Paweł Borkowski |
Ile znamy wersji opowieści o narodzeniu Pana Jezusa? Odpowiedź brzmi: dwie – z Ewangelii św. Mateusza i św. Łukasza. Te przekazy wpłynęły na dobrze nam znany, utrwalony w kulturze wizerunek świąt Bożego Narodzenia o raczej sielankowo-sentymentalnym charakterze, podkreślanym jeszcze przez sztampową i komercyjną oprawę. Spróbujmy pominąć te konwencjonalne obrazy i dotrzeć do źródłowej prawdy o przyjściu Boga do ludzkiego świata.
Czas przygotowania
Fakt, że Słowo stało się ciałem (Verbum caro factum est), pozostaje centralnym wydarzeniem w dziejach chrystianizmu i w całej ludzkiej historii. Zyskało ono nawet wymiar czysto praktyczny, ponieważ w cywilizacji chrześcijańskiej i tych rejonach świata, które znalazły się pod jej przemożnym wpływem, narodziny Zbawiciela zostały uznane za punkt zerowy, od którego liczy się lata wstecz (przed narodzeniem Chrystusa – ante Christum natum) i w przód (po narodzeniu Chrystusa – post Christum natum). Z teologicznego punktu widzenia oznacza to, że „poprzedni” czas był swoistym przygotowaniem do nadejścia Jezusa; był więc w ścisłym sensie Adwentem, chociaż rozciągniętym na całe wieki i tysiąclecia.
W Ewangeliach znajdujemy opis finalnego okresu tamtego ogólnodziejowego Adwentu, czyli informacje o wystąpieniu i działalności Jana Chrzciciela na Pustyni Judzkiej. Jan był wyznaczonym przez Boga człowiekiem, który bezpośrednio przygotowywał ludzi na Jego przyjście. Na czym polega każde przygotowanie? Na odrzuceniu tego, co zbędne, oraz zmobilizowaniu sił i środków koniecznych do tego, aby mogło się dokonać coś istotnego. Przygotowanie nosi więc określony rys ascetyczny – pewne znamiona rezygnacji z rzeczy błahych i zarazem afirmacji czegoś ważniejszego. Także Jan Chrzciciel był ascetą: ubierał się i odżywiał nader skromnie, mieszkał na pustyni, a całą swoją życiową rolę upatrywał w głoszeniu dobrej nowiny o nadchodzącym Mesjaszu oraz udzielaniu chrztu pokuty. W ten sposób przysposabiał siebie i wielu innych („Ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem” – Mt 3, 5) do przyjęcia Jezusa, który wkrótce miał się objawić ludowi żydowskiemu.
Styl życia i postępowania Jana Chrzciciela obecnie również może być wzorem przeżywania Adwentu. Oczywiście to nie znaczy, że powinniśmy tak jak on żywić się owadami i nosić ubrania z wielbłądziej sierści (wówczas odeszłaby z Kościoła większość kobiet). Chodzi natomiast o to, żeby oczyścić swoją sferę duchową i moralną, a więc na drodze ascezy usunąć z niej to, co przeszkadza: przede wszystkim grzech, ale też rozproszenia, rozrywki, jałowe zajęcia polegające na „zabijaniu czasu” itp. Dlatego Kościół w swoich przykazaniach zabrania urządzać hucznych zabaw w okresie przedświątecznym. Również z tego powodu Ojcowie Kościoła powiadali: „Opróżnij siebie, abyś mógł zostać napełniony Bożą obecnością; wyjdź na pustynię, żebyś mógł wejść do królestwa Bożego”. Dominikanin Jan Tauler, niemiecki kaznodzieja z XVI w., mówił: „Kiedy człowiek przygotuje w ten sposób miejsce Bogu, On musi je wypełnić – co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Bóg nie może pozwolić, by rzeczy były próżne. Byłoby to sprzeczne z Jego istotą i sprawiedliwością”. Bóg więc przychodzi tam, gdzie jest oczekiwany. Nie chce być nieproszonym gościem.
