Wybory samorządowe, w zasadzie jak każde inne, domagają się komentarza. Spełniając ten miły obowiązek, spieszę z kilkoma refleksjami.
Po pierwsze, nie do końca przekonuje mnie narracja o totalnym zwycięstwie niedawnej totalnej opozycji. Ze stwierdzeniem takim można by się zgodzić, gdyby wziąć pod uwagę wyniki drugiej tury w kontekście prezydentów, burmistrzów i wójtów. Zwłaszcza włodarze wielkich miast rozpalają wyobraźnię mas, ale przecież po drodze odbyły się wybory innych szczebli, na czele z sejmikami województw, gdzie sytuacja w niektórych miejscach jest w tym momencie wyjątkowo ciekawa.
Po drugie, pragnę powiedzieć na głos: nie lubię, po prostu nie lubię patrzeć na to, jak partie polityczne wchodzą „z buta” w wybory lokalne z pozycji znacznie większych środków finansowych i znacznie większej możliwości oddziaływania medialnego. A szczytem tego wszystkiego jest bezpośrednie zaangażowanie premiera Donalda Tuska w kampanię wyborczą w Krakowie. Także w Krakowie mieliśmy przecież do czynienia z sytuacją, gdy marszałek Sejmu Szymon Hołownia w iście ekspresowym tempie jechał służbowym autem, byle zdążyć na wiec w stolicy Małopolski.
Kraków zresztą jest w tym tekście bodaj najbardziej czytelnym (anty)przykładem partyjnego zaangażowania, gdzie kandydat KO pokonał ostatecznie lokalnego kandydata, Łukasza Gibałę. Pan Gibała nie jest za bardzo z mojej bajki, ale muszę go pochwalić, że mimo zaangażowania aparatu rządowego w kampanię był w stanie nawiązać równorzędną walkę z pozycji lokalnego lidera.
Po trzecie, znowu Kraków i osoba pana Aleksandra Miszalskiego, nowo wybranego włodarza tegoż miasta, jest przedmiotem trzeciej refleksji. Niesamowicie drażni mnie sytuacja, gdy np. poseł na Sejm startuje na prezydenta miasta. Żeby nie być jednostronnym – to samo zdanie mówiłem również wtedy, gdy Patryk Jaki startował na prezydenta Warszawy. O co mi chodzi? Ano o to, że z przykładowym panem posłem „Ja, Naród” umówiłem się na najbliższe cztery lata, żeby siedział w ławach sejmowych i tam mądrze podnosił ręce i wciskał przyciski. Jeżeli tak bardzo chce spróbować się w innym miejscu - jeżeli czuje, że w samorządzie sprawdzi się lepiej - to nie widzę problemu. Ale najpierw niech złoży mandat poselski. Angażowanie się w kampanię samorządową podczas wykonywania mandatu poselskiego jest zwyczajnie nieuczciwe. Nie taka była umowa.
/ab