Paweł Borkowski |
W maju 2011 roku Kościół powszechny i Kościół polski przeżywa to, na co czekał od kwietnia 2005 roku, kiedy umierał Jan Paweł II: na beatyfikację Papieża-Polaka. W związku z tym wydarzeniem warto postawić kilka pytań, m.in. o to, czym w ogóle jest beatyfikacja i dlaczego oczekiwaliśmy jej akurat w związku z osobą Karola Wojtyły.
Społeczny wymiar beatyfikacji
Dwa utarte w kulturze i Kościele określenia – „błogosławiony” (beatus) i „święty” (sanctus) – w gruncie rzeczy oznaczają to samo: wskazują na człowieka zbawionego, który już cieszy się pełnią życia w Bogu po tamtej stronie czasu. Ludzi zbawionych jest wielu, o czym świadczą wzmianki w Apokalipsie św. Jana (zob. np. Ap 7, 4 i 9). Jako katolicy wspominamy ich wszystkich, w ogromnej większości nieznanych nam z imienia i nazwiska, w zbiorową Uroczystość Wszystkich Świętych (Sollemnitas Omnium Sanctorum) w dniu 1 listopada. Tworzą oni Kościół tryumfujący, a więc ten, który pomyślnie przeszedł próby doczesnego życia i znalazł się w bezpośredniej bliskości Boga, aby wiecznie kontemplować Jego istotę (stan ten nazywa się w teologii „wizja uszczęśliwiająca”, visio beatifica).
Co decyduje o tym, że Kościół spośród wielu zbawionych wyróżnia niektórych, wynosząc ich podczas publicznych uroczystości do chwały ołtarzy? Niewątpliwie przesłanką do beatyfikacji i kanonizacji jest zamysł, aby życie konkretnego człowieka, jego wiarę i postawę, ukazać jako wzór dla ogółu wierzących bądź określonej ich kategorii. Święty czy błogosławiony jest niczym świeca wyjęta spod korca historii i umieszczona wysoko na stopniach chwały, aby stamtąd oświetlała drogi żyjących i wskazywała na wiekuistą chwałę samego Boga (por. Mt 5, 14-16; Mk 4, 21; Łk 8, 16). „Kanonizując niektórych wiernych, to znaczy ogłaszając w sposób uroczysty, że ci wierni praktykowali heroicznie cnoty i żyli w wierności łasce Bożej, Kościół uznaje moc Ducha świętości, który jest w nim, oraz umacnia nadzieję wiernych, dając im świętych jako wzory i orędowników” (Katechizm Kościoła Katolickiego, 828).Beatyfikacja i kanonizacja są aktami o charakterze społecznym, które współtworzą dobro wspólne Kościoła pielgrzymującego po ziemi. Drugorzędne znaczenie ma fakt, że te dwa rodzaje aktów różnią się między sobą pod pewnymi względami historycznymi i kanonicznymi.
Trumna bł. Jana Pawła II wystawiona w Bazylice św. Piotra w Watykanie
| Fot. Radosław Kieryłowicz
Dlaczego on?
Następne z naszych pytań dotyczy postaci Karola Wojtyły: dlaczego właśnie on zostaje w akcie beatyfikacji ukazany przez Kościół jako wzór do naśladowania dla obecnego i przyszłych pokoleń katolików? Napisano tysiące artykułów i książek, nakręcono wiele filmów dokumentalnych i fabularnych, próbując na to pytanie udzielić wiarygodnej odpowiedzi. Odpowiedzi te wypadają rozmaicie, czasem mniej, czasem bardziej przekonująco, ale wszystkie razem świadczą o tym, jak bogaty w warstwy znaczeniowe jest życiorys i pontyfikat Jana Pawła II. Trudno go w pełni zrozumieć, opisać i ocenić, zwłaszcza z krótkiego dystansu czasowego. Toteż w dalszych częściach naszej refleksji spróbujemy się skupić jedynie na kilku wybranych wątkach, nie pretendując do wyczerpania tematyki. Będzie to nasza próba odpowiedzi na pytanie, co Kościół chce przedstawić wiernym jako wzorzec do naśladowania w osobie błogosławionego Papieża-Polaka.
Człowiek Boży
Błogosławiony to przede wszystkim „człowiek Boży”. Polski Papież był taki już tutaj, na ziemi. Kroczył zawsze w świetle Bożej łaski, a zarazem Bożej prawdy i związanych z nią wymogów. Nie obawiał się pokładać i okazywać ufności w Opatrzność we współczesnym świecie, który kontakt z Bogiem zamienił na wątpliwą pewność naukowych dowodów, materialnych zabezpieczeń i własnych planów na przyszłość. Papież nie wahał się również otwarcie stawiać życiowych wymagań w imię chrześcijańskiej nauki moralnej, chociaż nie wszystkim się to podobało i nie wszyscy potrafili to zrozumieć.
Człowiek Boży emanuje prostotą, albowiem „proste są drogi Pana” (Ps 18, 31). Prostota zaś (niekiedy mylona z prostactwem) charakteryzuje się tym, że potrafi nawiązać bliski kontakt z istotą wszelkiego gatunku i pokroju. Dlatego garnęli się do Jana Pawła II wszyscy ludzie, bez względu na swój stosunek do Pana Boga: katolicy, co oczywiste, ale także chrześcijanie różnych odłamów, wyznawcy innych religii, wreszcie sceptycy i niewierzący. On sam chętnie i otwarcie przyjmował każdego bez wyjątku, choć dawało się zauważyć, że szczególnie serdecznie traktował młodzież, cierpiących, dzieci, ubogich. Był z nimi naprawdę, z potrzeby serca, nie na pokaz – i oni to nieomylnie wyczuwali. Dawał żywy przykład tego, jak należy w swoim życiu urzeczywistniać odpowiedź na ewangeliczne pytanie: „Kto jest moim bliźnim?” (Łk 10, 29). Inaczej zwiemy to chrześcijańską miłością.
