Całun Turyński – geneza oskarżenia

2013/07/3
Krzysztof Tarnowski

Powracamy do jednej z zasadniczych kwestii dotyczących Całunu Turyńskiego, czyli do źródła oskarżenia, które stało się punktem wyjścia do wszelkich zarzutów podważających oryginalność płótna. Przypomnijmy główną tezę z poprzedniego artykułu. „Ustalenie autentyczności genezy oskarżenia jest kluczem do rozwikłania zagadki oryginalności Całunu Turyńskiego, każdy bowiem racjonalnie myślący człowiek, staje tu przed dwiema wzajemnie wykluczającymi się możliwościami. Albo oskarżycielski dokument jest prawdziwy i późniejsze badania zwolenników tezy o spreparowaniu relikwii w średniowieczu tylko to potwierdzają, albo w przypadku wykazania fałszywości oskarżenia mamy do czynienia z dopasowywaniem wyników do z góry przyjętej tezy.

 

Sprawą oczywistą jest, że fałszywe oskarżenie nie mogło zostać dopasowane w średniowieczu do późniejszych – o setki lat – wyników badań, bo było to po prostu fizycznie niemożliwe (nie sposób dopasować coś do czegoś, co jeszcze nie istnieje). O sytuację odwrotną, czyli dopasowanie wyników badań (lub ich interpretacji) do z góry przyjętej tezy, jest już nietrudno i często ma to miejsce”. Jak widać, wyjaśnienie tej z pozoru drugorzędnej kwestii, czyli przyczyny tego średniowiecznego oskarżenia, da nam odpowiedź na pytanie, czy Całun Turyński jest autentycznym, pośmiertnym płótnem Chrystusa, czy też jego XIV-wiecznym „falsyfikatem”. Obalając podstawę oskarżenia, automatycznie obalamy wszelkie wyniki badań podważających oryginalność Całunu Turyńskiego!

Jaka była możliwość wykrycia fałszerstwa w średniowieczu?

Aby udzielić odpowiedzi na to elementarne pytanie, musimy zacząć od punktu wyjścia, czyli cofnąć się do XIV w., znaleźć się na wprost całunowego płótna wystawionego w Lirey, a następnie znaleźć odpowiedź, w jaki sposób bp Henryk z Poitiers zorientował się, że to, co ma przed sobą, nie jest oryginalnym całunowym płótnem Chrystusa, a jedynie jego podróbką, czyli kawałkiem umiejętnie sfałszowanej tkaniny. Jak wpadł na to, że ma do czynienia z oszustwem, i jaki był powód, czyli jakie były podstawy merytoryczne, a zarazem i możliwości do zakwestionowania w średniowieczu oryginalności Całunu Turyńskiego (autentyczności samego płótna lub wizerunku)?

Przeprowadźmy w tym celu analogiczny eksperyment: weźmy dowolny stary przedmiot, np. starą ludzką kość i pokażmy ją komukolwiek (może oprócz specjalisty z tej dziedziny), mówiąc, że jest to fragment szkieletu Ottona II wydobyty z jego grobowca. Czy jesteśmy w stanie temu zaprzeczyć? Raczej nie, bo niby na jakiej podstawie. Nie znamy przecież miejsca jej pochodzenia, wieku, cech genetycznych itp. Jak zatem laik i ignorant w tych sprawach (czytaj: średniowieczny bp Henryk z Poitiers) mógł zanegować autentyczność płótna z widniejącym na nim odbiciem i stwierdzić, że ono nie jest oryginalne? A jak powinno wyglądać oryginalne płótno całunowe? Wszystkie powyższe oczekiwania i możliwość rozpoznania rzekomej fałszywości płótna w owym czasie są absurdalne. Na czym w takim razie – na jakich racjonalnych podstawach – oparto to oskarżenie? Można kwestionować relikwie w stylu flakonów z oddechami świętych, skrzydeł aniołów, smoczych zębów itp., ale nie konkretny kawałek płótna.

Zatem wracając do naszego pytania, jakie były realne podstawy (i są nadal w zakresie oceny wizualnej i ew. dotykowej) do podważania i kwestionowania oryginalności całunu w czasach, gdy nie znano jeszcze i nie przeprowadzano żadnych specjalistycznych ekspertyz (fizyko-chemicznych, porównawczych, analitycznych, histograficznych, ikonograficznych, radiacyjnych, mikrofalowych, mikroskopowych, datacyjnych – w tym datacji radiowęglowej itp.)?

