Wsiadam w trakcie jesiennej słoty do ogromnego Dreamlinera. Procedura bezpieczeństwa. Samolot kołuje. Powoli wznosi się w szare niebo pełne deszczowych chmur, a ja zasypiam… Budzę się po około dziesięciu godzinach i zaczynam szczypać w ramię, pytając, czy to nie jest sen. Przez okna samolotu przebijają się promienie słońca, a dookoła rozpościera się zielona dżungla, tak gęsta, jakby wyspa była porośnięta mchem. Gdzieniegdzie wybijają się tylko co wyższe palmy. Z zachwytu przecieram oczy.
Raj nie jest utracony
Zazwyczaj Dominikana wybierana jest jako kierunek wypoczynku w kurortach all inclusive z widokiem na Morze Karaibskie. Mocne słońce, ciepła woda i złocisty piasek – często turystom to wystarczy. Ja jednak wybrałem opcję przygody i objazdu po kraju, żeby trafić do rejonów, gdzie dociera niewielu. Są tu bowiem miejsca, gdzie natura zachowała niemal pierwotny kształt – i może właśnie dlatego to na tej wyspie nagrywano serię Park Jurajski. Nawet w pobliżu stolicy Santo Domingo można zanurzyć się w jeziorach wydrążonych przez naturę pośród grot, jednak żeby odkryć wodospady, trzeba już pojechać w góry. Tam jest ich tak dużo, że istnieją „naturalne” aquaparki – zjeżdżalnie w korytach strumieni i skocznie wprost do wodospadu. No i oczywiście nie sposób nie wspomnieć o słodyczy dzikich owoców – bananów, mango oraz kokosów. Zarówno wysoka wilgoć, jak i mocne słońce sprawiają, że nie tylko kolor wyspy jest najpiękniejszym naturalnym zielonym, jaki widziałem w życiu, rajskim zielonym, ale również i plony są wysokie bez korzystania z nawozów czy środków ochrony roślin. Czy awokado może ważyć pół kilograma i kosztować jednego dolara? Otóż może i to w warunkach naturalnych, ale tylko tu! Dlatego, gdy sięgamy w sklepach po produkty eko, bio itd., to bardzo często krajem ich pochodzenia jest Dominikana.
Pomimo tropikalnego krajobrazu, nie należy obawiać się dzikich zwierząt, ponieważ praktycznie nie występują tu drapieżniki (wyłącznie dinozaury w filmach). Niezwykłe bogactwo ptaków i płazów nie stanowi zagrożenia dla ludzi. Jedyny problem pojawia się w kontekście wychudzonych psów, których tabuny, choć przyjazne człowiekowi, są tu wszechobecne. Każdego dnia walczą o przetrwanie, często utrzymują się przy życiu wyłącznie dzięki dokarmiającym je turystom, dlatego też nie atakują ludzi, ale potrafią zrobić niezły bałagan, rozrywając worki śmieci. Natomiast co innego dzieje się w wodzie, bo ze względu na otwarty dostęp do oceanu Morze Karaibskie pełne jest różnych stworzeń. Pomimo tego nie zdarzają się wypadki z udziałem rekinów czy płaszczek, bo otaczająca wyspę rafa koralowa w pewnym stopniu jest naturalną blokadą dla wodnych drapieżników.
Kraina tańca, rumu i cygar
Praktycznie każdy kraj latynoski słynie z jakiegoś rodzaju muzyki i tańca – na Dominikanie jest to merengue. To dość specyficzny rodzaj muzyki, który słychać na każdym rogu. Jednak można powiedzieć, że to również styl życia. Jeśli ktoś uważa, że Włosi prowadzą wieczorowy tryb życia, to warto wybrać się na Dominikanę, żeby się przekonać, że na Półwyspie Apenińskim mieszkają spokojni ludzie. Właściwie nikt się nie przejmuje, czy to weekend, czy środek tygodnia – chwilo trwaj, muzyko graj! Gdy tylko słońce zajdzie za horyzont, ulice zapełniają się mieszkańcami, którzy wychodzą na rynek, żeby choć przez chwilę potańczyć, porozmawiać czy też podziwiać ulicznych artystów. Pośrodku cowieczornej imprezy są i tacy, którzy wyciągają warcaby i mimo wszechobecnego zgiełku, zanurzają się w grę. Dominikańczycy ten klimat zabawy mają we krwi, bo żyją tak od najmłodszych lat, nawet kilkumiesięczne dzieci są tu obecne razem z rodzicami. Myślę, że dość znamienny jest fakt, iż raz w miesiącu w stolicy zamykana jest główna ulica, na której odbywa się wówczas wielka impreza.
