W przestrzeni medialnej pojawia się mnóstwo debat, dyskusji i komentarzy dotyczących ewentualnego dołączenia Białorusi do agresji na Ukrainę, zwanej - zależnie od zaangażowanych stron - specjalną operacją wojskową lub zwykłą wojną. Przed 24 lutego tworzono różne scenariusze, sprowadzające się do pytania: „wejdą czy nie wejdą?”, tylko że wtedy odnosiły się ogólnie do wojsk rosyjskich, a teraz ta sama kwestia odnosi się do Białorusinów i oddziałów rosyjskich stacjonujących na terytorium Białorusi.
Tak naprawdę sprawa nie jest nowa. Zagrożenie ze strony północnej było brane pod uwagę jako realne już od samego początku wojny. Atmosferę podgrzewała sama Białoruś. Mińskie think tanki wydawały raporty, z których wynikało, że ofensywa rosyjska zakończy się szybkim sukcesem. Prezydent Aleksandr Łukaszenka zasłynął w pewnym momencie z konferencji prasowej, na której „przypadkiem” za jego plecami pojawiła się wielka mapa Ukrainy z naniesionymi na nią tajemniczymi granicami, sugerującymi rozbiór tego państwa.
Czy zatem zagrożenie z tej strony jest realne? Odpowiem najprościej jak się da: tak i nie, a tak naprawdę i tak jest to bez znaczenia. Na „nie” wskazuje fatalne dla strony atakującej ukształtowanie terenu, pełne jezior i bagien. Z kolei nieliczne drogi dostępu z pewnością są już dawno zaminowane i obudowane licznymi punktami oporu. Dodatkowo wojska nacierające, skanalizowane do wąskich pasów, byłyby bardzo wdzięcznym celem dla ukraińskiej artylerii. Przykład podobnej sytuacji mieliśmy na początku wojny, kiedy rosyjska trzydziestokilometrowa kolumna stojąca w korku pod Kijowem była nękana przez Ukraińców. Wyobraźmy sobie powtórkę z tym zastrzeżeniem, że obecnie artyleria ukraińska jest nieporównanie silniejsza, niż na przełomie lutego i marca, na czele z amerykańskimi systemami rakietowymi HIMARS.
Co przemawia na „tak”? Zagrożenie istnieje w tym sensie, że wschodnia sztuka wojenna najwyraźniej ostatnimi czasy podupadła i Rosjanom przychodzą do głowy różne, czasem dość karkołomne, pomysły. Nie wiemy zatem, czy nie podejmą kolejnej, prawdopodobnie fatalnej w skutkach dla nich decyzji, licząc na chociażby związanie sił ukraińskich, a nie licząc się zupełnie z życiem swoich żołnierzy.
Dlaczego jest to tak naprawdę bez znaczenia? Bo jeśli rozważyć sprawę na chłodno, to bez ruszania wojsk białoruskich i stacjonujących na Białorusi wojsk rosyjskich, cel w postaci związania znacznych sił ukraińskich i tak jest osiągnięty. Białoruskie czołgi nie muszą przejeżdżać granicy z Ukrainą i topić się w bagnach Polesia. Wystarczy, że one teoretycznie mogą to zrobić. Choćby w białoruskich lasach stały gumowe, dmuchane czołgi, na wzór alianckich trików z czasów II wojny światowej, to Ukraina nie może sobie pozwolić na całkowite odsłonięcie tego odcinka.
Prawdopodobieństwo nieco wzrasta, jeżeli przyjmiemy, że na Kremlu postanowiono powrócić do mało prawdopodobnego celu maksimum tej wojny, a zatem podporządkowania całości Ukrainy. Udane natarcie z północy z pewnością parłoby w stronę Lwowa i miało za cel odcięcie dostaw zachodniego uzbrojenia. Ten scenariusz oznaczałby szybkie załamanie się obrony ukraińskiej. Wówczas Rosjanie mieliby wszystkie najlepsze karty w ręku i chyba retoryczne pozostaje pytanie, czy zadowoliliby się aneksją samych wschodnich terytoriów, kiedy w ich rękach znajdowałaby się cała Ukraina.
Tylko wracamy do takich zmiennych, jak ta czy na Białorusi są siły gotowe do ofensywy? A jeśli tak, to czy są szanse, by wygrały starcie z jednostkami ukraińskimi, które od lutego nie robią nic innego, jak przygotowują się do walki w tym konkretnym terenie? Nie można pominąć zagadnienia reakcji NATO (czyt. USA) na fakt, że np. kilometr od polskiej granicy kolumną w stronę Przemyśla poruszają się rosyjskie wojska. Co jeśli na terytorium Polski spadną kolejne rakiety czy pociski artyleryjskie? Dużo jest tych zmiennych.
Żeby bezpiecznie zakończyć swoje przewidywania stwierdzę, że oczywiście nie wiemy nic na pewno. Pewne jest, że jeśli celem jest związanie sił przeciwnika, to szaleństwem byłoby wejście do walki, gdy wystarczy stać bezpiecznie w lesie. Natomiast jeśli Rosja zdecyduje o próbie przerwania strumienia dostaw z Zachodu i sparaliżowania zdolności obronnych Ukrainy, to operacja taka znajduje swoje logiczne uzasadnienie. Tylko ciężko sobie wyobrazić jak wielkich sił, albo w jak błyskotliwy sposób musieliby Rosjanie ich użyć, aby próba ta zakończyła się powodzeniem.
/mdk