Ostatniego dnia kwietnia, wracający z podróży na Węgry Ojciec Święty Franciszek powiedział dziennikarzom o niepublicznej – cokolwiek to znaczy – misji pokojowej, dotyczącej oczywiście wojny na Ukrainie, za jaką stać ma Watykan, a domyśleć się można, że jakoś szczególnie sam Papież. Pierwsza uwaga, jaka nasuwa się w kontekście słów głowy Kościoła, jest taka, że skoro ta misja ma być w jakiś sposób nie publiczna, to tym samym cała rzecz się właśnie wydała, tzn. upubliczniła.
W ciągu kilku następnych dni sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, bo zainteresowane strony, czyli te, które wojnę prowadzą bezpośrednio, odcięły się od zagadnienia, stwierdzając, że nic o inicjatywie nie wiedzą. Chociaż jakby się przyjrzeć odpowiedzi rosyjskiej, to zdaje się mieć ona łagodniejszy niż ukraińska charakter – można ją streścić w zdaniu: „skoro Ukraińcy nic nie wiedzą, to my też”. Niemniej fakt jest faktem. Żeby nie było, nie był to koniec sprawy, bo bodajże 4 maja watykański sekretarz stanu, kardynał Pietro Parolin miał – w relacji mediów - wyrazić zdziwienie stanowiskiem obu krajów i twardo podtrzymał, że misja będzie mieć miejsce. Pytanie o to, czy to koniec publicznej wymiany zdań w powyższej sprawie jest otwarte, jak i cała kwestia. Najciekawszym wydaje się jednak zagadnienie: o co tu może chodzić?
Po pierwsze, być może Watykan rzeczywiście jakieś rozmowy z obiema stronami konfliktu prowadził/prowadzi. Papież był o nich informowany, a cała sprawa wynikła po prostu z tego, że mu się coś niechcący „wymckło”, przez co mógł sprawie zaszkodzić. To, że gdzieś rozmowy o pokoju, czy co najmniej zawieszeniu broni są prowadzone, wydaje mi się być rzeczą pewną i należy uprawdopodobnić tezę, że Watykan może tu odgrywać jakąś rolę. W końcu dysponuje, lub przynajmniej powinien dysponować, sprawną dyplomacją. Nie będę tu odwoływał się do konkretnych przykładów w bliższej i dalszej historii, kiedy to Stolica Apostolska prowadziła rozmowy w sytuacji gdy innych chętnych zabrakło, czy też ich udział był niemile widziany, rzeczy te są ogólnie znane.
Opcja druga – dziwniejsza – wypowiedź Franciszka była zaplanowana. Czemu mogłaby służyć? Na potrzeby niniejszego felietonu muszę odpowiedzieć: nie wiem, ale to akurat kiedyś, i to prędzej niż później, wyjaśniłoby się, gdyby ta teza okazała się właściwym tropem.
Wreszcie istnieje kolejna opcja, która jeśli się dobrze spojrzy, może dwie poprzednie łączyć. Jakieś rozmowy pokojowe, o których Stolica Apostolska jest informowana i ma w nich udział, są prowadzone, z tym, że odbywają się one nieco obok czynników oficjalnych. Niemal równolegle z oficjalną „aferą” związaną ze słowami Papieża i ich konsekwencjami, nasze media obiegło omówienie wypowiedzi, jakiej udzielił generał Mark Milley, który miał rzec, iż „racjonalni ludzie w Rosji dojdą do wniosku, że koszty wojny przewyższają korzyści i zasiądą do negocjacji”. Wypowiedź może nic nie znaczyć i wyrażać chciejstwo, najwyższego chyba rangą dowódcy amerykańskiego, lub też jest straszeniem ludzi władzy w Moskwie, że Amerykanie są na etapie znajdywania sobie rozsądnych partnerów do rozmów, którzy mają możliwość dokonania zmiany reżimu w Rosji. Oczywiście to tylko przypuszczenia, ale jeżeli zebrać je do kupy – włącznie z propozycjami Prigożyna, o których pisałem kilka tygodni temu – to natłok inicjatyw pokojowych wydaje się duży.
Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, szczególnie że wszystkie oceny tworzę na podstawie doniesień oficjalnych mediów, które często są po prostu szumem informacyjnym, ale potencjalna misja watykańska wcale nie jest taka dziwna, a czy skuteczna, to trochę inna kwestia.
/mdk