Oczywiście, jak to bywa w regionie Karaibów, rum leje się wokoło. To nie tylko napój piratów, to podstawowy trunek z trzciny cukrowej, którym w lokalach raczą się wieczorami zarówno turyści, jak i mieszkańcy. I to w różnym wydaniu: czysty, jako mojito czy w innych postaciach. Co ciekawe, istnieje pewien papierek lakmusowy pozwalający rozpoznać obcokrajowców. Sekret tkwi w tym, że przybysze, chcąc poczuć klimat miejsca i niejako udając miejscowe tradycje, zapalają cygaro, racząc się drinkami na bazie rumu. W tym tkwi szkopuł, bo nie powinno się w ten sposób łączyć ich obu. Rum jest zbyt prostym alkoholem, który niszczy w ustach aromat palonej tabaki. Zaleca się co najwyżej wino lub whisky, które traktuje się jako urozmaicenie dla kubków smakowych, bo palenie cygara to sztuka sama w sobie. Dowiedziałem się nawet, że ponoć nie uzależnia, z jednej strony ze względu na cenę, z drugiej zaś na fakt, że nikotyna jest inaczej pochłaniana. Nieważne, czy to prawda, faktem jest jednak, że jeśli chodzi o substancje szkodliwe, to jedno cygaro ma ich tyle, co kilka paczek papierosów.
Jest tu i spokojna dzielnica, w której mieszkają zamożni biznesmeni, politycy i zagraniczni inwestorzy. Wysunięta na północ miasta, gdzie zamiast urokliwych postkolonialnych kamienic są wysokie wieżowce – centrum biznesowe kraju. W jego sąsiedztwie znajdują się uniwersytet, prywatne szkoły i bardzo zadbany park, gdzie sport uprawiają lokalne „szychy”. Tam milknie merengue, znika lokalna kultura, a istnieje szary korpoświat, który wcale nie jest marzeniem dla wielu młodych ze względu na to, że Dominikańczycy są narodem, któremu nie jest łatwo usiedzieć za biurkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że ta żywa zabawa w centrum może się toczyć dzięki tym, którzy dbają o bezpieczeństwo finansowe, militarne i zdrowotne, zapewniane przez niewielkie grupy ludzi w garniturach.
Demograficzny cud?
Dominikana jest krajem z najwyższą dzietnością w Ameryce Północnej. Oczywiście nie idzie to w parze z liczbą związków małżeńskich, a raczej wynika z hulaszczego trybu życia, szczególnie młodego pokolenia. Stąd też nieobcy jest widok młodej kobiety ze sporą gromadką pociech. Domy wielopokoleniowe to standard krajów latynoskich, jednak na Dominikanie stoi za tym ekonomia – słaby system emerytalny oraz stosunkowo niskie zarobki, w tym ogromne bezrobocie, szczególnie na północy wyspy. Podstawowym źródłem utrzymania jest praca w branży HoReCa, stąd też pandemia COVID-19 boleśnie przeorała ten sektor, doprowadzając do wielu ludzkich tragedii. Od tamtej pory narósł inny problem. Młodzi coraz częściej uciekają się do pozornie prostego zarobku, czyli handlu narkotykami i prostytucji. Niestety, dla wielu to podstawowy środek utrzymania, choć policja stara się zapewnić bezpieczeństwo turystom także przez zatrzymania licznych dilerów.