Całun jest przecież jak najbardziej realnym kawałkiem płótna o konkretnych wymiarach. Czy samo płótno (całunowe) daje jakiekolwiek podstawy, aby uznać je za nieprawdziwe (za iluzję prawdziwego płótna)? Żadnych. Płótno jak płótno jestautentycznym kawałkiem tkaniny, którą można zobaczyć i „dotknąć” (natomiast czymś zupełnie innym są cechy tego płótna: jego wiek, jakość, gatunek/ rodzaj, trwałość, przeznaczenie…).

Również wizerunek na płótnie jest jak najbardziej realny i autentyczny – można się spierać co do jego formy, treści, jakości, wyglądu, wrażenia, ale nigdy co do faktu jego istnienia. Czy stojąc przed tym płótnem i patrząc na nie, można powiedzieć, że to płótno lub wizerunek są nieprawdziwe? Zdecydowanie nie, bo są jak najbardziej PRAWDZIWE i realne. Zatem z czego wynikły obiekcje i podejrzenia biskupa, a w konsekwencji oskarżenie, że całun jest fałszywy? Czyżby tylko z powodu tego, co przedstawiał?

A może człowiek z wizerunku w rażący sposób różnił się od Chrystusa? Tylko na jakiej podstawie można było to stwierdzić? W jaki realny sposób można stwierdzić, że widniejące na płótnie odbicie nie jest odbiciem ciała Chrystusa? Wyłącznie określenie czasu powstania wizerunku pozwala na wykluczenie osoby Chrystusa jako „autora” odbicia, a tym samym pozwala potwierdzić ewentualne oszustwo.

Za przyjęciem tezy o mającym mieć miejsce oszustwie, czyli wizerunek nie przedstawia Chrystusa, a kogoś innego, mogło świadczyć wyłącznie o porównaniu wyglądu odbitej postaci z wyglądem samego Jezusa i stwierdzenie ewentualnego braku podobieństwa, co było zabiegiem całkowicie niewykonalnym, ponieważ w tym czasie Chrystus „nie żył” już od ponad 1300 lat. Całunowej postaci nie można też było skonfrontować z żadnym oryginalnym przedstawieniem (wizerunkiem) Chrystusa, bo takowe nie istniały. Nikt nie wie, jak w istocie wyglądał Chrystus. Wyjątek stanowią lakoniczne opisy, którym paradoksalnie odbita na płótnie postać w żaden sposób nie przeczy.

Jak wcześniej wykazano, wykluczona jest możliwość zanegowania oryginalności całunu tylko na podstawie jego wizualnej oceny. Wyłącznie stwierdzenie, że wizerunek jest znacznie późniejszy (zbyt „świeży”), pozwalało snuć podejrzenia, że w związku z tym odbicie musi przedstawiać kogoś innego i mogło zostać spreparowane przez jakiegoś fałszerza. I w tym problem. W owym czasie tylko „wiek wizerunku” mógł wykluczyć osobę Chrystusa jako „modela” zaistniałego odbicia. Określenie daty powstania wizerunku w rozpatrywanej wersji jest zatem niezbędnym warunkiem pozwalającym odrzucić Jezusa jako osobę, której odbicie widnieje na płótnie, ponieważ wizerunek na płótnie może przedstawiać każdego, włącznie z Mesjaszem. Natomiast taka czynność – datowanie wieku uzyskanego odbicia (czy samego płótna) – z oczywistych względów absolutnie wykraczała poza możliwości średniowiecznej komisji, gdyż tę umiejętność opanowano dopiero pod koniec XX w.


Aktualnie możemy wykluczyć zeznanie fałszerza, które stało się punktem wyjścia do zarzutów podważających oryginalność płótna

Nie da się realnie wytłumaczyć, na jakiej innej podstawie, oprócz określenia czasu powstania relikwii, można założyć czy przyjąć, że wizerunek nie przedstawia Chrystusa. Czyli ponownie powracamy do punktu wyjścia i do pytania, na jakiej podstawie bp Henryk wywnioskował, że ma do czynienia z odbiciem „fałszywej” postaci, a nie Jezusa, i na jakiej podstawie potwierdzono podczas tego rzekomego dochodzenia – konkretnie jakich ekspertyz i faktów – że ów „odcisk” ukrzyżowanego nie może być odbiciem Chrystusa?

