Miasto północy leżące na tej samej szerokości geograficznej co Wenecja. Miasto o bogatej historii, w którym mieszkają przedstawiciele kilkudziesięciu narodów. Obok domów jak z westernów i starych europejskich willi stoją drapacze chmur. Montreal: miasto niespodzianek i świadek dwóch chrystianizacji.
Montreal w Kanadzie leży na granicy dwóch kultur Ameryki, tej wyrosłej z francuskiego katolicyzmu oraz tej wyłonionej przez anglikanizm, protestantyzm i im pochodne wyznania poreformacyjne. Położone w prowincji Quebec, tuż przy granicy z prowincją Ontario, jest miastem dwóch tradycji: francuskiej i anglosaskiej, dwóch religii: katolickiej i anglikańskiej, dwóch języków: francuskiego i angielskiego. Im dalej na wschód od miasta, czyli w dół wielkiej rzeki Św. Wawrzyńca, owa francuskość jest coraz bardziej odczuwalna i widoczna, by osiągnąć apogeum w mieście Quebec. I przeciwnie, im dalej na zachód od Montrealu, czyli w kierunku Wielkich Jezior, angielskość do tego stopnia zdominowała wszystkie aspekty życia zbiorowego, iż katolickość przetrwała w postaci wyspowej, czyli koncentruje się wokół katolickich kościołów wieloetnicznego społeczeństwa Kanady.
Za takim podziałem kraju stoi historia. Otóż holenderscy, angielscy i szwedzcy wielorybnicy, podróżni-y, sekciarze uciekający przed prześladowaniami z anglikańskiej już Anglii – wszyscy ci ludzie osiedlali się na Wschodnim Wybrzeżu późniejszych Stanów Zjednoczonych. Dla ludzi z katolickiej Francji nie było już tam miejsca. Szukali zatem nowych ziem nieco na północ od terytorium Nowej Anglii i osiedlali się w dolinie rzeki Św. Wawrzyńca. Drogę do tego ogromnego traktu wodnego w głąb lądu przetarli już w pierwszych dekadach XVI wieku tacy podróżnicy związani z Francją, jak Jacques Cartier, który wpłynął w górę rzeki w 1534 roku. Ale dopiero pierwsze lata XVII stulecia zapoczątkowały proces osadniczy na szerszą skalę.
Duża w tym zasługa Samuela de Champlain. Ten nieustraszony żeglarz i podróżnik, który z morza i z rzeki penetrował nieznane dotąd lądy Kanady, tym się wyróżniał spośród podobnych eksploratorów, iż był żarliwym i praktykującym katolikiem. Gorliwość tę nie tylko potrafił zaszczepić podległym sobie uczestnikom wyprawy, ale nadał kierunek całemu osadnictwu francuskiemu. I to on pierwszy na szeroką skalę wszedł w kontakt z Indianami na zasadach pokojowych.
Święci misjonarze
Katolickość wschodniej Kanady, która terytorialnie pokrywa się z ogromnym obszarem prowincji Quebec, uzewnętrznia się nie tylko poprzez chrześcijańskie brzmienie nazw miejscowości, ulic i placów, ale także w monumentalnych katedrach, w licznych kościołach katolickich o wspaniałej architekturze, z których wiele otrzymało status sanktuariów. Co więcej, ta część Ameryki Północnej wydała wielu świętych. Wspomnijmy ich imiona.
W latach 1606-1673 żyła świątobliwa Jeanne Mance, bohaterska kobieta, osoba świecka, która wraz z zasadźcą osady Matki Bożej – Ville-Marie – Paulem de Chomedey, organizowała u stóp Królewskiej Góry – Mont Royal (Montreal) – życie francuskiej kolonii. Całe swoje dorosłe życie poświęciła sierotom, wyrzutkom, chorym, założyła w osadzie szpital – Hotel Dieu, istniejący w mieście po dziś dzień. Trzykrotnie udawała się do Francji, przekonując ziomków do osiedlania się w Nowej Francji. Z własnych zasobów wyasygnowała 22 tysiące funtów na pokrycie kosztów sprowadzenia do Montrealu żołnierzy, by bronić miasto przed atakami Irokezów.
