Czego Rosja chce w tej wojnie? Banalna odpowiedź brzmiałaby: chce Ukrainy, chociaż deklaracje o aneksji terytoriów ukraińskich, oprócz tego, że przyczyniają się do eskalacji konfliktu, o czym już pisałem i co jest sprawą oczywistą, każą się zastanowić na nowo nad tym, co może być rosyjskim celem wojennym.
Jeżeli byłoby nim jedynie włączenie obszarów, które trochę w przybliżeniu nazwę Noworosją, to można powiedzieć, że mamy do czynienia z zupełną klęską wojenną. Otóż bowiem po kilku miesiącach krwawych walk, ogromnych kosztach ludzkich, ale i ekonomicznych – które zdają się w niektórych obszarach być trudne do odrobienia – kraj poprawia swoją pozycję geopolityczną nad Morzem Czarnym, ale ryzykuje, że traci wpływ na to, co z Ukrainy pozostaje, czyli większość jej terytorium. Wyobraźmy sobie rzecz na pozór niewyobrażalną, pójdźmy tropem pomysłu Elona Muska, o którym coś tam napisałem w moim poprzednim felietonie: pokój zawarty dziś na warunkach uznania rosyjskich propozycji aneksyjnych, czyli Ukrainę bez Krymu, Chersońszczyzny i Donbasu. Traci ona ziemie ważne, wychodzi z wojny pokiereszowana demograficznie i ekonomicznie, ale jest bliżej Zachodu niż kiedykolwiek. Prawdopodobnie nowa Ukraina ustawiłaby się mentalnie jako państwo skrajnie antyrosyjskie. Po wojnie i powstaniu czegoś, co byłoby nową żelazną kurtyną, szybko znalazłaby się w NATO, a z czasem być może pewniej wpisała w krajobraz gospodarczy Zachodu - widać było irytację byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa deklaracjami ukraińskiego przywódcy w tej kwestii, wygłoszonymi na przełomie września i października.
Co prawda problemy demograficzne Ukrainy są ogromne i jednym z wyzwań dla jej niepodległości byłaby szybka odbudowa tkanki społecznej, ale Rosja nie jest znowu w lepszym położeniu. Zawarty dziś pokój nie odbierałby Ukrainie statusu państwa morskiego, a Odessa jako jej (ale możliwe, że także i nasze) okno na Morze Czarne odgrywałaby tu dużą rolę. Jednym słowem można sobie wyobrazić, że chwilowe zyski Rosji są pyrrusowym tylko zwycięstwem i z kolejnym miałaby ona problem. Dlatego też zakładam, że Rosja pokoju nie chce, a deklaracje o rozmowach są frazesem obliczonym na brak zgody Ukraińców, Anglosasów i całego Zachodu na jej propozycje. Co pokazuje eskalacja działań militarnych jaką obserwujemy w ostatnim czasie.
Rosja potrzebuje nowego porządku świata, zrobionego ze swojej perspektywy, wspominałem o tym kilka tygodni temu, nie próbując się jednak nad tym zatrzymać. Trzeba to wziąć pod uwagę, patrząc na jej aktywną politykę zagraniczną w Afryce, na Bałkanach, czy w Ameryce Łacińskiej i wszędzie gdzie to możliwe.
Jeszcze w czerwcu bieżącego roku na Forum Ekonomicznym w Petersburgu Władimir Putin wygłosił mowę, z której dla mnie ważne wydają się trzy tezy: antyzachodniość, antyamerykanizm i pewien żal, że Unia Europejska utraciła suwerenność / podmiotowość. Co może oznaczać przyznanie się do utraty wpływów politycznych na tym obszarze. Z kolei w lipcu w Teheranie mówił o tym, że tylko państwa suwerenne mają przyszłość, co można było odczytywać jako wezwanie do budowania polityki wielowektorowej. Oczywiście skoro rzecz była wypowiedziana w stolicy kraju, który uważa się i trochę jest uważane za lokalne mocarstwo, to zakładam, że o suwerenność takich właśnie państw mu chodzi. Nie jest to wizja tak mondialistyczna, jak ta w wydaniu amerykańskiego kompleksu militarno–kulturowego. Przywódca rosyjski zdaje sobie chyba sprawę, że tego Rosja osiągnąć nie jest w stanie. Ma on wizję wychodząca z założenia mądrości etapu, zakładającego, że najpierw trzeba choćby z diabłem do spółki - przy czym dla Rosji owym diabłem byłyby chyba Chiny - zatrzymać marsz idącej z Nowego Jorku globalizacji, przerobić świat na składający się z kilku dużych mocarstw, czyli oparty na kruchej równowadze sił, a potem, no cóż, na sposób salami odkrawać go po kawałku. Pewnie Putin, tak jak i inni wielcy przywódcy, zdaje sobie sprawę, że pewne działania trzeba obliczyć na znacznie dłużej niż wynosi czas ludzkiego życia, chociaż ostatnie jego działania, wynikające chyba z sytuacji wewnętrznej Rosji, każą postawić znak zapytania nad kwestią racjonalności i przewidywalności jego polityki.
/mdk