Wiele sukcesów ukraińskich w czasie wojny jest ponoć dziełem tureckich dronów Bayraktar, z drugiej strony prezydent Turcji Recep Erdoğan, jako jedyny przywódca NATO, jawnie wypowiada się przeciwko wstąpieniu do tego układu Szwecji i Finlandii. Żeby sytuacja nie była za klarowna, powołując się na starą, choć wciąż obowiązującą, konwencję z Montreux, Turcja zablokowała rosyjskim okrętom wojennym możliwość wpływania na obszar Morza Czarnego. Według mediów uczyniła to, uznając Rosję za stronę wojującą, nie była wszakże do tego jakoś bezwzględnie zmuszona.
Co to wszystko znaczy? Przede wszystkim może być kolejnym elementem powolnego dążenia Turcji do realizacji własnego interesu narodowego, czy też państwowego, a mówiąc ściślej – władzom w Ankarze coraz wyraźniej rysuje plan powrotu do potęgi z czasów ewidentnie przed-narodowych.
Sprzeciw Turcji wobec obecności Szwecji i Finlandii w NATO jest tu jedynie małym elementem odnoszącym się do tego, że Erdoğan nie życzy sobie by kwestia kurdyjska była w jakikolwiek sposób umiędzynarodowiona. A to między innymi w krajach skandynawskich znajdują schronienie działacze, czy raczej aktywiści z Partii Pracujących Kurdystanu – ugrupowania, które od wielu dziesięcioleci sprzeciwia się panowaniu Turcji nad całością Wyżyny Anatolijskiej. Nie będę się tu wywnętrzał na temat słuszności, bądź jej braku, kurdyjskich aspiracji narodowościowych, ale dla Turcji jest to problem palący i wydaje się być ona wrażliwa na wszelkie aktywności jakichkolwiek krajów w tej sferze, choćby wynikały one jedynie ze względów humanitarnych. Kurdyjscy bojownicy, czy politycy, opowiadający się za niepodległością obszarów zamieszkałych przez tę grupę etniczną, za którą ich Turcy nie uważają, są dla republiki jedynie czymś w rodzaju przestępców kryminalnych bądź terrorystów. Turecki sprzeciw, podniesiony w ostatnich dniach względem dołączenia Szwecji i Finlandii do NATO, na pewno nie wynika z żadnej gry z Rosją lecz jedynie z podkreślenia wagi tej kwestii w rozgrywce wewnątrz tureckiej. Jeżeli mam wyrazić swoje zdanie, to sądzę, że za jakieś koncesje natury finansowej Turcja zaakceptuje nowe fakty geopolityczne w ramach NATO, przy czym może doprowadzić to do zaostrzenia postawy względem aktywistów kurdyjskich w różnych krajach, niekoniecznie w Turcji.
Tureckie aspiracje są znacznie większe i być może na obecnym etapie nie są one sprzeczne z niektórymi celami Anglosasów, ale jest wątpliwe czy idą po linii ukraińskiej. Sprzedaż dronów Kijowowi i blokowanie Morza Czarnego dla Rosjan też jest wynikiem bardzo prostych postulatów geopolitycznych. Dla Turcji naturalnym kierunkiem ekspansji jest Półwysep Krymski i rosyjskie wybrzeża Morza Czarnego. Co prawda na razie kontrolę nad tymi terenami sprawuje Rosja, ale Ukraina, wspierana przez społeczność międzynarodową, uważa Krym za część własnego kraju. A więc bez względu na to, kto wygra wojnę na Ukrainie, Turcja będzie dążyć do stworzenia swoich własnych faktów dokonanych na tym obszarze.
Prezydent Erdoğan niejednokrotnie wydawał mało subtelne, że się tak wyrażę, komunikaty na temat tego na czym mu zależy. Jego zaangażowanie po stronie Azerbejdżanu w konflikcie z Armenią, tudzież dążenie do reglamentacji obecności rosyjskiej w Syrii, jasno pokazuje, że ma on plan na przebudowę tej części świata, którą uważa za turecką.
/mdk