Końcem lutego w Berlinie odbyła się demonstracja, w której udział wzięło kilkanaście tysięcy osób. Hasłem przewodnim był „Manifest do pokoju” i żądanie zaprzestania działań wojennych na Ukrainie. Pytanie tylko, o jaki pokój tutaj chodzi?
Zorganizowany przez lewicową polityk Sahrę Wagenknecht i działaczkę feministyczną Alice Schwarzer wiec przerodził się w nagonkę na rząd niemiecki w związku z dotychczasowymi i zapowiedzianymi dostawami uzbrojenia stronie ukraińskiej. Inna sprawa, że dostawy te nie są tej wielkości, jaką oczekiwalibyśmy od państwa tak silnego, a i wcale nie wiadomo, kiedy niemieckie Leopardy postawią swoje gąsienice na Ukrainie. Niezależnie od tej opieszałości, przeciw dostawom przemawiały obie wymienione panie. Pojawiały się znane już wypowiedzi, że mamy tu do czynienia z historyczną amnezją i czymś niewybaczalnym jest, aby kolejny raz niemieckie czołgi zabijały synów rosyjskiej ziemi…
Oprócz tego padały zdania z jednej strony prawdziwe, a z drugiej skłaniające do refleksji: o czyjej prawdzie tu mówimy? Panie wykładały bowiem argumentację, że dostawy broni powodują przedłużanie wojny na Ukrainie. Rozwiązanie? Bardzo proste: Zachód powinien przestać dostarczać uzbrojenie i wtedy pokój nastąpi bardzo szybko. Mówi prawdę? Mówi. Ale czy tego chcemy?
Trzeba odnotować, że na szczęście jeszcze nie wszyscy w Niemczech upadli na głowę i demonstracja spotkała się z tam z wieloma negatywnymi komentarzami. W jej potępienie włączyły się niemal wszystkie siły polityczne, włącznie z Linke – partią p. Wagenknecht. Już tytułem ciekawości dodam, że demonstrację poparła AfD…
x.com
/ab