Istnieje również problem o skali makroekonomicznej, wynikający z mentalności. Dominikana przez lata była częścią terytorium zamorskiego Hiszpanii, po wyzwoleniu stała się kurortem dla bogatych Amerykanów (pierwsze lotnisko w kraju zbudował amerykański milioner wyłącznie na użytek prywatny). Dobra i zdrowa żywność skupowana po niskiej cenie, tania siła robocza i kapitał uciekający do USA – to wszystko było odczuwalne po części jako nowy rodzaj niewoli i dawało poczucie, że na skarbach tej wyspy bogacą się w głównej mierze inni. Stąd też, mimo że Dominikana jest strefą wpływów amerykańskich, coraz częściej miło witani są tu Chińczycy, którzy robią różne lokalne inwestycje, dając pozorne wrażenie pozostawienia kapitału na wyspie, co jak oceniają mieszkańcy, jest dla nich bardzo dobre i daje nadzieję na rozwój. Niestety rząd kraju patrzy na sprawę dość krótkofalowo, nie wyciągając wniosków ze sposobu działania Państwa Środka w innych krajach, które stają się obecnie neokoloniami Chin poprzez zupełnie dotychczas nieznane formy uzależnienia ekonomicznego.
Kakaowe imperia – dwie drogi
Bez wątpienia najlepsze kakao, jakie piłem, pochodzi właśnie z Dominikany. Ten kraj to jeden z największych imperiów „brązowego złota”, szczególnie że w ostatnich latach cena ziaren wzrosła kilkukrotnie, co zresztą widzimy na sklepowych półkach. W historii wyspy kakao miało zastosowanie rytualne jako część rodzinnych ceremonii. Uważano, że ma wiele wartości leczniczych, a przyrządzano je z różnymi innymi przyprawami i obficie słodzono (na marginesie: polecam serdecznie od dziś dodawać świeży cynamon do kakao – to zupełnie nowe doznania smakowe!).
Drzewa kakaowca to bogactwo eksportowe onegdaj całej wsypy, tu jednak nieco trzeba cofnąć się w czasie. Haiti, bo tak pierwotnie nazywała się wyspa, w wyniku podbojów kolonialnych została podzielona na dwie strefy wpływu – francuski zachód i hiszpański wschód. Francja dokonała znacznego wyzysku kolonialnego (do stłumienia jednego z powstań Napoleon wysłał Polaków). Nie dbano o to, żeby gleba się regenerowała. Natomiast Hiszpanie wkładali w to więcej staranności. Różnicę widać do dziś. Gdy włączymy Google Maps, to granica między dawnymi strefami wpływu niemal rysuje się sama. Na wyspie są dwa kraje: cudownie zielona Dominikana i Haiti zbliżone gdzieniegdzie kolorem do pustynnej żółci. Konsekwencje są znacznie głębsze, bo ze względu na brak bogactwa naturalnego, Haiti pogrążone jest w kryzysie ekonomicznym, a co za tym idzie, w wojnie domowej – i niemal niedostępne dla obcokrajowców, gdyż w kraju rządzą gangi terroryzujące ludność, często blokujące pomoc humanitarną.
Inna strefa „czasu”
Pośród wielu wypraw Dominikanę uważam za najcenniejsze doświadczenie. Żywy temperament nieobcy jest nawet tutejszej religijności i bardzo szybko udziela się też turystom. Pomimo wielu problemów, z jakimi zmaga się ten kraj, panuje tu niesamowite poczucie bezpieczeństwa, i choć wyspę ogarnia nieustanna impreza, to odczuwa się tu także pewien spokój, a czas płynie jakby wolniej. Może nie ma tu codziennych zmartwień, gdyż w żyłach mieszkańców płynie radość, która jest znacznie silniejsza niż niepokoje. A jeśli już się pojawią jakieś zmartwienia, to są traktowane jako przerwa między kolejnymi utworami do tańca. U nich nie ma „ciemnej nocy” jako czasu smutku, bo każda pora dnia to chwila do złapania szczęścia. W końcu… merengue!
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2025
/ab