Piękno, obok prawdy i dobra, stanowi jedną z uniwersalnych wartości. Transcendentalia, bo tak określa się tę triadę, są powszechnymi własnościami bytu, to znaczy wszystko, co istnieje, dąży do realizowania w sobie tych wartości i właściwie o tyle istnieje, o ile te własności posiada. Zło, kłamstwo i brzydota są tak naprawdę brakiem lub nieporządkiem w owych własnościach. Zatem świat, który mija się z prawdą, dobrem i pięknem, to świat rozpadający się, w stanie zaniku. Przeciwieństwa tych uniwersalnych wartości nie są tak naprawdę dla nich alternatywą, ale po prostu upadkiem w nicość, popadnięciem w nihilizm, rozpadem życia.
Trzy razy „post” i brzydota
Obecnie niestety wszystkie trzy kategorie dotknięte są kryzysem. Mówi się, że żyjemy w czasach postprawdy (lecz czym jest owa postprawda?), w czasach relatywizmu moralnego, a także – i tutaj, co ciekawe, nie mówi się już o postkategorii czy relatywizmie – w czasach wszechogarniającej nas brzydoty. A brzydota ta dotyka nas chyba we wszystkich sferach życia.
Kiedy spojrzymy na sztukę współczesną – warto wyzbyć się tutaj snobizmu i nazywać rzeczy po imieniu – to naprawdę widzimy potężny upadek piękna. Już dawno odeszła ona od kanonów. I tylko dyletanci utrzymują, że nadal jest piękna, jedynie zmieniły się kanony. Jeśli jednak się mylę, to z radością oddam głębokie ukłony człowiekowi, który wyjaśni mi piękno dzieła artystycznego, które sprowadza się do banana przyklejonego taśmą do ściany. Otóż współcześni „artyści” oraz krytycy sztuki, co warto zaznaczyć, już takimi teoretycznymi dyletantami nie są. Twierdzą otwarcie, że piękno się wyczerpało. Domeną współczesnej sztuki tak zwanej wysokiej jest koncept lub po prostu szok. Domeną zaś sztuki masowej – kicz.
W przestrzeni architektonicznej czy urbanistycznej mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, przy czym mniej agresywnym. Nowoczesne budowle, kiedy są nowe, niewprawnemu oku mogą się podobać. Jednak próba czasu bezbłędnie demaskuje ich brak piękna. Współczesna sztuka po prostu bardzo brzydko i bardzo szybko się starzeje. I nie chodzi tutaj bynajmniej o ząb czasu czy naturalne niszczenie. To, co jest naznaczone klasycznie rozumianym pięknem, pomimo niszczenia zachowuje je. Wystarczy tutaj wspomnieć na przykład o architekturze czy malarstwie gotyckim. Piękno przekracza czas i z nim wygrywa.
Sacrum: problemy ze współczesnością
Niestety, najbardziej bolesny jest fakt wtargnięcia brzydoty w przestrzeń sakralną. Kościół zawsze jawił się jako mecenas sztuki. To właśnie tam, szczególnie w przestrzeni liturgicznej, rodziły się najwyższe jej formy. Wystarczy wspomnieć o gotyckiej katedrze, bizantyjskiej ikonie czy chorale gregoriańskim. Te wyjątkowe formy sztuki jakby wyłaniają się z tego, co święte, świętość okalają i stają się jej promieniowaniem. Kiedy zaś spojrzymy na współczesną architekturę sakralną, to proszę mi wybaczyć, ale czasami można mieć kłopot z właściwą identyfikacją, czy mamy do czynienia ze świątynią Bożą, czy też z hangarem lub fabryką.
Piękno jest więc nie tylko kategorią filozoficzną, ale też teologiczną. W historii ludzkości już przed chrześcijaństwem widzimy ścisły związek estetyki i religii. Piękno szczególnie towarzyszyło temu, co religijne. W chrześcijaństwie ten związek jeszcze się wyostrza. Pismo Święte już na pierwszych stronicach, opisując stworzenie świata, nie tylko opowiada o tym na sposób poetycki, ale samego Boga porównuje do Artysty, który stwarza i kontempluje piękno swojego dzieła. Jest ono tą kategorią, która unaocznia podobieństwo i ślad Boga w stworzeniu. Jak mówi Księga Mądrości, to właśnie z piękna stworzenia możemy poznać istnienie Stwórcy. Piękno zatem mówi o Tym, który sam w sobie jest najwyższym i niestworzonym Pięknem. Dlatego, kiedy Bóg przekazuje Mojżeszowi zasady sprawowania kultu, jednocześnie wzbudza talent izraelskich rzemieślników, aby świątynia Boża została wykonana w sposób wytworny i piękny – według wzoru, który Mojżesz otrzymał od Boga.
Również Nowy Testament nie dystansuje się od piękna. Świadczą o tym chociażby apokaliptyczne opisy Nowego Jeruzalem – Oblubienicy Baranka, która jest bez skazy czy zmarszczki – cała piękna. Warto wspomnieć, że zarówno w kulturze semickiej, jak i greckiej piękno i dobro były poniekąd synonimami. Zatem, kiedy Chrystus mówi, że dobre drzewo przynosi dobre owoce, możemy to odczytać, że piękne drzewo przynosi piękne owoce. Podobnie, kiedy Pan Jezus mówi, że jest dobrym pasterzem, całkowicie prawidłowo możemy usłyszeć, że On jest pięknym pasterzem.
