Paweł Borkowski |
O słudze Bożym ojcu Jacku (Adamie) Woronieckim, polskim dominikaninie, nie jest łatwo pisać – zwłaszcza wtedy, gdy nie znało się go osobiście, lecz tylko na podstawie jego tekstów bądź poświęconych mu opracowań. Stał się on człowiekiem tak zasłużonym dla polskiego Kościoła i polskiej kultury, że regularne przypominanie o nim należy uznać za publicystyczny obowiązek.
Droga życia
Urodził się 21 grudnia 1878 roku w Lublinie. Należał do arystokratycznego rodu lubelskiego, który swoje nazwisko wywodzi od posiadłości ziemskiej Woronczyn w okolicach Łucka na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Młody potomek księcia Mieczysława Korybuta Woronieckiego i Marii de domo Drohojowskiej zgodnie z dawnym szlacheckim obyczajem otrzymał na chrzcie kilka imion, a jako pierwsze – Adam. Po maturze w latach 1898–1899 pełnił ochotniczą służbę w wojsku carskim; w Polsce był to czas rozbiorów. Może dziwić fakt odbywania wolontariackiej służby w zaborczej armii. Komentatorzy wyjaśniają to rusofilią jego ojca Mieczysława, a także tym, że ostentacyjna lojalność wobec mocarstwa rozbiorowego służyła w niejednym przypadku do maskowania postaw i działań patriotycznych. Ponadto wielu polskim obywatelom bardziej odpowiadało pragmatyczne nastawienie do ówczesnych realiów społeczno-politycznych niż podejmowanie powstańczych czynów w duchu romantycznym.
W latach 1899–1905 Adam Woroniecki studiował nauki przyrodnicze (philosophia naturalis) i teologię na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim. Obydwa kierunki ukończył z tytułem licencjata. Następnie kształcił się w lubelskim seminarium duchownym, żeby w 1906 roku przyjąć święcenia kapłańskie. W ciągu kolejnych dwóch lat w lubelskim kościele pełnił różne funkcje. Równocześnie zamierzał wstąpić do Zakonu Kaznodziejów (Ordo Praedicatorum – OP), popularnie zwanego dominikanami od imienia założyciela, św. Dominika Guzmana. Pewnym impulsem do powzięcia takiej decyzji stały się dla młodego księcia-księdza Woronieckiego osobiste kontakty z mistyczką Helene Claeys Bouuaert, która przekazała mu przesłanie otrzymane w widzeniach od Pana Jezusa. Zgodnie z treścią tych wizji to właśnie Woroniecki miał odegrać istotną rolę w odnowie zakonu dominikańskiego w Europie Wschodniej, przy czym miało się to wiązać z dużym wysiłkiem i cierpieniem jego wykonawców. Trzeba przyznać, że w późniejszych losach Woronieckiego wiele słów wizjonerki znalazło swoje potwierdzenie.
Ojciec Jacek Woroniecki był arystokratą nie tylko z urodzenia, ale przede wszystkim z ducha. Krypta w klasztorze dominikanów z sarkofagiem zakonnika
| Fot. Paweł Borkowski
W 1909 roku nasz bohater wstąpił do nowicjatu dominikańskiego w Toskanii we Włoszech, gdzie przyjął imię zakonne Jacek (Hyacinthus). Przeszedłszy kolejne szczeble formacji zakonnej, w 1911 roku złożył śluby wieczyste (vota solemnia) w Düsseldorfie. Tym samym stał się pełnoprawnym członkiem wielkiej, szacownej rodziny dominikańskiej, jednym z synów św. Dominika Guzmana (ok. 1172–1221), uczniów św. Tomasza z Akwinu (1225–1274/1275) i braci św. Jacka Odrowąża (1183–1257), na którego cześć wybrał nowe imię. Równocześnie ciągle się kształcił i zdobywał kolejne stopnie w hierarchii akademickiej.
W zakonie pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji dydaktyczno-naukowych i administracyjnych: był wykładowcą i wychowawcą młodych pokoleń dominikanów, zastępcą prowincjała, regensem, syndykiem (ekonomem), a w latach 1922–1924 rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, do którego zorganizowania wcześniej nieco się przyczynił. Przebywał i pracował w Polsce i za granicą: w Krakowie, Warszawie, Berlinie, Rzymie czy we Fryburgu. Jego główną misją na ziemiach polskich stała się budowa dwóch klasztorów: w Poznaniu i Warszawie na Służewie. W 1932 roku założył Zgromadzenie Sióstr Dominikanek Misjonarek Jezusa i Maryi (dominikanki misjonarki), któremu za cel wyznaczył „pracę misyjną wśród pogan i w Rosji oraz budzenie zrozumienia potrzeby tej pracy u nas w kraju”.
Zmarł przedwcześnie 18 maja 1949 roku w Krakowie. Śmierć spowodowały nasilone, trwające przez wiele lat powikłania chorobowe. Pod koniec 2004 roku otwarto proces beatyfikacyjny ojca Jacka. To wydarzenie nastąpiło po kilkuletniej pracy przygotowawczej, którą kierował ojciec dr Maurycy L. Niedziela OP, promotor ds. beatyfikacji i kanonizacji Polskiej Prowincji Dominikanów. Wydano z tej okazji interesujący tom Sługa Boży ojciec Jacek Woroniecki uczy (2006).
