W zasadzie nigdy nie komentuję w formie pisemnej Ewangelii. Jest taki trend w mediach katolickich, że świeccy omawiają fragmenty Pisma Świętego, często okraszone odniesieniem do ich życia i osobistych doświadczeń. Nic złego w tym nie ma, ale do mnie jakoś to nie przemawia i zazwyczaj pomijam te fragmenty. Pewnie właśnie z tego powodu sam nie podejmuję się podobnego zadania. Od ostatniej niedzieli jednak tak mocno chodzi za mną pewna refleksja, że tym razem zrobię wyjątek.
Będzie mi o tyle łatwiej, że przemyślenia te mają bardziej charakter społeczny, niż teologiczny. Zakładam, że wszyscy Czytelnicy byli w niedzielę w kościele, ale na wszelki wypadek przypomnę czytaną wtedy Ewangelię.
W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: «Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego!» Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: «Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne». I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej. (Mk 1,21-28)
Zaznaczyłem wypowiedź Chrystusa, która jest tyleż krótka, co kategoryczna. To dla nas jasna wskazówka, by nie wdawać się w dyskusję z demonem, ze zwodzicielem. Jest to szczególnie ważne w dzisiejszych czasach, gdy internet doprowadza m.in. do fascynacji prywatnymi objawieniami (co nie jest potrzebne, ale samo w sobie nie musi być szkodliwe), albo – co znacznie gorsze – do powoływania się na słowa rzekomo wypowiedziane w czasie egzorcyzmów. Niedzielny fragment mówi nam jasno: nie słuchajmy głosu demonów. Nawet jeśli mówią, że Chrystus jest Synem Bożym.
To prowadzi do refleksji, którą przede wszystkim chciałem się podzielić. Zastanawiam się, na ile pogląd Kościoła na sprawy społeczne powinien dialogować ze światem, a na ile skupić się jednak na jego kształtowaniu. Świat bowiem może obiecywać wspaniałe systemy polityczno-ekonomiczne. Może obiecywać powszechny dobrobyt, możliwość bogacenia się, bezpieczeństwo, brak wojen. Tylko co powinniśmy zrobić, jeśli warunek będzie jeden: w tym świecie ma nie być miejsca dla Boga. Albo będziemy kuszeni wizją przyznania miejsca dla Kościoła, ale na zasadzie uznania jego wkładu w dorobek cywilizacyjny, a bez możliwości głoszenia np. jasnej nauki o grzechu?
Czy powinniśmy dialogować, czy powiedzieć wtedy: „Milcz” i próbować iść swoją drogą?
/ab