Czy w dzisiejszych czasach stara, polska historiografia może być pomocna w analizie rzeczywistości politycznej? W zasadzie wszyscy, lub prawie wszyscy, na tak postawione pytanie z przyzwoitości odpowiedzą pozytywnie i jeszcze dla animuszu co bardziej inteligentni albo ci, którym się wydaje, że takimi są, zacytują łacińska maksymę historia magistra vitae est. Ale gdy dojdzie do szczegółów, to rzeczy okażą się dla wielu nie być takimi oczywistymi. Porównania, które niekiedy cisną się na usta przy lekturze takich dzieł, będą dla nich nietrafione albo niewłaściwe, wtedy też okaże się, że klasyczne książki z dziejopisarstwa mogą być tylko zasłużonymi klasykami i broń Boże niczym więcej. Ba, może być gorzej, ponieważ pokazanie, że przeszłość nie jest aż tak odległa mentalnie od naszej rzeczywistości może być z wielu powodów niebezpieczne.
Być może tak właśnie wygląda sprawa z „Konfederacją targowicką” Władysława Smoleńskiego. Rzecz po raz pierwszy opublikowana została ponad 120 lat temu. Tytułowe zagadnienie jest jakby dopiskiem do wcześniej przez Smoleńskiego napisanego „Ostatniego roku Sejmu Wielkiego”, a ten z kolei nawiązuje do dzieła o. Waleriana Kalinki „Sejm Czteroletni”. Warto dodać, że dzisiejszy polski czytelnik, który musi być bardzo zainteresowany, do dzieła Kalinki ma jaki taki dostęp, bo było wznowienie dzieła po 1989 roku. Natomiast „Ostatni rok…” Smoleńskiego, jak mi się wydaje, istnieje tylko w edycjach starodawnych. Warto dodać, że ten sam czytelnik, jeśli chodzi o zapis upadku Rzeczypospolitej ma do dyspozycji wydane jeszcze w warunkach PRL, stare, ale bardzo dobre dzieło ks. Roberta Howarda Lorda, wielkiego amerykańskiego konwertyty, pt. „Drugi rozbiór Polski”. Pisze o tym dlatego, że warto się w powyższe zagłębić, a wiedzę można poszerzać o literaturę jeszcze ostrzej stawiającą sprawę upadku Polski, do której osobiście zaliczam np. wydane przed wojną z inspiracji prymasa Hlonda „Źródło rozbioru Polski” Kazimierza Mariana Morawskiego. Wymienione pozycje pisane są z nieco innych punktów wyjścia, niemniej łączy je sensowny i logiczny namysł, który może służyć do nauki współczesności.
Tytułowa „Konfederacja targowicka” jest do dziś idiomem, synonimem zdrady i na to miano słusznie jej twórcy zapracowali. Niekiedy jednak zdrada bywa banalna, nie ma w niej wielkich napięć, jest zapiekłość i chęć zwalczenia przeciwnika politycznego, tudzież osobistego, za wszelką cenę – co możemy określić zwyczajnym zaślepieniem połączonym z małością. Zdrada taka w sposób naturalny skutkuje odwołaniem się do czynnika zewnętrznego, w opisywanym exemplum mocarstwa, które nie wiedzieć czemu, miałoby chęć pomagać w realizacji celów zdrajcy, które sobie sam, czy też oni wyrysowali jako rzeczywistość wymarzoną. W tym wypadku to powrót do tego co było w najgorszym owego „było” gatunku.
Konfederacji targowicka to symbol małości i zaprzaństwa niewielkiej grupki osób, która chciała wmówić obcym mocarstwom, ale i społeczeństwu, że reprezentuje naród – suwerena, że walczy z uzurpacją małej kliki. Z drugiej strony to również bardzo smutny obraz króla, ostatniego wybranego w wolnej elekcji, człowieka którego portret narysowany na kartach książki Smoleńskiego jest po prostu żałosny, to ktoś, kto wszystko robi na niby. Niby popiera konstytucję, niby stoi na czele walki o jej utrzymanie, a jednak w rzeczywistości jest po drugiej stronie. Caryca Katarzyna od początku jest stroną wygraną, hasła o obronie wolności i antypolska propaganda są jej potrzebne tylko do przygotowania Europy na przyjęcie do wiadomości, że dla jej dobra Rzeczypospolita ma znaleźć się właśnie pod władzą jaśnie oświeconej imperatorowej. Oczywiście, żeby wszyscy byli zadowoleni, trzeba się było tą masą spadkową podzielić.