Droga myśli
Wielką pasją ojca Woronieckiego, której oddawał się z wielkim zaangażowaniem, były studia, pisarstwo, w ogóle nauczanie, konferencje, wykłady, spowiedzi, poradnictwo życiowe i duchowe. Ten kierunek uzdolnień i zainteresowań w pełni przystawał do powołania zakonnego dominikanów, których dewiza brzmi: contemplata aliis tradere, czyli „przemyślane innym przekazywać”, co oznacza, że sprawy poznane w osobistej kontemplacji należy następnie przekazywać innym ludziom, żeby ich pouczyć i zbudować. Jacek Woroniecki w pełni się zastosował do tej maksymy.
Naukowo interesował się przede wszystkim teologią (zwłaszcza moralną), etyką i pedagogiką, ale nie były mu obce również takie dziedziny, jak historia i teoria literatury, historia Polski i Kościoła, psychologia i inne. Chętnie parał się publicystyką. Zgłębiał i szeroko propagował tomizm – myśl filozoficzno-teologiczną wybitnego uczonego średniowiecznego, doktora Kościoła i również dominikanina, św. Tomasza z Akwinu. Warto dodać, że papież Leon XIII w encyklice Aeterni Patris (4 sierpnia 1879 r.) zalecił biskupom, aby „dla ochrony i ozdoby wiary katolickiej, dla dobra społeczeństwa, dla rozwoju wszystkich dyscyplin naukowych przywrócili do dawnej świetności złotą mądrość świętego Tomasza i jak najszerzej ją rozpropagowali”. Woroniecki poprzez swoje studia i publikacje aktywnie i skutecznie przyłączył się do tego dzieła.
Pisarstwo ojca Jacka charakteryzowała nieustanna troska o klarowność myśli oraz piękno i precyzję wypowiedzi. Uczony dominikanin przykładał wielką wagę nie tylko do treści, lecz także do szaty formalno-językowej tekstu, co nigdy u nas nie było i niestety wciąż nie jest regułą. W starannym pisarstwie upatrywał poniekąd odzwierciedlenie dobrego życia, o czym może świadczyć następująca rada z jego artykułu Rem tene, verba sequentur: „Wiedz dobrze, o czym chcesz pisać, i nie chwytaj za pióro, nim myśl nie dojrzeje. Jeśli w ogóle w życiu ogromnej doniosłości rzeczą jest wiedzieć, czego się chce, to dla pracy pisarskiej jest to niewątpliwie najważniejszym warunkiem powodzenia”.
Sam był autorem nie tylko uważnym i głęboko myślącym, ale też bardzo płodnym. Spis jego publikacji obejmuje artykuły, książki, recenzje, przekłady, do których należy doliczyć inedita spoczywające w archiwach zakonnych. Spośród jego licznych dzieł trzeba wymienić choćby kilka następujących: Katolicka etyka wychowawcza (1925 i 1948), Pełnia modlitwy. Studium teologiczne dla inteligencji (1924), Umiejętność rządzenia i rozkazywania (1947), U podstaw kultury katolickiej(1935), Około kultu mowy ojczystej (1925).
Droga ducha
Jacek Woroniecki był arystokratą nie tylko z urodzenia, ale nade wszystko z ducha, kultury osobistej, tego całego uposażenia wewnętrznego, które zwykło się określać nieco staromodnym mianem „cnoty” (sam Woroniecki wymyślił w to miejsce efektowniejszy termin „sprawności”). Był wielkim erudytą i znał kilka języków obcych, m.in. francuski, niemiecki, łacinę, starożytną grekę, czym i dzisiaj zaimponowałby niejednemu naukowcowi. Jego uczeń i brat zakonny ojciec Józef M. Bocheński wspomina: „Arystotelesa doskonale znał i czytał w tekście jak gazetę, rzecz u dzisiejszych filozofów, a już zwłaszcza duchownych rzadka”.
Nie to jednak było najważniejsze, choć niewątpliwie konieczne w jego powołaniu. Ojciec Woroniecki cechował się również wielką pracowitością i wytrwałością. Nie przychodziło mu to łatwo i to z kilku powodów. Przede wszystkim jego życie przypadło na czasy wielkich zawirowań dziejowych: przeżył końcowy okres zaborów, odzyskanie niepodległości przez Polskę, dwie wielkie wojny. Pośród tych wszystkich wydarzeń musiał się kształcić, pracować i w wielu miejscach Europy rozliczne wykonywać zadania powierzane mu przez zakon. Do tego dochodziły różne kłopoty zdrowotne trapiące go przez całe życie. Cytowany wyżej ojciec Bocheński relacjonuje: „Ci, którzy go bliżej znali, zdumiewali się, jak ten człowiek, mając w ciągu dnia tylko jedną lub dwie godziny pełni sił, mógł dokazać tyle. Wiedzieli, że wbrew pozorom był człowiekiem żelaznej woli i nieugiętego charakteru”. Nawet w zakonie dominikanów nie zawsze było my łatwo: nieraz spotykał się z niezrozumieniem czy oporem wobec swoich misji i poczynań. We wszystkich jednak kłopotach trwał wiernie przy Bogu i swoim powołaniu, co przyniosło mu opinię świątobliwego człowieka i kapłana.
Miał on przyjazne usposobienie i poczucie humoru, a to również są cechy prawdziwych arystokratów ducha, świadczące o dystansie do świata i jego zawiłych spraw. Uważał, że „wolno wszystko stracić, tylko nie humor”.
W tym krótkim szkicu niepodobna ująć ogromnego bogactwa osobowości i dorobku ojca Jacka. Za usprawiedliwienie niech posłużą słowa ojca Bocheńskiego: „Żadnego człowieka nie można naprawdę opisać, a cóż dopiero jego”.