Być zawsze gotowym stanąć przed Bogiem

2013/07/2
Z Henrykiem Bejdą, autorem książki o zamachu na Jana Pawła II rozmawia Łukasz Kudlicki

 

 

Podjął Pan w swej książce „Sekret ocalenia” sensacyjny, może nawet cudowny wątek związany z ocaleniem Ojca Świętego po zamachu Ali Agcy. Jak Pan trafił na ślad możliwej, nadprzyrodzonej interwencji w obronie Jana Pawła II?

Fakt, że podczas zamachu 13 maja 1981 r. doszło do nadprzyrodzonej interwencji, jest znany – sam Papież stwierdził przecież, że uratował go wtedy Pan Bóg za wstawiennictwem Matki Bożej. Uzmysłowiła mu to data i godzina tego wydarzenia. 13 maja 1917 roku, w tym samym dokładnie czasie, Matka Boża po raz pierwszy objawiła się dzieciom z Fatimy. Mój wydawca Tomasz Balon z Wydawnictwa Rafael zwrócił mi uwagę na opublikowany we „Frondzie” artykuł ks. Roberta Skrzypczaka, w którym pisze on, że oprócz Maryi do uratowania Ojca Świętego od pewnej śmierci z ręki strzelca wyborowego przyczynić się miała włoska zakonnica – augustianka Rita od Ducha Świętego. Pod koniec 1981 r. wyznała ona swojemu duchowemu powiernikowi, włoskiemu pasjoniście o.Franco d’Anastasio, że „wspólnie z Maryją własnymi rękami odchyliły (przesunęły) rękę zamachowca”. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że s. Rita była zakonnicą klauzurową i 13 maja 1981 r. na pewno nie oddalała się ze swego macierzystego klasztoru w Santa Croce sull’Arno. W grę wchodzić miał przypadek bilokacji. Co więcej, sam zamachowiec zeznał, że przed oddaniem trzeciego i następnych strzałów powstrzymała go jakaś zakonnica, która złapała go za prawe ramię. Wszystko to fakty bardzo frapujące. Pojechałem do Włoch, aby zbadać tę sprawę. Moje „śledztwo” i to, czego się o tej sprawie dowiedziałem, a przede wszystkim o samej siostrze Ricie, zwanej „duchową córeczką Ojca Pio”, opisałem w książce „Sekret ocalenia”. Owa „nadprzyrodzona interwencja” związana była bowiem nie tylko z samą Maryją, ale także z siostrą Ritą i – pośrednio – z Ojcem Pio.


Autor (po lewej) rozmawia z czytelnikami podczas promocji swojej książki
| Fot. Łukasz Kudlicki

Nie są to jedyne tajemnice związane z tym dramatycznym wydarzeniem?

Pisząc kolejną książkę o Janie Pawle II i wertując wiele źródeł, uświadomiłem sobie, że tuż przed zamachem, Karol Wojtyła – jak sam przyznał w książce „Przekroczyć próg nadziei” – „bardzo mało wiedział o Fatimie”. Dopiero po zamachu poprosił o dostarczenie mu wszystkich fatimskich dokumentów, przeczytał „fatimskie tajemnice” i w efekcie udał się do Fatimy w rocznicę strzałów na placu Świętego Piotra. Wyglądało to tak, jakby ten zamach i cudowne ocalenie w przedziwny sposób wpisane były w plany Bożej Opatrzności. Papież dostrzegł w nich – jak sam stwierdził – „wezwanie”, a może „zwrócenie uwagi” na fatimskie orędzie. To było tak, jakby Bóg i Maryja sami wezwali go do Fatimy. Miał przecież do wypełnienia niezwykłą prośbę – żądanie Matki Bożej, by poświęcić świat i Rosję Jej Niepokalanemu Sercu. Prośbę tę starali się wprawdzie wypełnić jego poprzednicy, ale niestety nie została ona zrealizowana tak, jak życzyła tego sobie sama Matka Boża.

