Ciepła woda w peryferyjnym kranie

2013/07/2

 

Z profesorem Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem i filozofem społecznym, wykładowcą Uniwersytyetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Uniwersytetu w Bremie, rozmawia Łukasz Kudlicki

 

 

Na naszych oczach dokonuje się rewizja polskiej polityki zagranicznej, żeby nie powiedzieć o odejściu od tradycyjnie pojmowanej racji stanu. Premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski porzucili ten paradygmat. Kosztem relacji z państwami grupy wyszehradzkiej i bałtyckiej oraz z państwami, które uzyskały niepodległość po rozpadzie ZSRR „zainwestowali” w relacje z naszymi potężnymi sąsiadami, Rosją oraz Niemcami. Jakie są skutki tego wyboru po czterech latach?

Od 2007 roku polska polityka zagraniczna idzie drogą zerwania z dotychczasową linią. Spójrzmy na ostatnie 21 lat. Najpierw Polska wydobywała się z kręgu wschodniego, z orbity Rosji. Symbolem tej polityki było określenie naszych unijnych i natowskich aspiracji. Potem nastał drugi etap, którego początkiem było przystąpienie do interwencji w Iraku u boku Stanów Zjednoczonych. To był czas nabierania znaczenia, uzyskiwania podmiotowej pozycji, niekiedy wbrew naszym wcześniejszym patronom – przypomnijmy sobie reakcję Paryża i Berlina na obecność naszych żołnierzy w Iraku. Tu znamienne były słowa sekretarza stanu USA Donalda Rumsfelda, który mówił o wyrastającej nowej Europie.

Znamienne było to, że takiego wyboru w 2003 r., a nawet wcześniej, z chwilą wyboru amerykańskich samolotów F-16, dokonał tandem premier Leszek Miller i prezydent Aleksander Kwaśniewski. W tamtym okresie czytałem opinie politologów niemieckich, zaniepokojonych tym, że Polska może zachwiać budowaną przez Niemcy równowagą, w ramach której dokonany został podział ról w Europie. Francja jest aktywna przede wszystkim w basenie Morza Śródziemnego, a Niemcy dominują w centrum kontynentu, co widoczne jest poprzez aktywność wszelkich instytucji pozarządowych z Niemiec. Berlin dopuszcza równocześnie aktywność Rosji na „swoim” obszarze.


Prof. Zdzisław Krasnodębski: Obecna polska polityka nie jest ani jagiellońska, ani piastowska, jest nijaka
| Fot. Łukasz Kudlicki

Pod rządami Tuska i Sikorskiego po 2007 roku Polska dokonała poważnej reorientacji, uznając wiodącą rolę Niemiec i ich pomysł na aktywność Rosji w naszym regionie. Do tego doszły zmiany w Ameryce, wraz z nastaniem prezydenta Baracka Obamy w końcu 2008 roku, który odpuścił sobie Europę.

W końcu mamy symbol klęski naszej polityki zagranicznej, dramat katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku, który ujawnia słabość naszego państwa. Prezydent, który miał pewne aspiracje względem państwa, ginie na rosyjskiej ziemi, a polskie instytucje są bezsilne w tej sprawie. Państwo ukazało swoją słabość.

Minister Radosław Sikorski, który firmuje zmiany wprowadzone po 2007 roku, mówi o odejściu od polityki jagiellońskiej, zwróconej na Wschód, na rzecz polityki piastowskiej, której symbolem ma być ułożenie poprawnych stosunków z Niemcami. Jakie można wskazać osiągnięcia polityki zagranicznej tego rządu?

Obecna polityka nie jest ani jagiellońska, ani piastowska, jest po prostu nijaka. Polega na tym, aby zaznaczyć swą obecność w pewnych gremiach, bez realnego wpływu na podejmowa ne decyzje. A głównie opiera się na naśladownictwie polityki niemieckiej, co wyraźnie widać na przykładzie konfliktu w Libii. Niemcy ogłosiły, że nie planują swojego zaangażowania i nasz rząd pospieszył z podobną deklaracją. Gdy jednak, pod naporem swojej opinii publicznej, kanclerz Angela Merkel wspomniała o możliwości zaangażowania w akcję humanitarną, co może oznaczać także udział wojska w osłanianie działań pomocowych, Warszawa zadeklarowała to samo.

