Ostatnie dni maja to czas, w którym chętnie powracamy myślą do spuścizny Prymasa Tysiąclecia. W tym roku ma to szczególne znaczenie, bo od śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego mija równo 30 lat. Co powiedziałby o dzisiejszej sytuacji narodu i państwa człowiek, który jako głowa Kościoła w Polsce nawet przez zagorzałych wrogów religii uznawany był za wybitnego męża stanu i prawdziwego patriotę? Jak zareagowałby na wieść o tym, że wyjątkowy czas korzystnej dla Polski międzynarodowej koniunktury jest marnowany przez kolejne ekipy rządzące, których wyobraźnia zdaje się nie wykraczać poza partyjne rachuby i indywidualne ambicje?
W swoim nauczaniu społecznym na temat wspólnoty politycznej kard. Wyszyński przypominał często opinię prof. Oskara Haleckiego, że przyczyną destabilizacji w Europie na przestrzeni dwóch ostatnich stuleci było pozbawienie Polski niepodległego bytu państwowego. Oznaczało to, że jesteśmy zbyt ważnym, zbyt świadomym swojej odrębności i zbyt ugruntowanym w swojej podmiotowości narodem, aby bez suwerennego i niepodległego państwa polskiego można było stworzyć trwały ład polityczny na starym kontynencie.
Potwierdzeniem tych intuicji był rok 1989. Przemiany, jakie zaszły wówczas w Europie, stworzyły perspektywę rzeczywiście trwałego porządku międzynarodowego, którego fundamentem była odzyskana podmiotowość zniewolonych narodów, nawet jeśli zdecydowały się one wkrótce oddać część swej państwowej suwerenności na rzecz wspólnoty ponadnarodowej, będącej ucieleśnieniem marzeń o jedności Europy.
Ale w historii doczesnej nie ma nic trwałego. Kard. Wyszyński pierwszy by o tym nam przypomniał. Łatwo dostrzec, że zmienia się globalny układ polityczny. Dawne cele tracą na znaczeniu. Jeszcze kilkanaście lat temu uczestnictwo w NATO wydawało się nam stuprocentową gwarancją narodowego bezpieczeństwa. Dziś widzimy, że znacznie ważniejszy jest własny potencjał gospodarczy i militarny, zwłaszcza w kontekście odradzających się imperialnych ambicji Rosji, której trudno jest się pogodzić z utratą dawnej strefy wpływów. Pytanie tylko, czy wyciągamy z tego należyte wnioski?
Podobnie rzecz się ma z wielkim projektem Europejskim. Na naszych oczach realizuje się czarny scenariusz „Unii dwóch prędkości”, a więc następuje powolny rozkład wspólnoty. Czy rzeczywiście mamy szansę znaleźć się w grupie szybciej integrujących się państw? A jeśli tak, to za jaką cenę. A przecież jeszcze przed naszym wstąpieniem do UE było jasne, że Unia to w istocie narzędzie realizowania narodowych interesów. Jakimś dziwnym trafem tylko nam udało się wmówić, że chodzi o cele wspólnotowe, na rzecz których należy poświęcić partykularne, czyli narodowe ambicje. Zapewne jeszcze większą troską napełniłaby Prymasa Tysiąclecia sytuacja wewnętrzna kraju. Rządząca partia, która nawet nie ukrywa, że brak jej nie tylko szerszej wizji rozwoju kraju, ale i doraźnego planu działania, zdołała na tyle skutecznie przekonać do swoich racji znaczną część społeczeństwa, że może ze spokojem oczekiwać wyników jesiennych wyborów. Nie zmąci jej dobrego samopoczucia ani to, że jedynym motywem jej poparcia jest medialnie wykreowany strach przed konkurencją, ani to, że zwycięstwo (jeśli w ogóle do niego dojdzie?) będzie nikłe, tak jak w ostatnich wyborach samorządowych. Słaba legitymacja społeczna stanie się bowiem doskonałym pretekstem do kontynuowania polityki nicnierobienia, w której Platforma Obywatelska najlepiej się sprawdza.
Prymas Tysiąclecia w swym nauczaniu społecznym mocno akcentował zasadę dobra wspólnego i przestrzegał przed partyjnym egoizmem. Choć jego nauczanie odnosiło się do rzeczywistości ustrojowej, w której istniała tylko jedna partia, niewiele straciło dziś na swej aktualności. Brak skonkretyzowanej wizji dobra wspólnego i realizacja partykularnych interesów grup i środowisk pragnących za wszelka cenę zachować status quo – to grzechy także dzisiaj uprawianej polityki. PO w swym egoistycznym zawłaszczaniu przekroczyła wszelkie granice politycznej przyzwoitości. Wyeliminowanie konkurencyjnej partii ze wszystkich bez mała instytucji i organów życia publicznego stwarza bardzo niebezpieczny precedens na przyszłość. Ewentualny powrót do władzy PiS mógłby w tej sytuacji oznaczać dosłowne potraktowanie zasady, że zwycięzca bierze wszystko. Nic dziwnego, że politycy PO zaczęli na poważnie mówić o delegalizacji partii Jarosława Kaczyńskiego jako opozycji antysystemowej. Partii – dodajmy – która cieszy się poparciem co najmniej czwartej części wyborców.
A już zupełnie trudno sobie wyobrazić, co powiedziałby Prymas Wyszyński o niepodległym państwie polskim, które nie tylko nie było w stanie zapewnić bezpieczeństwa swojemu prezydentowi i kilkudziesięciu najważniejszym swoim przedstawicielom, ale do tego nie jest w stanie wyjaśnić, w jaki sposób doszło do katastrofy. Czyż nie jest to najwyższym przejawem kryzysu tego państwa?
Zbigniew Borowik