Oprócz waloru politycznego bardzo cenna jest strona historiograficzna pracy Smoleńskiego. Małość małością, ale dzięki lekturze tej niby pokrytej historyczną śniedzią książki, uzyskujemy niezwykle barwny obraz skomplikowanej sytuacji politycznej i stanu elit w zmierzchającej Rzeczpospolitej. Targowiczanie, czego się na co dzień nie pamięta, czy też mało kto zdaje sobie z tego sprawę w obiegu publicystycznym, byli najczystszymi ….republikanami. Hasła ustrojowe konfederacji targowickiej, jeśli by je wziąć na poważnie, są wołaniem o demokrację – szlachecką co prawda, ale jednak. Król i jego stronnictwo reprezentują w tym zestawieniu despotyzm monarchiczny, który ma na celu ograbienie obywateli z wolności. Wolność oczywiście uosobiona jest przez konfederatów i imperatorową. Dziś, czytając książkę Smoleńskiego strona po stronie, może i na niejednych ustach pojawi się uśmiech, być może w niejednej głowie powstanie zapytanie, jak można było mamić kogoś takimi bredniami. Ano można było, pytanie czy dziś jest całkiem inaczej też jest retoryczne.
Wreszcie rzecz bardzo ważna. Rosja Rosją, zdrada zdradą, ale gra międzynarodowa, prowadzona przez Prusy, która od początku zmierzała do likwidacji Rzeczpospolitej pod jakimkolwiek pretekstem, choćby pod pozorem walki z jakobinizmem, powinna być oczywista dla każdego kto patrzył na mapy i dzieje naszego zachodniego sąsiada. Przecież I rozbiór z udziałem Berlina odbył się za życia pokolenia Konstytucji 3 maja, za tego samego króla. Dlaczego elity, zarówno te stojące za konstytucją, jak i zdrajcy spod symbolu Targowicy tego nie widzieli? Bo jedni i drudzy nie dorośli do rządzenia, być może byli zbyt zainfekowani propagandą prowadzoną w lożach masońskich, których polecenia były ważniejsze niż integralność Rzeczpospolitej, to kolejna karta, o której Smoleński nie pisze, ale pewnych pytań nie sposób uniknąć, kiedy się czyta jego dzieło.
Z opisanej przez Smoleńskiego historii w naszej zbiorowej pamięci przetrwało do dziś kilka pojęć: Targowica jako symbol zdrady i zaprzaństwa, kilka bitew: Dubienka czy Zieleńce, których pamięcią karmili się Polacy w czasach niewoli, wreszcie legenda księcia Poniatowskiego czy Tadeusza Kościuszki. Ten drugi dosłownie za chwilę odegrał swoją rolę w ostatnim epizodzie starej Rzeczypospolitej i do dziś jest symbolem budowania nowoczesnego narodu opartego o wszystkie warstwy społeczne. A pierwszy związał swe losy z Napoleonem, jego udział na kartach historii jest niewątpliwy, jako dowódca na pewno był postacią nietuzinkową, nawet przez chwilę można było myśleć, że jego rola będzie tak znacząca, ze wymaże hańbę z nazwiska Poniatowski, jaka pozostała po jego królewskim wuju, ale śmierć w nurtach Elstery, na pewno bohaterska, bo tego mu odmówić nie można, i klęska Napoleona zamknęły ostatecznie jego czynny udział w historii, a sam stał się symbolem dla całego XIX wieku i kimś, kogo pamięta się jednak życzliwie.
Publikacja Smoleńskiego, elegancko wydana przez Wydawnictwo Biały Kruk, jest ważnym przyczynkiem do refleksji, na pewno też jest ważne by stała na pólkach tych, którzy myślą o naszej przyszłości. Wydana – co charakterystyczne dla tego wydawnictwa – elegancko i starannie, choć muszę tu dorzucić łyżkę dziegciu. Wydawcy zrezygnowali z oryginalnych przypisów i wytłumaczyli dlaczego, co ma sens, ale jest mi jednak szkoda, że tego warsztatowego, historycznego anturażu nie widzę w trakcie lektury.
Władysław Smoleński, Konfederacja targowicka. Wojna polsko–rosyjska 1792 w obronie Konstytucji 3 maja, Biały Kruk, Kraków 2024
/mdk