Nawet w lecie mamy z mężem dla siebie niezbyt wiele czasu. To znaczy ja mam wakacje – urocze dwa miesiące resetu od szkoły, najczęściej duchowe spa połączone z rodzinnymi spotkaniami, a mój zawsze zajęty pracą towarzysz życia – jakiś tydzień ukradziony samemu sobie gdzieś pomiędzy czymś ważnym a czymś jeszcze ważniejszym. W tym roku postanowiliśmy spędzić kilka dni w towarzystwie Matki Bożej Szkaplerznej, w Czernej.
Na początku XVII w. znaleźli tu schronienie karmelici bosi, dla których pochodząca ze znanego rodu małopolskiego Tęczyńskich Agnieszka Firlejowa ufundowała kompleks klasztorny wraz z kilkoma eremami. Miejsce to miało się stać polską tętniącą modlitwą, pustelniczą Górą Karmel. Po naszym przyjeździe całkiem przez przypadek, ale za to jakże szczęśliwie, okazało się, że w zasadzie nie sięga tu wszechobecny gdzie indziej Internet, w pokoju nie ma niebieskiego ekranu, a radio odmawia odbierania większości kanałów. No i dobrze! Rano budzą człowieka śpiewy z pobliskiego kościółka, wieczorem można się przejść Drogą Krzyżową, choćby tylko po to, by zaczerpnąć świeżego powietrza i podumać. A w ciągu upalnego dnia? Oczywiście spacery – długie, prawie bez planu.
Najprostsze drogi prowadziły oczywiście oznakowanymi ścieżkami życia eremickiego: tu ślady muru zamykającego dawniej przestrzeń dla mnichów, tam resztki furty, gdzieś trudne już do odróżnienia od otoczenia ruiny potężnego ongiś mostu zawieszonego na wysokości 18 metrów nad Doliną Eliaszówki. Na którejś dróżce musieliśmy się w końcu zgubić i wtedy dopiero zrobiło się naprawdę ciekawie.
Najpierw odkryliśmy Paczółtowice. Późnośredniowieczny drewniany kościółek stoi otworem przez cały dzień zapraszając pielgrzymów do wnętrza. W ołtarzu głównym perła gotyckiego malarstwa – Madonna z Dzieciątkiem na tle wspaniałego ogrodu symbolizującego Jej dziewictwo. Choć ten wizerunek słynie łaskami, trudno się przed nim modlić, bo wzrok po prostu biega od zabytku do zabytku. Ja po prostu uwielbiam, gdy piękno można oglądać w miejscach swojego przeznaczenia zamiast na ścianach bezdusznych muzeów.
Przyglądam się przesuwanym okutym drzwiom prowadzącym do dawnej zakrystii i moja nieposłuszna głowa od razu zaczyna szacować, ile pokoleń kapłanów przekraczało te odrzwia korzystając z wciąż czynnego zamka liczącego prawie cztery stulecia! Po powrocie do Czernej czytamy z mężem porwane z miejsca foldery: Paczółtowice i pobliski Dębnik, zamieszkane przez mistrzów kamieniarstwa, wydobywających z czarnego i różowego marmuru prawdziwe barokowe cacka, były własnością czerneńskich karmelitów. Dumnym i bogatym kamieniarzom zdarzało się wchodzić w żywe spory z właścicielami kamieniołomów, jak wówczas, gdy w końcu XVII w. Adam Negowicz, jeden dębnickich krezusów, odpisał swój majątek paczółtowickiemu proboszczowi. Proces, który toczył się latami pomiędzy klasztorem a parafią, musiał przybierać iście sarmackie oblicze.
Nagle dociera do mnie wiedza, która gnieździła się gdzieś w odmętach mojej pamięci: przecież z marmuru dębnickiego wykonano sarkofag św. Jadwigi w Trzebnicy! Zamówiła go dla fundatorki opactwa w 1680 roku ówczesna ksieni, Krystyna Pawłowska, zlecając robotę krakowskiemu rzeźbiarzowi Marcinowi Bielawskiemu. I wtedy wszystko staje się czytelnym splotem wydarzeń, które połączyły odcięty od Rzeczpospolitej Śląsk z jej sercem, czyli Krakowem. Kontakty Pawłowskiej z właścicielami kamieniołomów karmelickich nie ograniczyły się tylko do zakupu marmuru i sprowadzenia artysty, który wydobył z niego nowe miejsce spoczynku świętej nakryte wspaniałym baldachimem. Cysterska ksieni musiała się wówczas zainteresować duchowością odnowionego Karmelu, skoro w 1688 r. otrzymała w darze od jednej z krakowskich karmelitanek ręcznie spisane medytacje zakonne popularnego wówczas ojca Bonawentury Frezera.
Kolejny nasz dzień to już celowe poszukiwanie śladów historii. Idziemy szlakiem ku Dolinie Racławki do Karmelickiego Łomu i dębnickiej osady, gdzie mieszkańcy wciąż pielęgnują kamieniarskie tradycje, nie przyciągając wcale uwagi turystów. Nawet my zapominamy zrobić pamiątkowe zdjęcia starym warsztatom. Na tych ścieżkach wszędzie czujemy się u siebie...
/ab