Wychodzi na każdym kroku brak jakiejkolwiek wizji, brak pomysłu na obecność Polski na arenie międzynarodowej. Jeśli już, to ambicje są redukowane do obsadzenia jakiegoś stanowiska, stąd tak nagłaśniane było objęcie funkcji przewodniczącego Parlamentu Europejskiego przez Jerzego Buzka. Niestety, trudno dowiedzieć się, po co nam to stanowisko, jakie cele Polska osiągnie poprzez tę nominację. To jest uprawianie polityki zagranicznej na kształt polityki wewnętrznej PO – wziąć władzę dla niej samej, bez pomysłu, jak ją spożytkować dla dobra Polski. Rządzący jako ludzie nie mają żadnych celów i ta swoista postpolityka objawia się również na arenie zewnętrznej.

Słuchając premiera Tuska odnoszę wrażenie, że uważa się za świetnego piłkarza, dryblera, a tymczasem pochwały, jakie na niego spływały, wynikały z tego, że jego rząd odstąpił od egzekwowania narodowych interesów. Zresztą oni nawet nie wiedzą, co mieliby realizować. W obszarze stosunków polsko-niemieckich chwycili się idei pozycji polskiej mniejszości w Niemczech, bo na 20.lecie układu o sąsiedztwie niczego innego nie potrafili wskazać. Ostre problemy pomijają, bo musieliby narazić się na spór i konflikt, którego się boją.

A może to jest polityka na miarę naszych obecnych możliwości, wręcz na miarę oczekiwań społecznych nad Wisłą? Nie słychać przecież masowego oburzenia wobec takiego minimalizmu polskiej polityki zagranicznej. Przeciwnie, rząd utrzymuje wysokie poparcie.

Może rzeczywiście społeczeństwo jest zmęczone sporem politycznym. Oczekiwania względem polityków i polskiej polityki są minimalne. Po wejściu do UE i NATO było oczekiwanie budowy dobrobytu, realizacji osobistych, skromnych aspiracji, na które odpowiada „polityka ciepłej wody w kranie” Donalda Tuska. Rząd nie podejmuje poważnych projektów, ale zarządza. Lech Kaczyński i ludzie, którzy skupili się wokół jego prezydentury, chcieli czegoś więcej. Marzyło im się praworządne i ambitne państwo, darzone autentycznym respektem. Polska jako ambitny projekt. To było też nawiązanie do przedwojennych tradycji. Donald Tusk nie szuka takich odwołań, milczy o Polsce. Wcześniej zaznaczał tożsamość regionalną, związek z Gdańskiem. Lech Kaczyński odnosił się do kwestii centrum symbolicznego, on je reprezentował, nawiązując do tradycji elity II Rzeczypospolitej. Jego poprzednicy nie mieli tu nic do zaoferowania. Generał Jaruzelski odwoływał się do znaczenia munduru, wyrastał jednak z sowieckiego wojska. Wałęsa był symbolem robotniczej rewolucji, plebejuszem, stąd oparł się w czasie prezydentury na takich ludziach. Kwaśniewski reprezentował partyjnych technokratów. Nie przypadkiem żaden z nich nie pochodził ze stolicy: z Warszawy czy Krakowa. Dopiero Lech Kaczyński odwoływał się, choćby poprzez politykę historyczną, do tradycji II Rzeczypospolitej.

Obecna ekipa ani tego nie czuje, ani nie uważa za potrzebne. Wspierająca je „elita” stawia na dyspozycyjność, w niej upatruje swojej roli. Zresztą jest to szersze zjawisko: wyrosła z peryferii sowieckich elita III RP zadowala się statusem peryferii Zachodu, uważając dokonaną zmianę za wielkie osiągnięcie. Mentalność wasala okazuje się trudna do przezwyciężenia. Zawsze mnie irytowała specyficzna służalczość wobec Zachodu, chociaż sam jestem za silnym związkiem Polski z Zachodem. Z drugiej strony ukazuje swoją twarz niewiarygodne rusofilstwo, eksponowane w wypowiedziach doradców prezydenta Komorowskiego – Romana Kuźniara i Tomasza Nałęcza, wspomagane przez premiera Millera i kilku usłużnych posłów SLD.

