Były różne: neolityczna i przemysłowa, kulturalna i proletariacka, ta z roku 1968, a wcześniej „październikowa”, która wydarzyła się w listopadzie 1917 roku. Oczywiście chodzi o rewolucje. Słowo, które kryje wiele znaczeń.
Kołowrót zmian
Rewolucja oznacza zmianę, która nastąpić powinna gwałtownie, z tym że z tą gwałtownością bywa różnie. Mianem rewolucji nazywane są często przewroty – właściwie zamachy stanu – które zmieniają wiele, ale jak się im bliżej przyjrzeć, to okazuje się, że samą istotę rzeczy pozostawiają nienaruszoną. Mianem tym, z drugiej strony, określa się też procesy, które zachodzą niby pokojowo, ale skutkują szybkimi przemianami, czy to sposobu życia, czy obyczaju. W tym kontekście przejście ludzkich społeczności ze zbierackiego na świadomie rolniczy tryb życia było rewolucją, choć z drugiej strony część z nich z tej rewolucyjnej przemiany nie mogła, bądź nie chciała, skorzystać. Społeczności zbierackie do dziś dnia dogorywają gdzieś na obrzeżach świata, pozostając czymś w rodzaju ciekawostek antropologicznych, i nie biorą udziału w dalszym marszu ludzkości poprzez historię. Myślę, że podobną rewolucją było też nabycie umiejętności krzesania ognia, co znakomicie wpłynęło na dynamikę grup, które ją opanowały. Ci, którzy się tego nie nauczyli, znikali stopniowo z kart historii, a jeżeli bywali przez nią odnotowywani, to jako ciekawostka, a nie uczestnicy procesu dziejotwórczego.
Te przykłady podsuwają kluczowe dla moich myśli pojęcie „postępu” – z nim jest trochę podobnie jak z rewolucją: ma wiele znaczeń. Pod tym mianem kryje się odkrywanie nowych rozwiązań technicznych, które przyczyniają się do lepszego funkcjonowania jednostek i zbiorowości oraz łatwiejszego dochodzenia do prawd dotyczących natury świata czy wszechświata. Ale z drugiej strony, mianem tym często nazywane były różne teorie prowadzące do cofnięcia biegu dziejów, a więc ewidentnie wsteczne. Na pewno zaliczam do nich znaczą część myśli przynależnych do konglomeratu noszącego nazwę marksizmu, który w swej radzieckiej wersji interpretacyjnej, zwanej leninizmem, w pierwszej części mojego życia uważany był za jak najbardziej postępową teorię naukową. Bywały okoliczności historyczne i polityczne, które powodowały, że ci, którzy się z tym poglądem nie zgadzali, byli odsuwani na margines bądź zostawali wykluczeni/eliminowani fizycznie. W radykalnych odłamach różnych, niby postępowych, rewolucji owo usuwanie odbywało się adekwatnie do poziomu radykalizmu. W tym kontekście wymienię np. chińskie zjawisko cywilizacyjne zwane rewolucją kulturalną. Warto też wspomnieć kilka lat rządów tzw. Czerwonych Khmerów w Kambodży. Są to przykłady ciekawe – choć słowo tu użyte nie oddaje tego, co się pod płaszczykiem owych eksperymentów na ludziach dokonało, bo obydwa znajdowały obrońców na eleganckich europejskich uniwersytetach. Bodaj do dziś dnia istnieją na Zachodzie grupy postępowych (a jakże!) intelektualistów – cokolwiek to słowo znaczy w tym kontekście – które z pewną sympatia patrzą na takie exempla i zastanawiają się nad ich implementacją w realia świata zachodniego.
Co do czego przypasować?
Dopasowywanie różnych sposobów życia zbiorowego do odmiennych okoliczności to kolejny przepis na rewolucję, która byłaby w tym wypadku narzuceniem jakiegoś obcego danej społeczności ustroju. Taka forma rewolucji, określmy ją mianem politycznej, swoje miejsce w historii znajduje nad wyraz często – choć z drugiej strony to tu mamy do czynienia z takimi pseudorewolucjami, jak np. ta wydarzająca się pod płaszczykiem Rosji bolszewickiej, gdzie cywilizację bizantyjską, spychającą turańszczyznę, ta druga obaliła pod płaszczykiem zupełnie nowej propozycji filozoficznej.
W XX wieku przykładów na takie przejścia jest całkiem sporo, ale żeby nie było, to nie jest wynalazek tych czasów. Często u korzeni rewolucji polityczno-filozoficznych czai się potrzeba uniformizacji czy też globalizacji, czyli standaryzowania ludzi według określonych apriorycznych, cywilizacyjnych i politycznych wizji; celem takich działań była władza nad masami. Zawsze chodziło o nią w kontekście relacji człowiek – człowiek. Co, biorąc pod uwagę dzisiejsze zagrożenia, jest warte zaznaczenia.
Historia pokazuje, że taka uniwersalizacja, czy globalizacja, nigdy się nie udała. Ludzie zanadto się różnią, a właściwie różnili między sobą. Nawet nie chodzi o rasy czy poziom bogactwa w określonych społecznościach, a o coś więcej. To właśnie to „coś” za Feliksem Konecznym określam mianem „cywilizacji”, czyli społecznym odniesieniem się do najważniejszych kategorii bytu. Nasz historiozof za kluczowe uznał kategorie: prawdy, dobra, piękna, zdrowia i dobrobytu. Nie będę kolejny raz rozpisywał się nad nimi, czytelnikom kwartalnika czy osobom choćby jako tako obeznanym z Konecznym są one znane, a jeśli nie, to zachęcam do dogłębniejszej lektury. Nawet jeśli ktoś się z taką klasyfikacją nie zgadza, to chyba podświadomie przyzna, że jakieś społeczne odniesienia do rzeczy kluczowych istnieją w postaci akceptowalnych powszechnie aksjomatów. Oczywiście znowu mogą istnieć tu i ówdzie społeczności bezetyczne, gnijące – jak pewnie by ich sposób bytowania określił Koneczny – na granicy życia zwierzęcego, dla których etyka w relacjach jest w zasadzie obca. Albo też znajdujący się na etapie relacji bardzo zatomizowanych, jak w wypadku postaci Kalego, opisanego, czy też raczej wyobrażonego, przez Sienkiewicza na kartach W Pustyni i w puszczy, który swoje pojęcie o tym, co dobre i złe, opierał na zasadzie osobistej korzyści doprowadzonej do pewnego – z naszego punku widzenia – absurdalnego skraju, odrzucającego prawo posiadania własności przez osobę nie będącą „mną”.
Koneczny podzielił ludzkość na kilka grup, zróżnicowanych na tyle, że ich metod życia zbiorowego nie da się zuniformizować. Jeżeli jego spostrzeżenie sprzed mniej więcej wieku w jakiś sposób obowiązuje do dziś dnia, to mamy jeden z podstawowych powodów, dla których nie da się nas wszystkich poskładać, chyba że poprzez jakąś formę drastycznego przymusu, w wyniku której władzę nad nami zdobędzie jedna ideologia. Wydaje się, że do tego szczególnie potrzebna byłaby technologia.
…jako narzędzie
Postęp technologiczny wbrew pozorom nie uniwersalizował ludzkości w sensie cywilizacyjnym. Poszczególne wynalazki używane były przez odrębne ośrodki siły do realizacji własnych interesów. Tak chyba jest również dziś. Ostatnio np.: Chińczycy szpiegowali Amerykanów, ci odwzajemniali się tym samym, ani jedni, ani drudzy nie rezygnowali przy tym z budowy własnych wizji świata, opartych na aksjomatach cywilizacyjnych. Konflikt na Ukrainie toczy się, bo zderzyły się ze sobą nie tylko interesy narodowe dwóch państw, ale na linii ich rozgraniczenia powstał, że się tak wyrażę, uskok tektoniczny między Zachodem a Wschodem. Ten ostatni, w postaci rosyjskiego ośrodka siły, pewnych rzeczy nie zauważył w porę. Aktywność militarna Stanów Zjednoczonych pokazuje, jak duża jest różnica technologiczna pomiędzy tym krajem a Rosją. Oczywiście w przypadku dalszego trwania wojny, możliwa jest jej eskalacja i zastosowanie środków bojowych, nie tyle dających komuś zwycięstwo, co niosących zniszczenie, choć z drugiej strony można zaryzykować twierdzenie, że tzw. Zachód jest w posiadaniu środków umożliwiających zablokowanie użycia takiej broni. A przynajmniej pisząc to, wolałbym, żeby tak było.
Wojna gorąca i zimna, polegająca na wzajemnej obserwacji, tudzież szkodzeniu sobie wzajemnie na różnych polach, to jeden aspekt rozwoju rywalizacji wielkich cywilizacji. Drugi to właśnie owa postępująca technicyzacja konfliktu, sytuacja, w której globalne siły używają broni – niekoniecznie tej niszczącej, coraz bardziej autonomicznej, mogącej wpływać na ludzkość niezgodnie z wolą jej twórców. Na razie wydaje się, że taka autonomia robotów pozostaje na niskim poziomie, ale przy obecnym stopniu „gorąca” w relacjach międzycywilizacyjnych, postępować będzie rozwój środków technicznych. Niektóre z nich udawać będą wynalazki służące pokojowi. W dziejach bywało tak często. Tym chętniej przeciwnik będzie się od nich uzależniał. Być może przyszły konflikt, dla którego te dziejące się dziś są tylko preludium, będzie tym zwiastującym kolejną, nie wiem którą z numeracji, rewolucję, po której znikną linie uskoków cywilizacyjnych. Ale nie dlatego, że któraś z metod ustroju życia zbiorowego zwycięży, a dlatego, że dotychczasowe sposoby funkcjonowania zbiorowości ludzkich zostaną zepchnięte na plan dalszy, albo w ogóle znikną, a naszą kolektywną wolę zastąpi ta stworzona przez inteligencję owszem, ale… sztuczną. Wtedy otworzą się wrota do „Nowego Wspaniałego Świata”.
Tekst pochodzi z kwartalnika Civitas Christiana nr 3 / lipiec-wrzesień 2023
/ab