Zrodzony z Maryi
Postać i działalność Jana Chrzciciela opisują wszyscy czterej Ewangeliści. Ponadto Mateusz i Łukasz w paralelnych fragmentach (zob. Mt 1, 1–17; Łk 3, 23– 38) sięgają do dużo wcześniejszej historii, przedstawiając rodowód Jezusa jako genealogię Józefa, Jego opiekuna i – w oczach współczesnych – ziemskiego ojca. Abstrahując od historycznej wierności i kompletności tego wywodu, warto zwrócić uwagę na jeden fakt, który podkreślali już Ojcowie Kościoła, m.in. Sewer z Antiochii. Otóż w szeregu przodków św. Józefa występują postacie nie tylko chwalebne, takie jak król Dawid, który odebrał Uriaszowi Chittycie żonę Batszebę (zob. 2 Sm 11) i miał z nią syna, Salomona, oraz oczywiście pierwszy człowiek Adam, współsprawca grzechu w ogrodzie Eden (zob. Rdz 3). Jezus wpisał się w ten długi ciąg pokoleń z całym ich ambiwalentnym dziedzictwem i w ten sposób przyjął zepsutą naturę ludzką, aby ją uzdrowić, czyli zbawić (salus oznacza w łacinie zarówno zdrowie, jak i zbawienie wieczne). Inny Ojciec Kościoła, św. Grzegorz z Nyssy, pisał na ten temat: „Nasza chora natura wymagała uzdrowienia; upadła – potrzebowała podniesienia, martwa – wskrzeszenia”. Inaczej mówiąc, Jezus przyznał się do nas, do naszego upadłego człowieczeństwa, „obarczył się naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści” (Iz 53, 4). Po to właśnie przyszedł na świat – nie dla siebie, ale dla nas, co wyraża prorok Izajasz: „Dziecię nam się narodziło/ Syn został nam dany” (Iz 9, 5).
Przedstawienie ludzkiego pochodzenia Jezusa może sugerować, że był On tylko człowiekiem, takim jak każdy z nas. Tak sądzili mieszkańcy Jego rodzinnego Nazaretu, dokąd przyszedł ich nauczać, i mówili do siebie: „Czyż nie jest On synem cieśli? Czy jego Matce nie jest na imię Mariam?” (Mt 13, 55). To znaczy: „Przecież to ten zwyczajny chłopak, rzemieślnik, którego znamy z sąsiedztwa. Jakże więc może głosić nauki i czynić cuda? Po prostu jest jednym z nas, nikim wyjątkowym”. Tak samo twierdzą niektórzy uczeni, nawet teologowie (przynajmniej od kiedy zaczęli się zajmować refutacją prawd wiary zamiast ich objaśnianiem): ktoś taki jak Jezus wprawdzie żył w Izraelu, lecz był tylko wędrownym kaznodzieją, może prorokiem, jakich wielu wówczas chodziło po ziemiach Wschodu.
Zrodzony przez Ojca
A jednak Apostołowie widzieli w Nim kogoś istotnie większego: Chrystusa, czyli Mesjasza, to znaczy Pomazańca – namaszczonego przez Boga. Piotr wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16). Abyśmy więc i my nie wpadli w pułapkę historycyzmu, św. Jan w poruszającym prologu do swojej Ewangelii przedstawia boski rodowód Jezusa (zob. J 1, 1–18). Dowiadujemy się, że Jezus nie tylko miał Matkę, Maryję, i nie tylko domniemanego ojca, Józefa, ale przede wszystkim ma Ojca, który Go zrodził „na początku” i przez Niego stworzył wszechświat. Chrystus narodził się więc dwukrotnie, co poetycko wyraża kolęda Pójdźmy wszyscy do stajenki: „Witaj, dwakroć narodzony/ Raz z Ojca przed wieków wiekiem/ A teraz z Matki człowiekiem”. Jednorodzony Syn Boga nie zatrzymuje się jednak u Ojca, lecz staje się mieszkańcem Ziemi, aby ludzie mogli stać się mieszkańcami nieba, to znaczy uczestniczyć w boskiej nieśmiertelności. Przychodzi jako „światłość prawdziwa” w krainę mroku, aby jej mieszkańcom przynieść blask wiecznej chwały (lumen gloriae). Nawiasem mówiąc, nie są to perspektywy na miarę naszego rozumu. Nie umiemy pojąć, co znaczy „absolutny początek” albo na czym polega odwieczne zrodzenie. Dlatego Bóg nigdy nam nie nakazuje: „Zrozumcie”, ale zawsze: „Uwierzcie”.
