Ostatnio natrafiłem w Internecie na ciekawą informację. Otóż w dyskusji, jaka się przetoczyła wokół wezwań na ćwiczenia wojskowe w Polsce, pojawił się tajemniczy symbol F64.0. Cóż to jest? Jakaś nowa broń? Jeśli ktoś interesuje się lotnictwem wojskowym, to może dojść do wniosku, że chodzi o jakiś nowy myśliwiec amerykański. W USA myśliwce klasyfikowane są właśnie literką „F” i przyporządkowanej danemu modelowi liczbie.

Pomylić się łatwo, także w polskim kontekście, bo ostatnio, jak wiadomo, Ministerstwo Obrony Narodowej i Agencja Uzbrojenia kupują sprzęt na potęgę. Może do czołgów, artylerii samobieżnej, transporterów opancerzonych dorzucili nowy samolot?

Otóż nie. Dumnie brzmiący kod F64.0 to oznaczenie transseksualizmu na międzynarodowej klasyfikacji chorób Światowej Organizacji Zdrowia. Pod tym numerem figurował w dziesiątej wersji listy, obowiązującej do końca 2021 roku. Użytkownicy mediów społecznościowych, związani z prawą stroną sceny politycznej, natrafili na dyskusje, które toczą się w środowiskach polskich transseksualistów. Zakładając, że cała sprawa to nie fake, pojawiają się tam porady, jak uniknąć wysłania na szkolenie wojskowe, powołując się właśnie na F64.0. W innym miejscu znaleźć można dywagacje, że w Polsce nie ma chyba partii, która mogłaby uratować „młodego chłopaka, geja albo osobę trans” przed przymusowym pójściem do wojska.

Jako słowo komentarza przypomnę tylko, że w USA aż do prezydentury Obamy był systemowy zakaz służby wojskowej dla czynnych homoseksualistów. Środowiska LGBT zażarcie walczyły z tym zakazem, traktując go jako dyskryminację i w końcu zakaz ten zwalczyły. U nas wychodzi na to, że środowiska te są mniej skore do wojaczki, bo chcą się wyłgać od poboru. No i wypadałoby się wreszcie zdecydować, czy transseksualizm jest w końcu chorobą, czy nią nie jest? A może zależy to od amplitudy zagrożenia naszych granic?

/mdk