Kolejna rzecz – poświęcenie świata dokonane przez Jana Pawła II w rok po zamachu, znów nie było takie, jak życzyłaby sobie tego Matka Boża. I dopiero to dokonane w 1984 r. w Rzymie, uczynione w łączności z biskupami całego globu, w obecności oryginalnej fatimskiej figury Maryi – spełniło wszystkie postawione przez Maryję warunki, co potwierdziła ostatnia z żyjących fatimskich wizjonerek – siostra Łucja. „Teraz czekamy na cud” – miała stwierdzić. I co się stało?

Rok później w Rosji – w tej Rosji, na którą w szczególny sposób Maryja wskazywała – rozpoczęła się pieriestrojka – demontaż zbrodniczego, bezbożnego systemu komunistycznego. Ruszył proces, którego skutkiem była wolność dla wszystkich europejskich krajów dawnego bloku socjalistycznego. Nie chcę tu deprecjonować roli „Solidarności”, ani kwestionować tego, że system komunistyczny sam z siebie był już bardzo niewydolny, ale może na upadek komunizmu trzeba spojrzeć także z tej innej – maryjnej, Bożej perspektywy.

Jakie jest, Pańskim zdaniem, najważniejsze dokonanie pontyfikatu Jana Pawła II?

Pytanie trudne – bo tych dokonań wymienić można wiele. Po pierwsze – przyczynienie się do uwolnienia krajów komunistycznych spod jarzma totalitarnego ustroju. Oczywiście Papież wzdragał się przed przypisywaniem mu za to zasługi, ale – fakt jest faktem – odegrał w tym znacząca rolę. Dzięki temu „odżyły” całkowicie niemal stłamszone przez komunizm kościoły na Słowacji, w Czechach, na Ukrainie, w Bułgarii, Rumunii.

Po drugie – szerzenie orędzia Bożego Miłosierdzia, które dopiero za czasów Jana Pawła II zajaśniało pełnym blaskiem. Papież beatyfikował i kanonizował siostrę Faustynę, konsekrował łagiewnicką bazylikę Bożego Miłosierdzia i zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu. Tajemnicy tej poświęcił też jedną z encyklik – „Dives in misericordia”. I tu znowu swoją wymową przemówiły daty – Papież odszedł przecież do Pana w wigilię ustanowionego przez siebie święta… Bożego Miłosierdzia.

Po trzecie – poprzez ogromną liczbę beatyfikacji i kanonizacji Jan Paweł II ukazał wszystkim wiernym, że świętość nie jest czymś nieosiągalnym, że jest w naszym zasięgu i aby zostać świętym nie trzeba dokonywać cudów, ale wystarczy po Bożemu żyć. A bywa przecież – w naszych czasach zdarza się to coraz częściej – że zwykła wierność Bogu, Kościołowi i Bożym przykazaniom, publiczne wyznanie wiary, obrona krzyża, odmowa oddania lub znieważenia różańca w wielu wypadkach (pamiętamy, co działo się w latach 30. w Hiszpanii czy w opanowanym przez masonów Meksyku) też wymaga od katolików heroizmu i odwagi.

Szczególnie ważne było – i to również dla mnie osobiście, jako męża i ojca – dokonanie pierwszej w historii Kościoła beatyfikacji pary małżeńskiej. Papież docenił tym samym stan małżeński, który od wieków traktowany był – co tu dużo mówić – jako gorszy od stanu duchownego. Jan Paweł II pokazał, że do świętości można dojść, realizując powołanie i sakrament, jakim jest małżeństwo.

Mówiąc o „osiągnięciach pontyfikatu” warto również podkreślić większe niż dotychczas otwarcie Kościoła na ludzi młodych, na których Papież – jeszcze jako biskup i kardynał – w szczególny sposób „stawiał” i w których – nie bez podstaw – upatrywał przyszłości Kościoła.

Proszę powiedzieć o osobistym odbiorze tego pontyfikatu. Jakie spotkanie, wydarzenie, czy element działalności Papieża-Polaka utkwił Panu szczególnie w pamięci, może spowodował wewnętrzną przemianę?

