Przez ostatnie kilka dni, a nawet tygodni, media obiegała informacja, że prezydent Rosji nie żyje. Rzecz całą rosyjskie władze miały trzymać w tajemnicy, bo pracowały nad znalezieniem rozwiązania tej sytuacji. Generalnie miałoby to oznaczać, że elity ugadują się co do sposobu udziału poszczególnych grup w nowym rozdaniu władzy.
Ostatnio co poważniejsze ośrodki dystrybucji informacji całą rzecz komentowały w duchu, że pierwotne źródło newsa o rzekomej śmierci Putina było mało wiarygodne i nie należy go brać na poważnie. Rzecz jest o tyle śmieszna, że owo źródło - profil w mediach społecznościowych - faktycznie nie wydaje się godny zaufania, ale od razu rodzi się pytanie dlaczego fake news przez niego wyemitowany został potraktowany z taką uwagą?
Po pierwsze, żeby było jasne, od pojawienia się informacji w mediach głównego nurtu, nie uwierzyłem w nią. Od początku rosyjskiej militarnej inwazji na Ukrainę co jakiś czas w mediach pojawiały się informację o tym, że rosyjski przywódca jest chory, a nawet bardzo chory, że zamiast niego w różnych medialnych wydarzeniach bierze udział sobowtór, czy może nawet kilku sobowtórów, że tu i ówdzie – gdzie istnieje taka możliwość – używany jest hologram z jego wizerunkiem itd. Pisałem już o tym na portalu jakiś czas temu. Zawsze stawiałem sprawę jasno co do mojego braku wiary w prawdziwość tych doniesień. Nie żebym był wyznawcą tezy, że przywódca Rosji jest nieśmiertelny, albo z drugiej strony, że nie istnieje i w związku z tym, nie może chorować ani umierać. Rzecz była i jest dla mnie oczywista - za każdym razem informacje o chorobie, czy też te ostatnie o śmierci prezydenta Putina, są zwyczajną grą operacyjną służb, a kreowanie tego rodzaju fake newsów jest kolejnym ciekawym przykładem wojny informacyjnej.
Odpowiedź na pytanie komu one służą, jest odpowiedzią co do kwestii ich pochodzenia. Tu jednak natykamy się na trudność. Albowiem pierwsza z nich jest opisem tego co widać gołym okiem, a więc dotyczy tylko jakoby pierwszej warstwy farby malarskiej, za którą najprawdopodobniej kryje się coś innego, a ponieważ tego co jest pod spodem nie widzimy, to niewiele o niej wiemy. Mało tego, nie mam pewności, czy pod drugą nie ma trzeciej i następnych.
Pierwsza z owych warstw może sugerować, że wiadomość o śmierci Władimira Putina rozpropagowały służby amerykańskie, a jej celem ma być osłabienie morale rosyjskich żołnierzy na froncie, w sytuacji, w której armia rosyjska podjęła działania bardziej ofensywne. Ważniejszym nawet jest to, że informacja ta, w sytuacji dłuższego utrzymania jej „przy życiu” wpłynęła na tzw. „rynki”, a więc miała szansę zdeprecjonować rosyjskie papiery wartościowe, czy też walutę, a to oznacza kolejną interwencję rosyjskich władz w celu ratowania sytuacji, co z kolei wiąże się z następnymi działaniami, które przeciwnik widzi. To są rzeczy oczywiste.
Teraz kilka zdań o tym czego nie widzimy. Załóżmy na wyrost, że za rzeczonym fake newsem stoją służby rosyjskie. Wtedy jego celem byłoby prawdopodobnie odwrócenie uwagi opinii publicznej od czegoś innego, dobrego lub złego dla Rosjan, np. od dużych strat na froncie. Wiadomości o tym rzeczywiście przeniknęły do opinii publicznej w październiku. Być może w Rosji odbywają się też jakieś przetasowania w obozie władzy i pisanie o nich byłoby na tyle niewygodne, że lepiej puścić „atomówkę”, która za chwilę okaże się kapiszonem, niż pozwolić opinii publicznej na obserwacje tego co ma dziać się w ukryciu.
Można obie koncepcje zespolić czyli przyjąć, że fake newsa rozpropagowali Amerykanie, a winę zrzucili na Rosjan.
Żeby nie było, na koniec zastrzeżenie: wierzę, że Rosjanie są w stanie ukrywać prawdziwą śmierć swojego prezydenta, ale wtedy rzeczywiście nikt nie będzie o tym pisał. To są specjaliści, poza tym służby amerykańskie też mogą być zainteresowane w chwilowym utrzymaniu takiego faktu w tajemnicy.
/mdk