
W przeddzień wielkich świąt Męki i Zmartwychwstania zastanawiam się nad tym, co by było, gdyby uczniowie wzięli wcześniej na poważnie słowa Jezusa? Tyle razy przepowiadał swoją Mękę, czasem dosłownie, czasem w przypowieściach. Te proroctwa były nieodłącznym elementem nauczania, a jednak ze strony uczniów traktowane jakby były „poza” nimi. A może to było błogosławione niedowierzanie, bo podtrzymywało zapał?
Przenieśmy ten obraz na rzeczywistość swojej codzienności. Jakże wiele planów na jutro, za miesiąc, za rok, a nawet za dziesięć lat gdzieś mamy z tyłu głowy. Na starcie trzeba sobie powiedzieć: część z nich nie wypali. Mamy w sobie tę "przedwiedzę", że sporo wydarzy się po drodze, takie zwyczajne, mocne przeczucie, a jednak te pomysły nie znikają, tylko dążymy do ich realizacji. Może są wśród nas, zarówno ci co ostrzegają z miłości, byśmy zbyt się nie pochłonęli nierealnością idei, ale i może tacy, którzy chcą z zawiści ugasić dobry cel. Zarówno jedni jak i drudzy przygotowują nas na inne koleje losu niż z naszych wyobrażeń. Oczywiście intencja działania osądza człowieka, ale efekt w każdym przypadku może być dla nas pozytywny.
Zawód to moment, w którym nasze oczekiwania zderzają się z rzeczywistością i właśnie tutaj jest owo bogactwo - w naszych wyobrażeniach ubogacamy się o prawdę, nasze plany nabierają realizmu. J.K. Rowling powiedziała, że największą krzywdę czynią nam ci, którzy chronią nas przed rzeczywistością. Obietnice, złudne nadzieje, daremne podtrzymywanie zapału. Tyle razy już tego doświadczyliśmy, a wciąż jesteśmy skłonni się tym kierować, zamiast pozwolić sobie na… prawdę.
Dlaczego zatem Jezus „straszył” uczniów? Kluczem jest najzwyklejsza przyjaźń, która wiąże się z otwartością. Chrystus jako Przyjaciel czuł się w obowiązku przestrzegać apostołów o tym, co ma nadejść. Chociaż nie dowierzali, On wielokrotnie to powtarzał, aby w momencie nadejścia Męki mogli sobie odświeżyć te słowa. Absolutnie nie gasił zapału, był jednak lojalny wobec nich, gdyż słysząc pobrzmiewający w ich wypowiedziach mesjanizm militarny, ideę królestwa ziemskiego, nie tyle gasił ambicje, co je przemieniał. Zapał bojowy przekształcał w zapał misyjny, który przecież też wymaga sporych pokładów energii, gdyż działanie ewangelizatorskie to jest swego rodzaju wojna o serca. Raz jeszcze trzeba to podkreślić, Chrystus Pan jest przyjacielem. A z tego też wynika, że ma dla nas najlepsze scenariusze i nie wymaga od nas ich realizacji, ale podpowiada, nakierowuje. Współdziałanie z tym planem pozwoli osiągnąć też najlepszy efekt.
Warto odnieść tę refleksję do Triduum. Uczniowie mieli plany, można nawet dosłownie napisać, że zostały one pokrzyżowane. Nawet zaczęli już mierzyć się z jarzmem porażki, aby ostatecznie stać się współuczestnikami sukcesu. Jednak ich pierwotne ambicje musiały zostać przemienione.
Ostatecznie można stwierdzić, że zawód bywa złudzeniem. Jeśli coś było nierealne od samego początku, to nie możemy być smutni, że się nie udało, że nie poszło po naszej myśli. Powinniśmy być radośni, iż wreszcie jesteśmy wolni od swoich złudzeń. Nie chodzi tutaj o psychologiczny termin doświadczenia granicznego, który miałby odmienić zupełnie nasze życie, ale o zwykłe przeżycie, które jest lekcją na przyszłość. Jest to bez wątpienia trudna myśl, ale koniecznym jest przyjąć z radością nową rzeczywistość, będąc bogatszym o kolejny zawód. Czasem trzeba, by nasze nadzieje zostały złożone do grobu, by mogły się odrodzić w formie, której wcześniej nie umieliśmy sobie nawet wyobrazić. Radosne doznanie zawodu to moment, w którym pękają złudzenia, a na ich miejscu rodzi się prawda – trudna, ale wyzwalająca, jak cisza poranka po Wielkiej Nocy.
/ab