Moja wewnętrzna przemiana – właściwie trzeba by tu użyć mocniejszego słowa: nawrócenie – nie miała związku z osobą Ojca Świętego Jana Pawła II. Jednak osoba naszego Papieża na mnie również odcisnęła swoje piętno. Nie będę oryginalny, jeśli do najbardziej poruszających momentów tego pontyfikatu zaliczę te, które wciąż mam przed oczami: ostatnią Drogę Krzyżową Jana Pawła II, w której uczestniczył przed telewizorem, trzymając w objęciach wielki krzyż, jego kilkudniowe odchodzenie do Domu Ojca i samą śmierć. Jakże żywą była wtedy nadzieja na jakąś wielką przemianę naszego narodu – nadzieja, która w dużej mierze okazała się niestety płonna. Utkwił mi również w pamięci ów niezwykły wiatr na Placu św. Piotra, który podczas pogrzebu przewracał karty Ewangeliarza. Wiał on zresztą ponoć tylko przy ołtarzu i przy trumnie – nie odczuli go ludzie stojący na placu św. Piotra. Czyż nie można było odczytać w tym tchnienia Ducha Świętego?

Która z papieskich pielgrzymek do Ojczyzny miała dla Pana szczególne znaczenie?

Dla mnie osobiście była nią pielgrzymka ostatnia, podczas której Jan Paweł II konsekrował bazylikę Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzył cały świat Bożemu Miłosierdziu. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Mieszkałem wtedy z rodziną na jednym z osiedli, przez które przejeżdżał Ojciec Święty w drodze do Łagiewnik. Dziwnym zrządzeniem Bożej Opatrzności niespełna trzy lata później – choć planowaliśmy z żoną zupełnie inne rozwiązanie – zamieszkaliśmy w… Łagiewnikach. Także w tym odczuliśmy działanie Bożej Opatrzności. Co więcej – trzy lata później – właśnie w Łagiewnikach – nasza niepełnosprawna córeczka została pobłogosławiona przez Benedykta XVI.

Oczywiście niezwykle ważna była dla wszystkich Polaków pierwsza papieska pielgrzymka, ale o niej dużo mówi się i mówiło. Sam, jako wówczas 11-latek, mieszkaniec małej miejscowości na południu Polski, niezbyt dobrze ją zapamiętałem.

Mój przyjaciel, historyk Jarosław Szarek, w szczególny sposób podkreśla znaczenie i dramatyczny wymiar pielgrzymki z roku 1991 – pierwszej papieskiej pielgrzymki do wyzwolonej z jarzma komunizmu Polski. W jednej z książek nazwał ją „nieodrobioną lekcją”, „niechcianą katechezą” i trudno nie przyznać mu racji. Przypomniał, że – jak w 2005 r. ujawnił kard. Franciszek Macharski – to właśnie w czasie tej pielgrzymki papież cierpiał przez nas i płakał z naszego powodu. To my Polacy i nasza postawa tak bardzo go zasmuciły. Dlaczego? Bo nie chcieliśmy go słuchać, bo odzyskaną wolność utożsamiliśmy ze swawolą, zapomnieliśmy o Bogu i jego przykazaniach. Oliwy do ognia dolały „nowe autorytety” laickiej lewicy „solidarnościowej” i postkomuniści, zgodnie straszący „klerykalizacją” życia publicznego, „katolickim fundamentalizmem”, „nowym totalitaryzmem” i „ekspansją Kościoła” i przeliczający, ile ta pielgrzymka pochłonie publicznych pieniędzy. Do tego grona dołączyli również tzw. katolicy postępowi. Podjęto na nowo dyskusję na temat dopuszczalności aborcji, mnożyły się pomówienia o „ciemnogród”, a lewicowi aktywiści demonstrowali na ulicach, wznosząc nader obrzydliwe hasła, z których „precz z komunią” było chyba najmniej wredne. A kiedy Papież już przyjechał, wielokrotnie w mediach dawano mu do zrozumienia, że przez wielu jest niemile widziany, że zaburza „normalne życie”. Także w papieskich celebrach uczestniczyło znacznie mniej osób niż podczas poprzednich pielgrzymek. Co więcej – czując tę nieprzychylność – Jan Paweł II zrezygnował z planowanej na lato tamtego roku wyprawy w ukochane Tatry.