Na naszych oczach dochodzi do naruszenia, wcześniej nie kwestionowanej, racji stanu. Nawet postkomuniści z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim czy premierem Leszkiem Millerem w czasie swoich rządów nie ważyli się podważać kierunków polskiej polityki. Symbolem zmiany staje się dzisiaj zaprzeczanie faktowi ludobójstwa w Katyniu. Mamy do czynienia z pełzającym rewizjonizmem polskich interesów?

Moja ocena tej zmiany jest pesymistyczna: Amerykanie, czyli przez pewien czas – silniejszy pan, wycofał się, a ten drugi – Rosja – wzmocnił się, przy czym Europa naciska Polskę na ukształtowanie dobrych stosunków z Moskwą, co może też łączyć się z osobistymi korzyściami (przykład kanclerza Schroedera, który dostał posadę w spółce Gazpromu). Stąd zwrot wasala w stronę Rosji. Zresztą dobitnie kiedyś wyraził to Aleksander Kwaśniewski, mówiąc, że kiedyś byliśmy uzależnieni od Związku Radzieckiego, a teraz uzależnimy się od Stanów Zjednoczonych. Potem to jakoś łagodził, ale wrażenie pozostało.

Okazuje się bowiem, że budowanie samodzielnego państwa kosztuje, wymaga wysiłku, podejmowania ryzyka, narażania się na konflikty. Po co? Lepiej zgarnąć swoją pulę, zaczepić się w instytucjach europejskich, przy okazji zaoszczędzić na dietach, na benzynie. Niektórzy ludzie w kontakcie z cywilizacją Zachodu i pieniądzem, np. w Parlamencie Europejskim, tracą zmysły, pozbywają się swojego profilu aksjologicznego.

Obecność Rosji jest coraz bardziej widoczna, chociaż Niemcy starają się nie utracić nad tym kontroli. Symptomatyczny był protest unijnego komisarza ds. energii Günthera Oettingera w sprawie polsko-rosyjskiej umowy gazowej. Niemiecki urzędnik z Komisji Europejskiej uznał, że polski rząd nie dość dobrze zabezpieczył interesy polskie i unijne. Nasi niemieccy sąsiedzi obserwują, co dzieje się w naszym regionie.

Po katastrofie smoleńskiej zauważam pewne ochłodzenie w prasie niemieckiej wobec Donalda Tuska, który był uważany za „swojego człowieka”. Podświadomie katastrofa smoleńska poruszyła Niemcami. Nieśmiało z mediów płynie taki przekaz, że to nie do końca był przypadek. Po stronie niemieckiej brak jest przejawów spektaklu pojednania ze stroną rosyjską. Widać, że Niemcom nie jest na rękę, żeby w wyniku katastrofy smoleńskiej Rosja głębiej wkroczyła w strefę Europy Środkowej. W Niemczech daje też o sobie znać niepokój wobec reorientacji polskich elit, coraz śmielej upatrujących patrona w Rosji.

Czy Polska odnosi jakieś korzyści z orientacji na Moskwę? Rządzący przekonują, że musimy w sposób bardziej wyważony artykułować swoje racje, czy wręcz zrezygnować z roszczeń, choćby w sferze kwalifikacji prawnej zbrodni katyńskiej, a na tym skorzystamy, np. w relacjach z partnerami zachodnimi, naciskającymi na ocieplenie relacji polsko-rosyjskich.

Nasze władze sygnalizują konieczność kompromisów z Rosją – w celu zadowolenia partnerów zachodnich. Nie widzę żadnych korzyści z takiej polityki. Poprawa stosunków z Rosją nie może być środkiem do celu, jakim byłby rozwój naszych relacji z partnerami unijnymi. Trzeba z dystansem podchodzić do oczekiwań wyrażanych przez elity Zachodu czy tamtejsze media, w zakresie polskiej polityki. Zresztą zachodnie media, jeśli już coś piszą o Polsce, to zwykle cytując nasze największe przekaźniki. Często przywiązujemy do tego zbyt wielką wagę. Tak było w okresie rządów PiS-u w latach 2005-2007, gdy zachodnie media spekulowały, czy sytuacja w Polsce jest oznaką pewnej tendencji w całym regionie Europy Środkowej, podobnie jak było w 1956 roku, gdy zaczęło się w Polsce, a potem były wydarzenia na Węgrzech. Zwykle informacje o Polsce były przedstawiane w negatywnym świetle, jako wyraz zwrotu ku populizmowi. Podobnie rzecz się ma z obecnymi rządami Viktora Orbana na Węgrzech. Na przykładzie rządów Orbana widać, że polityk, który chce wzmocnić pozycję swojego kraju będzie miał złą prasę.

