Czasami bardzo trudno jest trzymać dystans w poruszanych przez siebie zagadnieniach. Nie lubię takich sytuacji, ale trzeba próbować. Katastrofy lotnicze się zdarzają, ale jak wiemy, w niektórych sytuacjach prawdopodobnie wcale nie są przypadkowymi katastrofami. Wszyscy czujemy, że wypadek samolotu z Jewgienijem Prigożynem na pokładzie, który wydarzył się 23 sierpnia, należy do takiego właśnie gatunku.
Przyznaję, że do Prigożyna jakoś się przywiązałem, w kilku felietonach nawiązywałem do jego wypowiedzi i działań, uważając, że reprezentuje on grupę ważną dla rosyjskiej polityki. Co do pseudo-zamachu stanu w czerwcu, którego był twarzą, to nie mam do końca wyrobionego zdania. Na potrzeby niniejszego tekściku pozwolę sobie również odrzucić opinie wprost twierdzące, że został on zamordowany na zlecenie Putina w zemście za czerwcowe wydarzenia.
Po pierwsze uważam, nie tylko zresztą ja, że Rosja nie jest dyktaturą jednego człowieka, ale państwem podzielonym na strefy wpływów grup oligarchicznych. Ktoś może to słowo zastąpić pojęciem „gangów” i też będzie dobrze. Jeżeli Prigożyn naprawdę zginął w obwodzie twerskim, lecąc w samolocie, który został zestrzelony, to dlatego, że któraś z owych oligarchiczno-gangsterskich ekip tak zdecydowała. Przy okazji zaznaczę, że na dzień dzisiejszy jego śmierci nie przyjmowałbym za pewnik, nie takie rzeczy i nie tylko w Rosji były fingowane przez służby. Na potrzeby niniejszego tekstu przyjmijmy jednak, że Prigożyn i Utkin nie żyją.
Po drugie stoję na stanowisku, że na tej śmierci może zależeć różnym czynnikom, może i Putinowi, ale tu, tak na wszelki wypadek, przypomnę i przywołam samego siebie, kiedy chyba w kwietniu zauważyłem, iż w imieniu kogoś niesprecyzowanego i nie do końca wiadomo kogo, Prigożyn wystąpił z koncepcją zawarcia pokoju z Ukrainą, który byłby oparty mniej więcej o obecne stany posiadania stron. Według wszelkiej dostępnej wiedzy, oferta ta nie znalazła uznania ani na Zachodzie, ale przede wszystkim w samej Rosji. Zakładam, że Ukrainy nikt o zdanie nie pytał. Być może w przypadku Rosji hamulcowymi pertraktacji była część kremlowskiej elity, na czele której stoi Putin, ale znowu zrobię dygresję – pamiętajmy o innych grupach wpływu, których jest tam co najmniej kilka. Być może ów pseudo-zamach w czerwcu, oprócz tego, że był wyrazem frustracji części oligarchów i elity, był na rękę rosyjskiemu prezydentowi, który chciał ugrać coś za kulisami.
Nie wiem, czyje cele zostały osiągnięte na skutek czerwcowych wydarzeń, ale dla wielu graczy Prigożyn był niewygodny, bo dużo wiedział, przez chwilę pełnił rolę gorącego kartofla w różnych dłoniach, aż wszystko niby się skończyło 23 sierpnia. Chyba, że sfingował własną śmierć wiedząc, że oni wiedzą, że on wie. W końcu używanie różnych tożsamości nie było dla niego niczym, czego by nie robił w ramach swojej działalności.
Śmierć szefostwa Grupy Wagnera jest problemem dla organizacji, być może też dla rosyjskiej polityki np. w Afryce. Czy ktoś to miał przemyślane, nie jestem pewny.
Oczywiście, wszystko co napisałem, to tylko kilka roboczych hipotez, wariantów może być znacznie więcej. Sam się do nich nie przywiązuję, ale nie wiem, czy czas pokaże, jak było naprawdę.
/ab