Jakie to smutne i straszne. Dlaczego mu to zrobiliśmy? Dlaczego tacy jesteśmy? Płaczemy chętnie, wzruszamy się, ale nadal nie chcemy realizować jego napomnień i próśb. I w sumie każdy z nas – teraz, kiedy Jan Paweł II już do nas nie przyjedzie i nie przemówi – musi zadać sobie samemu to pytanie: czy ja przypadkiem też nie przyczyniłem się do tych papieskich łez, czy naprawdę go słuchałem i czy realizowałem w praktyce jego wskazania? Czy – tak jak on by tego chciał – zawsze byłem wierny Kościołowi i Ojczyźnie? Powiem za siebie: słuchałem za mało i realizowałem za mało – „mea culpa”! Jest mi z tą świadomością bardzo źle, ale codziennie staram się to zmieniać. Czytam i studiuję jego kierowane do Polaków przemówienia i staram się realizować zawarte w nich wskazania.

Minęło sześć lat od zakończenia ziemskiej drogi przez Jana Pawła II. Przeżywamy Jego beatyfikację. Który wątek papieskiego nauczania uważa Pan za szczególnie bliski, jak też ważny i nowy w Kościele?

Myślę, że uwydatnienie roli osób świeckich w Kościele, a także „uwznioślenie” swoistej misji pełnionej przez małżeństwa i rodziny. Zresztą dobro rodzin, to, by były zawsze „Bogiem silne” było „oczkiem w głowie” Karola Wojtyły – tematem przewodnim jego nauczania. Istotne było również to, co podczas wizyty w Kalwarii Zebrzydowskiej Papież określił swoim „najważniejszym orędziem” – wskazanie na rolę i wartość modlitwy. To nie była jakaś nowość w stosunku do poprzedników, ale swego rodzaju uzmysłowienie nam wszystkim, że prawdziwym chrześcijaninem jest tylko ten człowiek, który się modli, który pozostaje w „dialogu” z Bogiem, który mówi do Niego i słucha Jego nakazów.


Zamach na Jana Pawła II 13 maja 1981 r., moment oddania strzału do papieża
| Fot. Archiwum

W szczególny sposób swoim życiem i nauczaniem Jan Paweł II dał nam również wspaniałą lekcję cierpienia, tego, że ma ono także pozytywny wymiar.

Niektórzy redukują osiągnięcia Jana Pawła II do działalności misyjnej – głoszenia Ewangelii na całym świecie poprzez pielgrzymki, zapominając o wielu dokumentach, encyklikach.

Fakt, że Jan Paweł II pielgrzymował do wszystkich niemal krajów, w których żyli katolicy, i że niemal wszyscy, którzy chcieli, mogli się z nim spotkać, miał oczywiście wielkie znaczenie. Papież dowodził przez to, że ważny jest dla niego każdy człowiek. W Azerbejdżanie we Mszy św. uczestniczyła przecież zaledwie garstka katolików, a posługiwali do Mszy św. … ambasadorzy Polski i Niemiec oraz konsul Francji. Mimo, że katolików było tam tak niewielu, Papież przybył do nich i umocnił ich w wierze.

Odnosząc się do papieskich dokumentów twierdzę, że bez wątpienia ważne są encykliki dotyczące ludzkiej pracy. „Veritatis splendor” w szczególny sposób przemawia do filozofów i naukowców. „Evangelium vitae” potwierdza nauczanie Kościoła wobec wartości i nienaruszalności ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Ważna jest również bardziej mistyczna „Ecclesia de Eucharistia”, w której Jan Paweł II dowodzi, że Kościół żyje dzięki Eucharystii.

Jeśli trzeba by wybrać dokumenty, które mi osobiście są szczególnie bliskie, to są nimi bez wątpienia: dotyczący cierpienia list apostolski „Salvifici doloris”, adhortacja „Familiaris consortio” oraz „List do rodzin”. Bardzo często do nich wracam.

Szczególnie ważny jest też ów dokument ostatni – pośmiertny – papieski Testament, a w nim niewielki jego fragmencik – słowa, które przyjąłem za swoje i którym staram się być wierny: że trzeba być zawsze, podkreślam to słowo „zawsze”, przygotowanym na stanięcie przed Bogiem – na śmierć.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej