„A więc wojna” – to oczywiście słynne słowa otwierające znane przemówienie wyemitowane przez Polskie Radio 1 września 1939 roku. Co ciekawe, nagrane zostały kilka dni wcześniej przez Józefa Małgorzewskiego, z nadzieją, że nigdy nie będzie okazji do emisji. Przekornie można powiedzieć, że ostatnimi dniami warto było użyczyć ten plik dźwiękowy państwowym rozgłośniom rosyjskim. Mobilizacja, oprócz wielu innych rzeczy, oznacza przyznanie się rosyjskiego aparatu państwowego do faktu, że na Ukrainie toczy się „zwyczajna” wojna, a nie jakaś tam specjalna operacja wojskowa.
Historia w ostatnich latach powoli się rozpędza. W naszym regionie dostała przyspieszenia końcem lutego, a ostatni tydzień to kilka kolejnych, szybkich skoków do przodu: mobilizacja w Rosji, aneksja okupowanych terytoriów, dalsze kontyngenty pomocy z Zachodu i oczywiście wisząca nad tym wszystkim groźba użycia broni jądrowej.
Szczególnie kwestia wchłonięcia czterech okręgów łączona jest ze wzrostem zagrożenia uderzeniem atomowym. Wynika to z zapisów rosyjskiej doktryny użycia tej broni. Można sobie wyobrazić, że Rosjanie rozmieszczą na tych terenach strategiczne wojska rakietowe i w przypadku zbliżania się wojsk ukraińskich uderzą ze względu na zagrożenie dla sił strategicznych. Albo atak na dotychczasowe ziemie ukraińskie określą jako zagrożenie dla integralności czy nawet istnienia Federacji Rosyjskiej. Czy jest to niemożliwe? W zasadzie odbicie przez Ukraińców tych terenów faktycznie zagrażałoby istnieniu Rosji w jej obecnym kształcie, a w zasadzie: zagrażałoby władzom, czyli po prostu Putinowi. Nie może on sobie pozwolić na taki blamaż. Pomijając te dywagacje to prawda jest taka, że „równie dobrze” Rosjanie po prostu mogą nadinterpretować swoją doktrynę lub nawet ją złamać. Wtedy kwestia jej przestrzegania będzie wtórna, bo sam fakt użycia bomby atomowej będzie stawiał Zachód przed ważniejszymi kwestiami. Jak NATO wybrnie z takiego ewentualnego dylematu? Tego chyba nikt nie wie i obyśmy się nie dowiedzieli…
Osobny temat to kwestia mobilizacji, która jest światełkiem w tunelu w tym sensie, że ocenia się, że dylematem Kremla było użycie sił jądrowych lub mobilizacja. Skoro wybrali mobilizację, to – logicznie rzecz biorąc – zmniejsza to zagrożenie zrzucenia bomby atomowej. Tylko czy można w tej wojnie liczyć na logiczne myślenie agresora? Już teraz jest to dyskusyjne, wliczając w to sam plan tej wojny i przygotowania do niej. A na tym polu może być już chyba tylko gorzej - w obliczu sukcesów Ukraińców, którzy w tej chwili napierają na całym froncie. Nie zmienia to faktu, że trzeba Ukrainę wspierać i życzyć jej ostatecznego zwycięstwa. Ale warto też wiedzieć, że przysłowiowy lew (w tym przypadku niedźwiedź), gdy zagoni się go w ślepy zaułek to będzie bronił się wszystkimi możliwymi środkami.
Docierające do nas nagrania z niewielu wciąż miast rosyjskich, pokazujące opór przed mobilizacją albo przedstawiające młodych Rosjan na granicy z Finlandią, Gruzją pokazują, że w Rosji też już wiedzą, że to wojna. I nawet jeśli do tej pory mieli ponaklejane na szybach aut litery „Z” jako poparcie dla „specoperacji”, a teraz w duchu mówią sobie „A więc wojna”, to – gdy samemu trzeba nadstawiać karku – nie za bardzo chcą na tę wojnę iść.
/mdk