Syn Boga stał się mieszkańcem ziemi, aby ludzie mogli stać się mieszkańcami nieba
Zrodzony w każdym człowieku
Narodzenie Pańskie jest wydarzeniem bardzo dawnym, a mimo to wciąż nowym. Chociaż dobrze znamy jego przebieg na podstawie Pisma Świętego, liturgii, kolęd, nauczania Kościoła, co roku przeżywamy je tak, jak gdyby działo się pierwszy raz. Papież Benedykt XVI podkreśla, że w tym właśnie tkwi nieprzemijająca siła i nowość chrześcijaństwa – w stałym celebrowaniu Bożych tajemnic, które aktywizują w historii swoją odkupieńczą, ponadhistoryczną moc. Urok tych tajemnic promieniuje nawet na niewierzących, a także dziennikarzy telewizyjnych, którzy z tej racji mówią niejasno o „magii świąt”; magia jest bowiem ateistycznym odpowiednikiem tajemnicy.
Tajemnica przyjścia Pana polega również na tym, że dotyczy bezpośrednio każdego z nas, niezależnie od tego, w jakim czasie i miejscu żyjemy. Stąd teologowie i mistycy opisują Boże Narodzenie jako wydarzenie, które dokonuje się nie tylko w łonie samej Trójcy, a następnie w Betlejem, lecz także w głębinach ludzkiego jestestwa. Jan Tauler powiada: „Trzecie narodzenie polega na tym, że Bóg codziennie i o każdej godzinie w rzeczywisty i duchowy sposób rodzi się przez łaskę i miłość w każdej duszy dobrej”.
Zrodzony przez wszystkich dla wszystkich
W Ewangeliach opisano charakterystyczny epizod, w którym Jezus jak gdyby wyrzeka się swojej naturalnej rodziny i wskazuje na swoich uczniów ze słowami: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest mi bratem, siostrą i matką” (zob. Mt 12, 46–50; por. Mk 3, 31–35; Łk 8, 19–21).
Nie są to słowa łatwe do przyswojenia. Apolinary z Laodycei wyjaśnia: „W odniesieniu do ludzi wierzących Jezus stosuje terminologię wskazującą na pokrewieństwo, mianowicie kto dołącza do Niego, staje się Jego krewnym jako współuczestnik w posłuszeństwie Bogu Ojcu”. Chodzi zatem o pierwszeństwo więzów wiary przed relacjami rodzinnymi, o to, co dobrowolne, niezdeterminowane porządkiem natury.
Jeżeli jednak rozumiemy, co znaczy być bratem czy siostrą Jezusa, to jak moglibyśmy stać się Jego matką? Interesująco tłumaczy nam to Grzegorz Wielki: „Otóż trzeba nam wiedzieć, że kto jest bratem i siostrą Chrystusa przez to, że wierzy, ten zostaje Jego matką przez to, że przepowiada. Jakby bowiem wydaje na świat Pana, jeżeli Go wlewa w serce słuchającego. I zostaje Jego matką, jeśli jego głos rodzi w umyśle bliźniego miłość Pana”.
Ile więc może być wersji opowieści o narodzeniu Pana Jezusa? Dokładnie tyle, ilu ludzi kiedykolwiek istniało czy będzie istnieć na Ziemi.