
Od kilku lat mieszkamy na wrocławskim Brochowie. Podmiejska dzielnica - dotąd cicha i dająca wytchnienie od śródmiejskiego zgiełku – jest pod wieloma względami interesująca. Do niedawna miejsce to cieszyło się opinią tutejszego „Bronxu”, osiedla osławionego cygańskimi ekscesami, gdzie w przeszłości nawet milicjanci niechętnie interweniowali. Można powiedzieć, taka zapyziała podmiejska wiocha ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Jej oblicze zmienia się wraz z rosnącą aktywnością deweloperów, z której i my skorzystaliśmy, więc nie ma co narzekać. Prawdziwą perłą tego miejsca pozostaje parafialny kościół. Zbudowany w pierwszej dekadzie XX wieku otrzymał za patrona św. Jerzego. I tu zaczyna się gąszcz historycznych paradoksów, których na szczęście większość parafian i gości zachwyconych pięknem naszej świątyni pozostaje nieświadoma.
Jej patron, pogromca smoka-diabła, wybrany został na cześć ówczesnego rządcy diecezji wrocławskiej, kardynała Georga Koppa, hierarchy nietuzinkowego, wielce zasłużonego dla Kościoła niemieckiego, który pod koniec XIX w. obtłuczony podnosił się z okresu bismarkowskiego Kulturkampfu. Sama nominacja biskupa Georga była wymownym ustępstwem instytucji kościelnych wobec nacisków władzy świeckiej, za co w nagrodę mógł on zasiąść w pruskim Landtagu w Izbie Panów. Zaprzysięgły przeciwnik polskości Górnego Śląska, pragmatycznie godził się na duszpasterstwo wśród jego mieszkańców w języku polskim. Doprowadził do wydania nowego polskiego katechizmu, ale za nic nie chciał słyszeć o prawie polskich dzieci do nauki w mowie ich ojców. W środowiskach politycznych poniżał, jak mógł, Wojciecha Korfantego, na niwie kościelnej zmuszając go do wzięcia ślubu poza macierzystą diecezją.
Przez cały okres swej aktywności biskupiej cieszył się kardynał zasłużonym szacunkiem cesarza Wilhelma, wykorzystując jednak swoją pozycję dla poprawienia kondycji powierzonej sobie diecezji. I tak doprowadził do zbudowania lub odrestaurowania 650 obiektów sakralnych, wśród których brochowski kościół zajął miejsce szczególne, bo miał być zbudowany jako replika jego ukochanej bazyliki św. Michała w Hildesheim. Hierarcha wyłożył ze swej kieszeni 114 tysięcy marek, pokrywając w ten sposób większość wydatków budowlanych.
Gdy pierwszy raz weszłam do tego kościoła, od razu zauważyłam wszystkie najbardziej charakterystyczne dla romańskiego stylu epoki ottońskiej elementy architektury: prosta bryła z masywnym wejściem, którego strzeże kamienna postać rycerza ze smokiem u stóp – pewnie św. Jerzy, ale gołym okiem widać że to niemiecki stróż porządku. Wewnątrz uwagę skupia niewielki ołtarz, który ma przypominać przenośne średniowieczne relikwiarze ozdobione w oryginale szlachetnymi kamieniami kryjącymi swoje moce – tutaj historyzujące, ale gustowne podróbki. Trzeba wiele godzin modlitwy, by posrebrzany przepiękny neoromański krzyż i tabernakulum, oba fundowane przed ponad wiekiem przez właściciela brochowskich dóbr Franza Waltera, przestały przywodzić na myśl ottońskie wzorce, pozwalając kontemplować majestat Boga-Człowieka. W bocznym ołtarzu zasiada tronująca Matka Boża z Dzieciątkiem na kolanach, przed którą co środę odprawiane jest nabożeństwo. Ale czy Ona rozumie, co się do Niej mówi po polsku, skoro nie przypomina żadnej ze znanych postaci Matek?
Za to gdy spojrzeć na ściany bocznych naw, dają się rozpoznać znajome sylwetki polskich świętych: Jacka Odrowąża w habicie jakiegoś nieokreślonego bliżej zakonu, królową Jadwigę, kulejącego brata Alberta… Znaleźli się tu na przełomie lat 70. i 80. decyzją zasłużonego dla brochowian poprzedniego proboszcza, który przy okazji w miejscu biskupiego herbu niemieckiego fundatora umieścił nad głowami parafian napis upamiętniający jubileusz 600-lecia obecności Obrazu Jasnogórskiego. Nigdzie nie znalazłam informacji o autorze tych wątpliwej urody fresków, zapewne miały zatrzeć wrażenie po niezachowanych dzisiaj dziełach naściennych wspaniałego przedwojennego artysty Heinricha Oetkena.
Trzeba się wychować na Dolnym Śląsku, najlepiej w jednej z parafii pw. św. Henryka, Bonifacego albo Wolfganga, żeby przechodzić obok tych historycznych paradoksów, szukając wyłącznie piękna i Boga w nim ukrytego...
/ab