Ponieważ na to pytanie nie było i nie ma odpowiedzi, niniejszą wersję musimy definitywnie odrzucić jako całkowicie nierealną.

W tym przypadku pozostaje jedyne wytłumaczenie. Zarówno bp. Henrykowi z Poitiers, jak i Piotrowi d’Arcis, ewidentnie nie pasowała skandaliczna forma samego wizerunku, a co za tym idzie – całej relikwii. Nie do przyjęcia była jej szokująca nowatorskość (sposób prezentacji postaci łącznie z przedstawieniem jej pleców – nikt nigdy nie zetknął się dotychczas z taką formą „ilustracji” człowieka), jej bezpretensjonalność, prozaiczność, dosłowność, bezwstydna nagość, wręcz tandetność całego wizerunku, niemająca nic wspólnego z majestatem Chrystusa, a wręcz uwłaczająca jego boskości (co ewidentnie potwierdza oryginalność całunu).

Bp Henryk tylko szukał i potrzebował pretekstu (argumentu), aby podważyć autentyczność tej obrazoburczej relikwii. I tu nagle, jak na zamówienie, pojawia się „wybawienie” w postaci jej autora – fałszerza, który w dodatku sam komunikuje o swoim bezbożnym czynie. Gdyby nie ta ewidentna potrzeba, to w normalnej sytuacji, gdyby pojawiła się taka relikwia, a tym bardziej jakiś oskarżyciel – w dodatku będący autorem tego haniebnego czynu – to taka nadgorliwa deklaracja fatalnie by się dla niego skończyła. Bez wcześniejszego uprzedzenia się do tej relikwii bp Henryk niejako z urzędu powinien bronić relikwii. Bo czy nawet w dzisiejszych czasach znacznie światlejsi kapłani opiekujący się chustą z Oviedo czy Chustą z Manoppello – bądź jakąkolwiek inną relikwią – kwestionują, w dodatku w sposób ostentacyjny, autentyczność „swoich” relikwii (ich wiarygodność)? Skoro zatem nie praktykuje się tego nawet współcześnie, to dlaczego zakwestionowali to dwaj kolejni biskupi w czasie, gdy relikwie stanowiły jedną z największych atrakcji Kościoła katolickiego?

Gdyby wcześniej (przed hipotetycznym pojawieniem się zarzutu fałszerstwa) bp Henryk z Poitiers nie miał nic do tej relikwii, to ze względu na jej szczególną wartość i wyjątkowość (zarówno w wymiarze symbolicznym, jak i czysto materialnym – chociażby w kontekście przyszłego pielgrzymowania) powinien jej zdecydowanie bronić, a nie wszczynać dochodzenie, którego podstawą i filarem oskarżenia stał się objawiający się w cudowny sposób samooskarżający się autor tego świętokradczego przestępstwa…

I w tym najprawdopodobniej tkwi wytłumaczenie i odpowiedź, dlaczego bp Henryk (po przejęciu relikwii) w zaskakujący, co równie cudowny sposób raptownie zmienił zdanie, wycofał się ze swojego oskarżania i zaczął bronić oryginalności relikwii. W odróżnieniu od bp. Piotra jako autor oskarżenia wiedział, że całe to zamieszanie (afera i oskarżenie) było wyłącznie efektem jego własnej inicjatywy, a rzekomy autor fałszerstwa był jedynie owocem jego zapobiegliwych działań (imaginacji, wymysłu), po których pozostał niniejszy feralny dokument (jeżeli rzeczywiście w ogóle istniał), który następnie wygrzebał ponad trzydzieści lat później i posłużył się nim (najwyraźniej w podobnym celu) jego następca, bp Piotr d’Arcis.

Po analizie i wykluczeniu wszelkich możliwości pozostaje jeszcze tylko wersja samooskarżenia fałszerza.