Skąd więc we współczesnej kulturze (a raczej antykulturze) tak wszechobecna brzydota? Z perspektywy duchowej jasno możemy stwierdzić, że jej promocja, podobnie jak relatywizm moralny, jest symptomem walki z Bogiem. W perspektywie społecznej, co do której współcześni chrześcijanie są bardziej świadomi, jest to objaw walki z kulturą chrześcijańską czy – szerzej mówiąc – z Kościołem. W perspektywie szeroko pojętej kultury jest to walka z naturalnym porządkiem rzeczy. Jakie są jednak jej źródła?
Relatywizm, subiektywizm, postmodernizm
Pierwszym krokiem we wprowadzaniu brzydoty w świat nie była oczywiście jej jawna promocja. Wszystko zaczęło się od relatywizowania piękna. Do XVIII wieku filozofowie byli zgodni co do jego obiektywnej natury. Już Platon zadawał sobie pytanie, jak to właściwie jest: czy coś nam się podoba, bo jest piękne (czyli piękno jest czymś obiektywnym), czy też jest piękne, bo nam się podoba (źródłem piękna jest subiektywne doznanie estetyczne). Kultura i filozofia klasyczna nie miały wątpliwości. Piękno jest czymś obiektywnym, tkwiącym w samej rzeczywistości. Poczucie piękna jest wtórne. Zatem doświadczamy go, bo coś obiektywnie jest piękne. Czasami jednak nasz zmysł piękna jest przytępiony, dlatego nie wszyscy dostrzegają je tam, gdzie ono faktycznie jest. Dopiero nowożytność zmieniła ten tok myślenia. Zaczęto twierdzić, że jest ono subiektywnym doznaniem. Zatem każdemu może podobać się coś innego. A więc nie istnieją uniwersalne kanony – są one bowiem zmienne i całkowicie zależne od opinii większości. Piękno zaczęło umierać.
Drugim tąpnięciem było kształtowanie się postmodernizmu. Nurt ten zaczął się konsolidować w pierwszej połowie XX wieku, w dużej mierze w kontekście ogromnych katastrof, które nawiedzały ludzkość. Postmoderniści zdawali się rozumować w następujący sposób: skoro dawna kultura, dziedzictwo naszych ojców oparte na transcendentaliach doprowadziło do takich katastrof jak wojny światowe, totalitaryzmy i tym podobne, to my nie chcemy tej dawnej kultury. Logika wydaje się tutaj nie być pozbawiona racji. Założenie jest jednak całkowicie błędne, gdyż to właśnie odejście od kultury opartej na prawdzie, dobru i pięknie było początkiem rozlewającego się na świecie zła.
Smutne skutki likwidacji piękna
Piękno zatem, jak już to zostało powiedziane wyżej, zostało zastąpione kiczem lub szokiem. Te kategorie bowiem pozornie mają z nim coś wspólnego. Piękno przyciąga uwagę, domaga się jej. Pobodnie szok – ten jednak czyni to bardziej ordynarnie. Tak samo działa kicz – aczkolwiek mniej ofensywnie niż szok. Kicz ma to do siebie, że się narzuca, błyskawicznie pobudza ludzką zmysłowość, lecz tak jak szybko wzbudza płomień uczuć, tak samo szybko gaśnie. Piękno tymczasem dotyka bardziej subtelnych uczuć i nie jest narzucające się. Gdy jest prawdziwe, nie zapala od razu. Ono najpierw domaga się poświęcenia i uwagi, a dopiero kiedy odbiorca wyzbędzie się egoistycznego pragnienia czerpania dla siebie, zaczyna uwalniać swój potencjał – czyli tak naprawdę znamionuje je dynamika zupełnie odwrotna niż dynamika kiczu.
Jednak najbardziej istotny w tej krótkiej historii nie jest sam fakt deestetyzacji świata. Tutaj chodzi o coś głębszego. Jeśli zanika piękno, to znaczy, że zanika człowiek. Jeszcze bardziej znaczące jest to, że jeśli piękno zanika, to wraz z nim przestrzeń umożliwiająca rozpoznanie tego, co nadprzyrodzone i Boskie w tym świecie. I chodzi tutaj rzeczywiście o walkę na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze o walkę o piękno w przestrzeni świeckiej. Jego zanik w kulturze oznacza niemożność kształtowania człowieka do rozpoznawania prawdziwego piękna, co w konsekwencji prowadzi do upośledzenia zmysłu religijnego (ów zmysł jest oparty nade wszystko na poznaniu Prawdy, lecz w sferze estetycznej temu rozpoznaniu winien towarzyszyć zachwyt). O wiele gorszy jednak jest kryzys w drugiej przestrzeni – przestrzeni sacrum. Kicz w kościele, podczas celebracji liturgicznej, kicz zamiast sztuki sakralnej – gitarowe piosenki i styropianowe ornamenty – nie tylko uczą błędnych wyobrażeń o pięknie i majestacie Boga, ale w istocie stanowią pewnego rodzaju akt profanacji – a wiernych do tej profanacji przyzwyczajają.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3/2024
/mdk