Dokładnie 4 marca w Interii, a więc w medium bardzo masowym, przeczytałem informację, że w wyniku internetowego głosowania, przeprowadzonego - no właściwie nie wiadomo przez kogo - mieszkańcy obwodu królewieckiego (kaliningradzkiego), ostatniej enklawy rosyjskiej na południowym wybrzeżu Bałtyku, opowiedzieli się za niepodległością. Już na pierwszy rzut oka całe doniesienie wygląda na jakąś prowokację, nieco może podobną do tej sprzed kilku miesięcy, kiedy to Internet zalały memy związane z rzekomą inkorporacją tego obszaru do Czech.
W screenie infografiki, pokazującej wyniki owego plebiscytu, użyta jest, pisana rosyjską co prawda czcionką, nazwa Königsberg, a więc ta, która była stosowana do 1945 roku, choć na Zachodzie, jak zauważyłem, używa się jej i dziś. Nie wydaje mi się, żeby jacyś Rosjanie, pomijając skrajnych germanofili, używali takiego nazewnictwa. W takiej wiadomości są pewne „ale”, i niektóre z nich tu krótko rozważę. Problem trwania Rosji w enklawie, oddalonej o setki kilometrów od Rosji właściwej, jest realnym wyzwaniem dla władz w Moskwie. Obwód kaliningradzki otoczony jest w tym momencie krajami UE i NATO, usposobionymi do Rosji całkowicie wrogo, w związku z tym niezwykle trudno jest enklawie funkcjonować gospodarczo. Właściwie jest ona terytorium w pewien sposób oblężonym, wojna na Ukrainie stan ten konserwuje i może się on przedłużyć na długie lata. Sama stolica obwodu, będąca w zasadzie jedynym niezamarzającym portem rosyjskim na Bałtyku, jest całkowicie odcięta od zaplecza gospodarczego, któremu mogłaby służyć. Żeby tę sytuację zmienić, władze w Moskwie musiałyby dokonać zmian terytorialnych między Białorusią a enklawą, czyli anektować Litwę lub jej część, ewentualnie dokonać czegoś takiego względem należącej do Polski Suwalszczyzny, ewentualnie doprowadzić do powstania eksterytorialnego szlaku komunikacyjnego między Kaliningradem a np. Grodnem. W każdym przypadku musiałyby one mieć całkowitą pewność swojej niemal suwerennej kontroli na Białorusią. Wszystkich tych faktów na raz póki co nie da się chyba ustanowić, a więc enklawa skazana jest na bycie najbardziej na zachód wysuniętą rosyjską bazą wojskową.
Po drugie, owo prowokacyjne i całkowicie fejkowe „referendum”, istniejące - według mnie oczywiście - jedynie jako fakt medialny, jest czymś, co Rosjan w sposób oczywisty drażni, czyli należy do kategorii wojny psychologicznej. W czasie wojen, nie tylko zresztą wtedy, często podaje się do wiadomości informacje całkowicie nieprawdziwe, by oddziaływać na opinię publiczną, swoją lub przeciwnika. Wreszcie jest jeszcze coś, chyba najważniejszego: poprzez takie niby to fejki, delikatnie puszczane są sygnały, że takie ekscentryczne położenie geopolityczne rzeczonego obszaru będzie wymagało przeprowadzenia zmian politycznych ukierunkowanych w rosyjski stan posiadania, które byłyby odwrotnością wymienionych powyżej ewentualnych działań Rosji.
W omawianej przez mnie informacji jakby jednym tchem obok Kaliningradu wymieniono kilka innych „domagających się” niepodległości obszarów. Gdyby uzyskały one niezależność, sprowadziłoby to Rosję do kraju obejmującego jedynie część terytoriów leżących w Europie, coś jakby powiększonego Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. W tym kontekście warto przypomnieć niezwykle oryginalny pomysł szefa ukraińskiego wywiadu wojskowego, który w grudniu ubiegłego roku sfotografował się, a właściwie został sfotografowany, na tle mapy, wiszącej chyba w jego gabinecie, na której widać było Rosję już podzieloną według tej koncepcji. Zdjęcie zostało skrupulatnie rozpowszechnione przez wiele mediów. Można oczywiście ostatecznie uznać sprawę za propagandowy żart, lub odpowiedź na różne mapy ziem ukraińskich pokazywane przez stronę rosyjską. Ale jakby co, nie można też wykluczyć, że ktoś w ten sposób wysyła gdzieś sygnały polityczne.
Co do obwodu królewieckiego, to wszyscy będą chcieli rozwiązać problem tej enklawy na swoją modłę i na pewno różne propozycje, nawet te najbardziej dziś dziwne są brane pod uwagę w odpowiednich sztabach, nawet gdyby ich realizacja miała trwać kilkadziesiąt lat, analogicznie jak w wypadku rozłożonej na wiele dziesięcioleci pełnej aneksji Hongkongu przez Chiny kontynentalne.
/mdk