Ustalenia wiarygodności wyznania fałszerza

Na jakiej podstawie uwierzono fałszerzowi (czyli oszustowi), a konkretnie na jakiej podstawie uwierzył mu bp Piotr d’Arcis, a przede wszystkim dlaczego fałszerz sam się zdemaskował i oskarżył? I dlaczego bp Henryk z Poitiers wolał dać wiarę fałszerzowi i oszustowi (przy założeniu jego istnienia) niż zapewnieniom świadka koronnego, właścicielowi relikwii, słynnemu ówcześnie w całej Europie prawemu rycerzowi o nieposzlakowanej opinii, Geoffrey’owi de Chrany? Nie rozwijając tutaj tego tematu, odpowiedź może być tylko jedna. Ewidentnie taki właśnie wybór bp. Henrykowi był na rękę i w jego żywotnym interesie.

 


 

Czy gdyby dzisiaj pojawił się człowiek, który twierdziłby, że to on sam sfałszował Całun Turyński, to czy ktoś zajmującym się badaniami całunu – nawet zagorzały przeciwnik – by mu w to uwierzył? Czy jakikolwiek trzeźwo myślący człowiek byłby na tyle naiwny, aby bezkrytycznie przyjąć „na wiarę” tę wiadomość i za nią zagwarantować?

 


 

Obecnie jesteśmy ludźmi mniej naiwnymi, niż byli nimi ludzie średniowiecza. Były to czasy, gdy wierzono niemal we wszystko, nawet w skrajne absurdy i „cuda”: w smoki, czarownice i czary, wszelkie gusła… Aktualnie dysponujemy również, o czym już nadmieniono, nieporównywalnymi możliwościami technologicznymi, badawczymi i wiedzą na temat całunu (ogromnym materiałem dowodowym z szeregu dyscyplin naukowych), na podstawie których wiemy, ile i jak niezwykłe cechy ma i jakie informacje zawarte są w tym płótnie. Są to informacje, na które nie są w stanie udzielić sensownej odpowiedzi nawet najwięksi współcześni sceptycy. I tu stajemy przed dylematem. Czy gdyby dzisiaj pojawił się człowiek, który twierdziłby, że to on sam sfałszował Całun Turyński, to czy ktoś zajmującym się badaniami całunu – nawet zagorzały przeciwnik – by mu w to uwierzył? Czy jakikolwiek trzeźwo myślący człowiek byłby na tyle naiwny, aby bezkrytycznie przyjąć „na wiarę” tę wiadomość i za nią zagwarantować? Czy poręczyłby za nią swoim autorytetem, a tym bardziej majątkiem (bez zażądania jakiegoś ewidentnego dowodu, który byłby to w stanie potwierdzić)? Wątpliwe. Skoro zatem obecnie żaden rozsądny człowiek nie uwierzyłby na słowo komuś w zrobienie czegoś, co wykracza poza stan nawet naszych współczesnych możliwości, to na jakiej podstawie można obecnie traktować poważnie takie wyznanie w postaci deklaracji oszusta/fałszerza adresowanego w średniowieczu do skrajnego laika i ignoranta?

Aktualnie możemy z absolutnym przekonaniem wykluczyć zeznanie fałszerza. Powodów do tego jest aż nadto wiele i są one na tyle jednoznaczne, że nie pozostawiają cienia złudzeń co do możliwości zaistnienia takiej wersji wydarzeń. Po pierwsze, dlatego że nie sposób racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego fałszerz miałby sam przyznawać się do swojego obrazoburczego czynu (jak wykazano powyżej, merytorycznie relikwia sama w sobie nie dawała najmniejszych podstaw do wzbudzenia podejrzeń, więc nie musiał niczego ujawniać ani do niczego się przyznawać). Niezależnie jego ewentualne potencjalne wyznanie to nie był i nie jest żaden dowód, a tylko przez nikogo niepotwierdzone słowa , w dodatku głoszone przez oszusta, czyli przez osobę o skrajnie niskiej wiarygodności. Jakby tego było mało, jak wytłumaczyć sytuację braku personaliów tego oszusta (a może ów fałszerz nigdy nie istniał)? Równie trudno wytłumaczyć fakt, dlaczego ten domniemany oszust uniknął kary za swój niecny czyn? I na koniec, aby definitywnie rozwiać wszelkie nadzieje zwolenników tezy o możliwości poznania prawdy dzięki cudownej skrusze oszusta, wykonanie relikwii w takiej formie – znanej nam współcześnie dzięki ogromnej ilości przeprowadzonych badań – po prostu fizycznie było niemożliwe.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej