Miałem postanowienie, że w żaden sposób nie będę się odnosił do deklaracji poczynienia aktu apostazji przez p. Dawida Podsiadło. Ale niestety niezwykle szerokie komentowanie tej sprawy przez media oraz czynniki kościelne przymusza mnie, żeby dorzucić swoje trzy grosze.
Oczywiste jest, że temat grzeją środowiska nieprzychylne Kościołowi, chętnie cytujące zgrabną formułkę „nie mam problemu z wiarą, tylko z instytucją”. Ale co ciekawe do sprawy odnoszą się także duchowni. Jedni stwierdzają, że nie ma się czym przejmować; inni, że to dobrze, bo szeregi Kościoła oczyszczają się. Z drugiej strony np. o. Kramer mówi, że Podsiadło odchodzi, bo nie znalazł wystarczającej ilości miłości w Kościele. Krakowski biskup pomocniczy Damian Muskus stwierdził, że odchodzącego trzeba wysłuchać, a każdy akt apostazji powinien być bodźcem do przemiany ludzi pozostających w Kościele.
Z trzeciej strony można by powiedzieć, że bez sensu, żeby Kościół włączał się w akcję promocyjną płyt muzycznych. Ale załóżmy, że w tym przypadku apostazja naprawdę jest rozważana. Jeśli się nad wygłaszanymi motywacjami pochylimy to można zapytać: co jeszcze Kościół miałby zrobić? Z całym bogactwem duszpasterstw, form życia parafialnego, rytów, nabożeństw, możliwości zaangażowania się na rzecz bliźnich – co jeszcze można wymyśleć, by ktoś obdarzony dobrą wolą znalazł dla siebie miejsce? Pozostaje kwestia wynaturzeń części duchownych i ludzi Kościoła, związane przede wszystkim ze skandalami pedofilskimi. Problem bez wątpienia palący, wymagający rozwiązania, bez dwóch zdań. Ale w czym tutaj ma pomóc akt apostazji?
Abstrahując już od osoby pana Dawida, to jeśli my mamy wsłuchiwać się w ich głos, to może i oni powinni wsłuchać się w nasz? A za św. Pawłem warto byłoby powiedzieć im: „Nie łudźcie się”. I nie przesądzając kwestii zbawienia kogokolwiek, bo żaden człowiek nie może sobie do tego rościć prawa, pozostawić to trzeba Bogu, to stwierdzić trzeba jasno: sorry, ale apostazja na pewno zbawienia Wam nie ułatwi. I tak, wiemy że zbawieni mogą być nie-katolicy. Ale nawet Sobór Watykański II, którzy bezrefleksyjnie rozwodzą się nad jego tzw. duchem, stwierdza jasno: Ci bowiem, którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie. Znowu to potoczne „sorry”, ale apostaci nie mogą skorzystać z tego argumentu. Któż zatem będzie zbawiony? Im bliżej Apokalipsy (a z każdym dniem – wszyscy się zgodzimy – jest do niej coraz bliżej), tym łatwiej odpowiedzieć. Zbawiony będzie ten, kto wytrwa do końca. W Kościele trzeba wytrwać do końca, czy to będzie apokaliptyczny koniec świata czy „tylko” koniec naszego ziemskiego życia.
/em