Jezus jest w swoim rodzinnym mieście przyjęty z dużym sceptycyzmem. Wszyscy Go znają od młodości i dziwią się, skąd u Niego taka mądrość i moc. Uważają, że to niemożliwe, aby syn zwykłego cieśli mógł czynić takie cuda i znaki, a przecież je czynił. Nie mogli temu zaprzeczyć. Jezus wypowiada przy tej okazji słynne słowa, że tylko w swojej ojczyźnie może być prorok tak lekceważony. Dziś jesteśmy zaproszeni do refleksji nad swoim życiem, czy aby i my nie lekceważymy ludzi i znaków, przez które działa Bóg tylko dlatego, że są oni naszymi znajomymi.
Ostatniej niedzieli widzieliśmy, jaką rolę odgrywa wiara w przyjmowaniu znaków i cudów Jezusa, a dziś widzimy, jakie skutki rodzą powątpiewanie i brak wiary. Jezus w swojej rodzinnej miejscowości zdziałał zaledwie kilka cudów i uzdrowił kilka osób. Właśnie ze względu na brak wiary. Ten brak wiary wynikał z faktu, że miejscowi Go znali i nie mogli uwierzyć, by tak dobrze znany im sąsiad był kimś zdolnym do czynienia wielkich rzeczy. To trochę tak, jakbyśmy spotykając po wielu latach szkolnego kolegę, który w klasie niczym się nie wyróżniał, nagle rozpoznali, że zajmuje jakieś eksponowane stanowisko, czy posiada jakieś niezwykłe umiejętności lub kompetencje i jest podziwiany przez innych ludzi.
Ta cała sytuacja pokazuje naszą ludzką małość i słabość. Oceniamy, szufladkujemy innych ludzi i trudno nam uwierzyć, że to wszystko może ulec zmianie. Lekceważymy w ten sposób znaki, które daje nam Bóg. Tymczasem Bóg szczególnie upodobał sobie, by to, co głupie, słabe i pogardzane w oczach świata, zawstydzało wielkich i pewnych siebie.
W sposób szczególnie jaskrawy widać to na przykładzie rodziny, bliskich i znajomych. Znamy się, wiemy o sobie dużo, mamy świadomość własnych słabości i w związku z tym szalenie trudno jest nam przebić się przez tę barierę i odkryć, że Bóg chce do nas mówić także przez owych ludzi słabych i dobrze nam znanych. Oczekujemy wielkich znaków z nieba, w parafiach chętniej słuchamy „importowanych” głosicieli niż własnego proboszcza. Tymczasem ten nasz zwykły proboszcz kiedy pojedzie głosić rekolekcje do innej parafii, spotka się z uznaniem i będzie przyjęty jako znak od Boga. Mimo że powie tam to samo kazanie, które mówił do swoich parafian, na którym oni ziewali i nie brali sobie jego słów do serca. Zabawne, ale prawdziwe.
/ab