Szczyt montrealskiej góry wieńczy ogromne sanktuarium św. Józefa, podobno największe na świecie. Powstanie tego imponującego kościoła z wysoką na 124 metry kopułą, związane jest z postacią św. Brata Andrzeja (1845-1937). Pochodzący z ubogiej, miejscowej rodziny brat zakonny ze Zgromadzenia Świętego Krzyża, gdzie przez dziesiątki lat pełnił najniższe posługi, zwykł wymykać się na szczyt Królewskiej Góry, wtedy jeszcze dzikiej i porośniętej krzakami. Tam oddawał się modlitwom do św. Józefa, pozostając jego dozgonnym czcicielem. I marzył, by pewnego dnia mógł stanąć na tej górze przynajmniej skromny kościółek. I tak to wszystko się zaczęło. Obecny kościół przerósł oczekiwania świętego. Brat Andrzej, beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1982 roku i kanonizowany przez Benedykta XVI w 2010 roku, wyróżniał się duchem modlitwy, praktykowaniem umartwień i niesieniem pomocy potrzebującym. Zmarł w opinii świętości, został pochowany w krypcie oratorium. Za jego przyczyną wymodlono całe morze łask.
Na montrealskiej starówce znajduje się XVII-wieczny kościół Notre-Dame-de-Bonsecours, zachowany w niezmienionej postaci od 1772 roku, przez co uchodzi za najstarszy w mieście. W jego pierwszej formie, od 1672 roku czczono tam słynącą łaskami figurkę Matki Bożej, umiłowaną przez żeglarzy, którzy dziękowali Maryi za szczęśliwy powrót z morskich wypraw. Z kościołem tym jest związana kolejna świątobliwa niewiasta, Francuska zakonnica Małgorzata Bourgeoys (1620-1700) przybyła w 1653 r. do Montrealu do opieki nad indiańskimi dziewczętami i miejscowymi osadnikami. Zakładała przytułki, opiekowała się chorymi, sierotami, bezdomnymi. Zmarła w opinii świętości. Jan Paweł II w 1982 roku wpisał ją w poczet osób kanonizowanych. Spoczywa w ufundowanym przez siebie kościele.
Cud zamarzniętej rzeki
W miejscowości Trois-Rivières znajduje się główne w Kanadzie sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej – Notre-Dame-du -Cap. Niezwykłe to miejsce. W 1635 roku przybył tam jezuicki misjonarz, Jacques Buteux z intencją nawracania Indian. Niewielu nawrócił, a sam poniósł śmierć męczeńską w 1652 roku z rąk Irokezów. Ale początek był już zrobiony. Inny jezuita, Pierre Boucher, wzniósł nad rzeką drewnianą kaplicę w 1659 roku, w 1714 roku zastąpioną kamienną. I fenomen: ta kaplica stoi po dziś dzień, co w Kanadzie uznaje się za jeden z najstarszych kościołów pod względem zachowania oryginalnej architektury!
W głównym ołtarzu króluje figura Matki Bożej, ufundowana w 1854 roku przez miejscowych parafian na pamiątkę ogłoszonego dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Figura rzeźbiona jest w drewnie, suknie Maryi malowane są w kwiaty. Jej oczy są opuszczone w akcie pokory: ma wzruszający wyraz twarzy. I te oczy! W 1888 roku trzej świadkowie, franciszkanin ojciec Fryderyk, ksiądz Luc Désilets i niejaki Pierre Lacroix mieli widzieć mrugające oczy Maryi, co zeznali pod przysięgą.
Proboszcz Désilets budował wtedy nowy kościół, kamienny, bo istniejący nie mógł już pomieścić wiernych. W 1879 roku zgromadził odpowiedni budulec. Problem w tym, że przez dwa lata łamane kamienie (na drugim brzegu rzeki Św. Wawrzyńca) trzeba było przetransportować na plac budowy, najlepiej saniami po lodzie zamarzniętej rzeki. Ale zima tamtego roku była tak łagodna, że rzeka nie zdążyła na dobre zamarznąć. Zrozpaczony proboszcz, nie chcąc opóźniać budowy, podjął z wiernymi krucjatę różańcową. I stał się cud. 15 marca 1879 nagle zerwała się tak gwałtowna burza, temperatura spadła tak nisko poniżej zera, iż karawana setek sań z ładunkiem kamieni przedostała się bezpiecznie po lodowym moście na miejsce przeznaczenia. Gdy zakończono przeprawę budulca, pogoda unormowała się i temperatura powróciła do właściwego poziomu. Cud zamarzniętej rzeki został przedstawiony na licznych obrazach.
Kamienny kościół księdza Désilets już nie istnieje, zastąpiono go nowym: wzniesioną w latach 1955-1964 gigantyczną świątynią o niezwykle intrygującej architekturze. Główne w Kanadzie sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej przyjmuje rocznie setki tysięcy pielgrzymów, co, na kraj liczący 32 miliony mieszkańców, stanowi pokaźny procent. Jan Paweł II w 1984 roku modlił się przed słynącą łaskami figurą Matki Bożej w obecności 75 000 wiernych. Innym ważnym ośrodkiem katolickiej Kanady jest Quebec, ale historię tego miejsca przedstawię w kolejnej odsłonie.
Jan Gać
/wj