiej działalności finansować. Trudno powiedzieć, co się zadziało na szczytach różnych władz po tym oświadczeniu, ale szybko okazało się, że jednak Starlink na Ukrainie zostaje i ktoś chyba za jego używanie jednak zapłaci. Jeszcze gorsze dla wielu ośrodków było to, co wydarzyło się w związku z Muskiem w świecie sieci społecznościowych. Otóż w końcu października przejął on Twittera, co oznacza, że uzyskał możliwość globalnej kontroli przepływu informacji. Na razie rzucił w tej kwestii kilka komunikatów, przywrócił konto byłego Prezydenta Trumpa, podobno zwolnił część kadry współtworzącej dotąd firmę, czym wywołał widoczną niechęć, żeby nie powiedzieć gorzej, części środowisk lewicowych. Oczywiście zakładam, że te gesty są tylko kolejnymi komunikatami rzucanymi tzw. opinii publicznej dla odwrócenia uwagi od czegoś ważniejszego o czym się dowiemy, jeśli będziemy uważnie przyglądać się wydarzeniom.
W tym kontekście chciałbym po raz trzeci wrócić do kwestii ukraińskich złóż litu, tak potrzebnego do produkcji akumulatorów samochodów elektrycznych. Nie będę się tu nad tą kwestią rozwijał - odsyłam zainteresowanych do wcześniejszych tekstów. Tym razem przywołam tylko fakt, że bohater mojego dzisiejszego felietoniku zbudował fabrykę takich aut w Berlinie. Jej otwarcie nastąpiło 22 marca, miała ona wypuszczać rocznie około 500 tys. pojazdów, a zatrudnienie w niej opierać się miało na Polakach zza Odry i Nysy, a może i na Ukraińcach, którzy ochoczo udaliby się tam za chlebem. Ukraińcy, owszem, masowo opuszczają swój kraj, ale fabryka póki co okazała się niewypałem. Mało tego, tu i ówdzie pojawiają się głosy o zainteresowaniu Muska przeniesieniem biznesu do Kanady, co na razie należy potraktować jako odwrócenie uwagi od rzeczy ważniejszych.
Należy przyjąć, że Musk, z powodu swoich środkowoeuropejskich przedsięwzięć i globalnych aspiracji, chce zakończyć sprawę konfliktu na Ukrainie po swojej myśli, tak by móc dobrać się do tutejszego litu. Zainteresowanych tą sprawą znaczących czynników jest na pewno więcej, w tej kwestii, tak jak w kilku innych, toczy się jakaś partia szachów, którą albo wygra silniejszy, albo …to nie są szachy, tylko zwykłe dobicie targu.
/mdk