Ostatnie Święta, oprócz Zmartwychwstania Pańskiego, jako „standardowego” powodu do radowania się, dla mnie były podwójnie wesołe. Tej dodatkowej radości dostarczyła mi obserwacja zgiełku domowych przygotowań przedświątecznych. Ktoś zapyta: z czego tu się cieszyć? Otóż na początku Wielkiego Tygodnia w moim domu zawiązało się… stowarzyszenie.
Stowarzyszenie składało się z czwórki członków – od razu dopowiem, że chodzi o nasze dzieci. Ku miłemu zaskoczeniu członkowie-założyciele podeszli do sprawy bardzo profesjonalnie. Po pierwsze: nazwa. Padło na Stowarzyszenie „Jajko”. Za zobowiązującym nazewnictwem poszedł spisany w zeszycie statut, w którym wyszczególniono cele tego zrzeszenia. Podstawowym była pomoc rodzicom w przygotowaniach przedświątecznych, co później przekładało się na pomniejsze działania: sprzątanie zabawek, pomoc przy wypiekach, wspólne dekorowanie koszyczków z pokarmami. Pracom towarzyszył nawet jednozdaniowy hymn stowarzyszenia, który powtarzany w kółko, zagrzewał do wysiłku. Nie będę wymieniał, kto pełnił jakie funkcje, ale w drodze wyborów na początku wyłoniono zarząd, który – co trzeba podkreślić – nie tylko wydawał polecenia, ale także włączał się w zaprogramowane zadania.
Piszę o tym wszystkim, bo po pierwsze chcę się na świeżo podzielić z Czytelnikami tą radością, która mi towarzyszyła przy obserwowaniu całego tego przedsięwzięcia. Po drugie chcę się podzielić refleksją, że coś jednak się zmienia w naszym kraju, bo chyba wszyscy się zgodzimy, że jeszcze kilkanaście lat temu (już nie mówiąc o PRL) bardzo ciężko byłoby sobie wyobrazić, że dzieci będą się bawić w zakładanie i prowadzenie stowarzyszeń. Oby ten trend się utrzymał.
/mdk