BYŁEM W WIĘZIENIU

2013/07/4
Z Jolantą Burzyńską, zastępcą prezes „Bractwa Więziennego” rozmawia Petar Petrović

 

 

Na czym polega pomoc uwięzionym?

Bractwo Więzienne powstało w 1992 r., a w następnym przystąpiliśmy do światowych struktur. W stanie wojennym ks. Jan Sikorski został poproszony o to, żeby odwiedzać internowanych i tak się zaczęły wizyty w więzieniach ludzi spoza służby więziennej. Później do księdza dołączyli wolontariusze. Najbardziej zależy nam na tym, by pomóc uwięzionym w gruntownej przemianie ich życia, po to, żeby nigdy więcej nie trafili za kratki. Organizujemy różnego rodzaju spotkania przede wszystkim biblijne i modlitewne. Prowadzimy biblioteki, ewangelizujemy za pomocą więziennego radiowęzła, a także wyświetlamy filmy religijne. Działamy wspólnie z kapelanami więziennymi, przygotowujemy więźniów do bierzmowania, czasem do chrztu. Organizujemy też spotkania z rodzinami z okazji rożnych świąt. Nasi więźniowie biorą udział w corocznej pieszej pielgrzymce niepełnosprawnych do Częstochowy. Każdy z więźniów dostaje pod opiekę jednego niepełnosprawnego i pomaga mu w znoszeniu trudów.

Czy pomagacie im Państwo także materialnie?

Staramy się wspierać finansowo zarówno więźniów, jak i ich rodziny, w szczególności dzieci. Te rodziny często żyją w biedzie. Od kilku lat dajemy więźniom możliwość kształcenia. Prowadzimy liczne kursy angielskiego, komputerowe, zawodowe.

Czy utrzymują Państwo kontakt z więźniami, którzy wyszli na wolność?

Specjalnie dla nich otworzyliśmy we Wrocławiu dom, w którym byli więźniowie mogą znaleźć schronienie, poszukać pracę, przystosować się do życia w normalnym świecie, tak by jak najszybciej stanąć na własne nogi. Co ciekawe, dom ten prowadzi były więzień, pan Jarek, który jest także szefem jednostki terenowej Bractwa we Wrocławiu.

Ile osób tworzy Bractwo i jakie warunki trzeba spełnić żeby do niego przystąpić?

Mamy obecnie pięciuset wolontariuszy, działamy na terenie całego kraju i jesteśmy obecni w 60 proc. zakładów karnych. Bardzo często przychodzą do nas członkowie różnych wspólnot chrześcijańskich, głównie katolickich. Ci, którzy chcą się spotykać z więźniami, muszą najpierw przejść szkolenie. W Bractwie można działać też w inny sposób, jak choćby pakować i wysyłać paczki na świętą dla dzieci więźniów, w imieniu osadzonych rodziców. Można też pisać listy do więźniów, a także pracować w magazynie żywności.

Z jakimi reakcjami więźniów i strażników spotykaliście się Państwo na początku swojej działalności?

Dziwili się, że z własnej woli wchodzimy do więzień. Okazało się jednak, że nie tylko więźniom potrzebna była rozmowa, ale także strażnikom. Obecnie osadzeni wiedzą już, że są ludzie, którzy się o nich troszczą.

Pamięta Pani swoje pierwsze spotkanie z więźniami?

Do Bractwa dołączyłam rok po jego założeniu. Ks. Sikorski zaproponował mi kiedyś wejście do więzienia na spotkanie świąteczne z więźniami. Byłam mile zaskoczona ich reakcją, bardzo szybko zaczęli się ze mną zaznajamiać i opowiadać mi o swoim życiu. Przy swoich kolegach z celi – twardych w końcu facetach – nie wypada się przecież rozklejać. Z kobietą z zewnątrz można zaś porozmawiać sobie o życiu, trochę się wyżalić, zaczerpnąć otuchy.

Czy nie miała Pani obaw przed takimi spotkaniami?

Nigdy nie czułam lęku, bo większość z więźniów, z którymi miałam kontakt, okazała się bardzo miła. Na początku mojego członkostwa w Bractwie zaczęłam odwiedzać narkomanów chorych na AIDS, byli to ludzie z podwójnym wyrokiem. Nie pytałam ich za co siedzą.

O czym najczęściej rozmawia Pani w trakcie takich spotkań?

Więźniowie najczęściej narzekają na swoją przeszłość, na to, że nikt im nie dał szansy, że wyrastali w złych środowiskach, że nikt o nich nie dbał, że mieli ciężkie życie. Nie można zapominać o tym, że większość czynów popełnili z własnej woli, ale trzeba też brać pod uwagę warunki, w jakich przyszło im żyć.

Jak łączy Pani działalność w Bractwie z pracą zawodową, życiem osobistym?

Nie mam dzieci ani męża, więc dysponują odrobiną wolnego czasu, chociaż życie zawodowe zabiera mi bardzo dużo energii. Jestem dyrektorem działu informatyki w dużej firmie ubezpieczeniowej. Ale z roku na rok Bractwo pochłania mnie coraz bardziej, poszerzamy naszą działalność. Pomoc więźniom daje mi dużą satysfakcję i poczucie spełnienia.

Nie obawia się Pani opinii, że Bractwo zajmuje się więźniami, zamiast pomagać ich ofiarom?

Nasza wspólnota nie zajmuje się ofiarami, aczkolwiek podobne Bractwa w innych krajach robią bardzo wiele na ich rzecz. Wydaje mi się jednak, że naprowadzając na dobrą drogę więźniów ratujemy w pewien sposób ich niedoszłe ofiary. Przekonanie więźnia, że to po jego stronie leży wina, że musi żałować za swoje postępowanie i się zmienić, często spotyka się z dużym oporem. Jest to jednak konieczne w procesie przemiany. Możemy się pochwalić wieloma pozytywnymi przypadkami. Nasz podopieczny Marek obecnie jest prezesem fundacji zajmującej się dziećmi ulicy, Jarek jest szefem domu dla wychodzących z więzienia, Kazio jest malarzem, poetą i jednocześnie odwiedza więźniów i opowiada im o przemianie swojego życia, kiedyś był alkoholikiem. Nie pomożemy wszystkim, ale ważne jest, by pomóc jak największej liczbie osób.

Poznała Pani zapewne warunki, w jakich żyją więźniowie.

Sytuacja przeciętnego więźnia nie jest tak różowa, jakby się mogło wydawać. Wielu z nich bardzo docenia możliwość spotkania się z kimś z zewnątrz. Żyć w celi, z tymi samymi ludźmi, nic nie robić i patrzeć w telewizor? Więzienie jest bardziej torturą psychiczną niż fizyczną.

 


 

Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej