Temat niniejszego felietonu jest dla mnie bardzo ryzykowny. Nie wiem czy normalnie bym się go podjął, ale znajomy w trakcie pewnej nocnej rozmowy prosił mnie o próbę takiego spojrzenia. Znając z autopsji sytuację na Ukrainie twierdził, że jedną z możliwych perspektyw patrzenia na wojnę tego kraju z Rosją, jest walka o dziedzictwo po Bizancjum. Według niego Ukraińcy czują się tymi, którzy winni przywdziać płaszcz bizantyjski. Prawdziwa Ruś miałaby swój główny ośrodek w Kijowie, a nie w Moskwie.
Historycznie rzecz biorąc nie jest to takie głupie. Włodzimierz Wielki, który w imieniu Rusi przyjął chrzest od Bizancjum, był władcą Kijowa w czasach, kiedy o Moskwie nawet ptaszki nie ćwierkały. Państwowość moskiewska jest nowszej daty, a jej pretensje do bycia spadkobiercą tradycji bizantyjskiej mają bardzo wątpliwe podstawy. Moskwa wyrosła bowiem jako odprysk Złotej Ordy, którą zresztą z czasem unicestwiła. Jeżeli do analizy jej struktury państwowej użylibyśmy metodologii profesora Feliksa Konecznego, to niewątpliwie Ruś, czy też Rosja Moskiewska, bardziej przynależała do cywilizacji turańskiej niż bizantyjskiej. Oceniając jej trwanie na przestrzeni dziejów, musielibyśmy jednak przyznać, że z czasem, być może od Piotra I, próbowała dokonać pewnej wolty cywilizacyjnej i realnie przekształcić się w zrzeszenie cywilizowane właśnie na wzór bizantyjski, z tym, że odbywało się to za pośrednictwem mocno zbizantynizowanych Niemiec, a właściwie Prus. Od początku bizantynizm rosyjski szedł więc w parze z politycznymi wpływami Niemców w Rosji. Prawdopodobnie stąd bierze się część sympatii obu ośrodków siły względem siebie, co niestety odbija się czkawką w Europie środkowej.
Co do samego ośrodka kijowskiego, na skutek najazdu mongolskiego w XIII wieku został on właściwie unicestwiony. W pewnym momencie Kijów stał się peryferyjnym ośrodkiem Wielkiego Księstwa Litewskiego, potem, na mocy Unii Lubelskiej, przyłączony został do Korony. W 1667 roku miasto przejęła Rosja - niby na chwilę - ale zgodnie z zasadą, że coś raz zdobyte zostaje przy tym państwie na stałe, nigdy do Rzeczypospolitej nie powróciło.
Moskwa uznała, że jest prawowitą spadkobierczynią państwowości kijowskiej i jej bizantyńskiego dziedzictwa. Jeżeli dziś Ukraińcy podnieśliby oficjalnie sztandar swojej wyższości i pierwszeństwa w kolejce do bycia spadkobiercami cywilizacji bizantyjskiej, to myślę, że dla Rosji byłby to kamień obrazy, którego nie mogłaby znieść.
Mój nocny rozmówca, o ile go dobrze zrozumiałem, stał na stanowisku, że przedstawiona tu mentalność zaczyna na Ukrainie kiełkować i wojna w coraz większym stopniu zaczyna się toczyć właśnie o bycie prawdziwą Rusią. Trudno mi powiedzieć, czy to prawda. Jeżeli tak, to oczywiście mam pewne wątpliwości co do tego, czy to jest dobrze z punktu widzenia sytuacji, którą uważałbym za pożądaną. Chciałbym żeby Ukraina przeformowała się w państwo cywilizowane na sposób łaciński, bizantynizm z jego strukturami jest zjawiskiem, z którym Polacy nie pozostawali w zgodzie, bo stoi on w sprzeczności z fundamentami naszej tożsamości. Jednak gdyby był to bizantynizm bardziej dotyczący sfer estetycznych, czy ciągot geopolitycznych, a nie kategorii etycznych, to można powiedzieć, że kwestia jest raczej wtórna.
Na pewno wojna wywołała, a może raczej przyśpieszyła, pewne procesy. Niektóre z nich mogą być trudne do uchwycenia w krótkim czasie, pewne kierunki przemian zbiorowej tożsamości mogą nabrać rozpędu, a inne zwiotczeć i zaniknąć.
Całkowity upadek Rosji i poddanie jej słowiańskiej części pod protektorat Ukrainy wydaje się mieścić w sferze science-fiction. Niemniej jako historyk powiem tyle, że w dziejach wydarzyły się różne rzeczy, które wydawały się mało prawdopodobne lub całkowicie niemożliwe. Więc na wszelki wypadek tezy jakie w trakcie wspomnianej rozmowy usłyszałem przyjmuję do wiadomości. A co będzie? To się okaże.
/mdk