Niestrudzony głosiciel słowa
Biskup Rzymu jest powołany do tego, żeby autorytatywnie przekazywać światu orędzie Chrystusowe, zawsze aktualne orędzie Bożego słowa i miłosierdzia. Jan Paweł II czynił to w sposób wyjątkowo zaangażowany i aktywny. Wydaje się, że nieprzypadkowo został wyniesiony na tron papieski w epoce nadzwyczajnego rozwoju środków masowego przekazu (prasa, radiofonia, telewizja, ostatnio też Internet), a także szybkiej komunikacji lotniczej. Dzięki temu mógł dotrzeć ze swoim przekazem dosłownie w każdy zakątek ziemi – oczywiście, przekazem nie „swoim”, tylko katolickim, to znaczy „powszechnym” (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 830-831). Jan Paweł II pokazał, jak w XX i XXI w. należy realizować Jezusowe polecenie: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16, 15).
Karol Wojtyła, zwany „papieżem mediów”, nie uprawiał gwiazdorstwa i nie szukał popularności, chociaż niektórzy mu to zarzucali, utrzymując, że próbuje uwodzić tłumy za pośrednictwem mediów masowych. Na te zarzuty trafnie odpowiedział w jednym ze swoich artykułów Henri Tincq, francuski watykanista z dziennika „Le Monde”: „Ten człowiek mediów był przede wszystkim osobą uduchowioną. Kardynał Lustiger zwierzył się nam pewnego razu: ŤNie można zrozumieć tego człowieka, jeżeli się nie wie, że co najmniej trzy godziny dziennie spędza na modlitwie ”. Tincq wymienia miejsca, w których widział modlącego się Jana Pawła II: Lourdes, Fatima, grób ks. Jerzego Popiełuszki, wypełniony ludźmi plac Męczenników w Bejrucie, Getsemani, Gdańsk, Gniezno, Częstochowa, Wzgórze Krzyży na Litwie… Francuski watykanista na podstawie własnych obserwacji konkluduje: „Kto widział go w biednych dzielnicach, pośród dzieci, starców, kalek, nigdy nie będzie uważał, że on uwodzi media”. Taką postawę nazywamy wiarą.
Pielgrzym do wieczności
Żyjemy w epoce, która nie chce pamiętać o nadprzyrodzoności i aby tę chroniczną niepamięć utwierdzić, sztucznym sufitem zasłania nieboskłon pełen świetlistych punktów orientacyjnych. Filozofowie i teologowie wymyślili różne nazwy na określenie tego dziejowego fenomenu: „sekularyzacja”, „laicyzacja”, „odczarowanie” (Maks Weber), „śmierć Boga” (Fryderyk Nietzsche). Jan Paweł II, wznosząc się ponad wszelkie naukowe diagnozy i potoczne doświadczenia, na nowo pokazał światu, że istnieje i ma znaczenie sfera nadprzyrodzona, boska, która jest właściwym źródłem i domostwem człowieczeństwa. Ponownie odkrył ten nieco zapomniany dzisiaj ląd, odsłaniając przed współczesnymi ich autentyczne, odwieczne przeznaczenie. Przez to stał się nie tylko głosicielem, ale i żywym świadkiem Boga. Czynił to do samego końca, do czasu swojej choroby i śmierci, którą oglądał cały świat. Papież jak gdyby w ostatniej jeszcze chwili chciał powiedzieć, że umiera się tylko dla ziemi, aby żyć dla wieczności. Wysyłał nieprzerwane sygnały mówiące o chrześcijańskiej nadziei.
Co pozostanie?
Kościół Rzymskokatolicki w akcie beatyfikacji ukazuje wiernym nowy wzorzec nadzwyczajnych („heroicznych”) cnót chrześcijańskich. Powyżej powiedzieliśmy o trzech, którymi charakteryzował się Jan Paweł II: miłości, wierze i nadziei. Polski Papież sugestywnie pokazywał, jak należy te naczelne cnoty ewangeliczne rozumieć i praktykować w warunkach współczesnego świata.
Na zakończenie postawmy jeszcze jedno, może najważniejsze pytanie: Co nam z tego wszystkiego zostanie? Co przechowamy oprócz wielotomowych albumów o pielgrzymkach Papieża do Ojczyzny, specjalnych dodatków do gazet, barwnych kalendarzy z jego portretami oraz przemówień utrwalonych na płytach kompaktowych? Co „kupimy” od Karola Wojtyły oprócz wadowickich ciastek z kremem i żartobliwych wypowiedzi? Jest aleja w Warszawie nazwana imieniem polskiego Papieża. Długa i szeroka, stanowi jeden z głównych ciągów komunikacyjno- handlowych stolicy. Ludzie przychodzą tam w dniu 2 kwietnia, aby na chodnikach ustawiać zapalone znicze, tak jak pamiętnego roku 2005, kiedy umarł Papież. Tak trzeba, przecież to aleja Jana Pawła II. I rzeczywiście tak bywa od święta. A na co dzień? Na co dzień aleja ta jest warszawską ulicą czerwonych latarń (na polską miarę), przy której na pewnym odcinku skupiły się placówki w rodzaju sex-shop i go-go, nie wspominając o całodobowych sklepach z alkoholem. Może się o tym naocznie przekonać każdy, kto jedzie tramwajem albo samochodem w kierunku od dworca Centralnego na Żoliborz. Chyba nic nie świadczy wymowniej o tym, jaki jest nasz zbiorowy stosunek do świętości, którą niestrudzenie pokazywał i przekazywał błogosławiony Jan Paweł II.