Sytuacja geopolityczna Polski pogarsza się. Ameryka wycofała się z Europy. Rosja usztywnia kurs, wykazując dużą asertywność w dążeniu do realizacji swoich interesów. Zachód stosuje w tym względzie przyzwolenie. Minister Radosław Sikorski formułuje polski cel, jako wsparcie Rosji w jej przemianie w stronę modelu zachodniego.

To przykład megalomanii ministra Sikorskiego. Rosji nie zależy na naszym wsparciu. Ona realizuje swoje cele, to jest odbudowuje wpływy w obszarze dawnego oddziaływania sowieckiego i penetruje gospodarkę zachodnią. Częścią tego planu jest odbudowa wpływów w Polsce.

Na arenie wewnętrznej mamy spór zwolenników tezy Bronisława Komorowskiego, który jako pełniący obowiązki prezydenta, niespełna miesiąc po katastrofie smoleńskiej orzekł, że państwo polskie zdało egzamin ze zwolennikami tezy, że państwo poniosło klęskę.

Nie można tego sporu odbierać dosłownie. Człowiek przy zdrowych zmysłach, nawet niekoniecznie biegły w materii polityki zagranicznej i teorii zarządzania państwem, nie może przyjąć, że państwo zdało egzamin. Przeciwne stanowisko brzmi radykalnie, ale fakty są właśnie takie. Nawet emocjonalne zaangażowanie po jednej ze stron nie może zaburzyć osądu.

Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna ostrzega, że władza nie da się szantażować i nie będzie zajmowała się tylko Smoleńskiem.

Ale władza i stojące po jej stronie media właśnie tym się zajmują. Począwszy od słynnego sms-a , ujawnionego przez gen. S. Petelickiego, za pomocą którego politycy PO, w kilka godzin po tragedii smoleńskiej, instruowali się o winie pilotów, sugerując fakt wymuszania lądowania. Oni znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Mieli szansę tuż po katastrofie, gdyby zakopali animozje.

Donald Tusk miał szansę zjednoczyć i pojednać naród. Wiem, że tak zachowałby się Lech Kaczyński, gdyby podobne nieszczęście spotkało Donalda Tuska. Tusk tego nie zrobił. Wszedł w pułapkę, w którą brnie coraz bardziej, koncentrując władzę. Jego ekipa podejmuje działania, które ocierają się o zdradę narodową. Niszczenie pamięci przybiera coraz bardziej groteskowe formy, jak nerwowe usuwanie tulipanów układanych ku czci Marii Kaczyńskiej na chodniku, czy aroganckie zachowanie sił przymusu podczas obchodów rocznicy katastrofy 10 kwietnia. Mnożą się ataki fizyczne. Mieliśmy do czynienia z mordem politycznym w Łodzi, w Warszawie został pobity dziennikarz, poturbowano kilkoro posłów.

Jak socjolog może wytłumaczyć, skąd biorą się ogromne dysproporcje w wynikach badań opinii publicznej w zakresie poparcia udzielanego partiom politycznym? W ciągu kilku dni jedna z pracowni podaje wynik 34 proc. dla PO, a następna, zaraz potem, ogłosiła 50 proc. dla partii rządzącej.

Sondażownie tłumaczą się różnymi metodami badawczymi, ale to jest kompletnie niewiarygodne. Wydaje się, że granica wstydu dawno już padła: efekty pracy ośrodków badawczych to jest ich kompromitacja. Z moich obserwacji i kontaktów ze studentami wynika, że ludzie młodzi, którzy wyróżniają się ambicją i postawą nonkonformistyczną, mają wiele krytycyzmu dla rządów PO. Młodsi koledzy tych, którzy w 2007 roku uwierzyli w obietnice PO, zwracają się przeciw Platformie, protestują przeciwko kształtowi tej władzy, dając wyraz swojego nastawienia do systemu Mira, Rycha i Zbycha. Mają dość obłudy.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej