Czas aktywnego oczekiwania

2013/06/28
Katarzyna Kasjanowicz

Czekać nie lubimy już z samej natury. Mając świadomość ograniczoności i kruchości ziemskiego życia, pragniemy osiągać natychmiast, realizować punkt po punkcie, bez chwili zatrzymywania się, nasze społeczne i indywidualne cele. Zwłaszcza dziś, kiedy tak wiele rzeczy zaczynamy wcześniej i kończymy szybciej. Gdzie jest więc w tym schemacie, w tej nowej filozofii naszej codzienności, miejsce na jakiekolwiek oczekiwanie?

 

Czekać nie lubimy też w tych drobnych, pozornie błahych sytuacjach. Na autobus, weekend czy spotkanie. A przecież i takie prozaiczne oczekiwanie, skoro już nie ma przed nim ucieczki, można jakoś wzbogacić. Można tym bardziej nadać mu sens. Zależy to tylko od nas samych.

Czekać z wyobraźnią

Z Adwentem jest dużo łatwiej. On ma swój sens już od dawna, ale to, czy go dostrzeżemy i odczytamy, a tym bardziej przeżyjemy, zależy od naszej wewnętrznej gotowości na spotkanie z Tym, który niebawem się narodzi. Wyzwolić w sobie taką gotowość nie jest łatwo, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, który od lat już przypomina czas podwyższonej gotowości zakupowej. Może więc warto wyciszyć się te kilka dni wcześniej, tak na wyrost, zaszczepić się duchowo, wzmacniając swoją odporność, zanim zbombardują nas rycząco – dzwoniące reklamy i dyskotekowe iluminacje, wijące się na każdym miejskim drzewie? Bóg nakazuje nam wszystkim oczekiwać na spełnienie swoich obietnic. Nie wiemy, jak długo, i musimy się z tym pogodzić. Ani sam proces oczekiwania, ani jego znaczenie, nie zmieniły się w ciągu wieków, choć poza nim chyba wszystko w naszym otoczeniu uległo zmianie. Zmieniliśmy się przede wszystkim my. Coraz trudniej nadajemy oczekiwaniu jakiekolwiek znaczenie, a tym bardziej to głębsze. Pustkę oczekiwania najłatwiej zapchać tym, co mamy pod ręką. Często bez selekcji, bez wyobraźni. A w końcu nie w tym celu to konkretne oczekiwanie zostało nam dane.


W Adwencie czekamy na Jezusa. Dla Niego świętujemy Boże Narodzenie w naszych domach i sercach
Fot. Dominik Różański

Adwent jest dobrym czasem, by spróbować nauczyć się czekać z treścią. Z pewnością każdy ma na to swoje sposoby, należy tylko włożyć trochę wysiłku i wydobyć je na powierzchnię codziennego życia. Warto zdobyć się na taką inwestycję. To może być krótka wizyta w Kościele w ciągu tygodnia, posiedzenie sam na sam, z Panem Bogiem w ławce, która nagle przestanie być taka twarda; spacer w ciszy z dala od ruchliwej ulicy; przeczytanie fragmentu Pisma albo – dla tych mniej zaangażowanych – tekstu literackiego związanego z nadchodzącym Bożym Narodzeniem.

Narodzeniem. To tylko kilka propozycji, a może ich być o wiele więcej. Najważniejsze, by znaleźć inspirację. Później myśli pobiegną same. We właściwym kierunku.

Obudzić w sobie ciszę

Boimy się ciszy. Zwłaszcza dzisiaj, w kulturze wiecznego hałasu, sączącego się zewsząd, przez całą dobę. W odległej przyszłości pewnie powstanie grupa badaczy analizujących wpływ tego zgiełku i ryku na nasze ciała. Ale dziś już można mówić o jego działaniu na naszą psychikę, a wraz z nią – duszę. Właśnie to najdelikatniejsze, najbardziej indywidualne sedno człowieka kuli się we wnętrzu, zakrzyczane, zagadane, sprasowane dudniącymi akordami z telewizora, dającego złudzenie obecności drugiej osoby, przenośnego odtwarzacza czy radioodbiornika w autobusie. A przecież nie tylko Pana Boga najlepiej poznawać w ciszy. Nie tylko w czas Adwentu, choć wtedy właśnie szczególnie przydałoby się stawić opór hałasowi, ustawić taką naszą małą barykadę.

Po to również mamy te ponad trzy tygodnie: aby wyciszyć się, odizolować i nasłuchiwać. Może wtedy usłyszymy coś, czego w permanentnym zgiełku nie usłyszelibyśmy mimo wielkich chęci? Pokrzyczeć jeszcze zdążymy, głośno się pośmiać w rodzinnym gronie i nawet obejrzeć parę filmów w lekkim duchu – wszak idą Święta, które są czasem radości.

W ciszy możemy pobyć indywidualnie, ale też i w grupie. Kto powiedział, że zawsze musimy gadać? Moim zdaniem to dobry pomysł: spotkać się przy herbacie z tymi, którzy są nam bliżsi niż pozostali, w któryś przedzimowy wieczór i przez chwilę nic nie mówić. A później być może opowiedzieć, o czym milczeliśmy. Robiłam tak kiedyś, zwłaszcza gdy miałam mało czasu, kiedy każde spotkanie było po coś, w jakimś określonym celu. Działałam na przekór. Czasu mi od tego nie przybywało – przybywało za to spokoju i energii.

Gwiazdy ukryte w światłach

Nieco inaczej rzecz ma się ze światłami. One, nawet w wielkich miastach, nawet rozmnożone nad potrzebę, bez oglądania się na oszczędnościowe trendy, mogą być odbierane niejednoznacznie. Nie tylko dlatego, że w Biblii światło ma swoją oczywistą symbolikę, ale także z tego powodu, że światło to szczególny znak, który prowadził przed wiekami do Betlejemskiej stajenki.

W pierwszych grudniowych dniach, wbrew szybko zapadającej nocy, migające na elewacjach kamienic gwiazdki czy pulsujące kolorami sznury, mogą oszołomić, a nawet wywołać cień zachwytu. Lecz czym większa jest ta orgia kolorów i czym dłużej trwa, tym bardziej prawdopodobne, że ogarną nas trzeźwy sceptycyzm i znużenie. No bo po co tego tyle? Komu i czemu ma służyć? W czym pomagać?

Dzisiaj światło coraz rzadziej bywa drogowskazem. Chyba że tym prowadzącym do najbliższego sklepu, oferującego liczne promocje. Częściej jest znakiem zamożności, blichtru, symbolem nowoczesnej konsumpcji. Ono już nie oświetla, a prześwietla. Ale tylko od naszej wyobraźni i świadomości jego znaczenia zależy, co zobaczymy w przedświątecznych girlandach wielkiej metropolii – efektownie jarzące się żaróweczki czy blask Betlejemskiej Gwiazdy?

Wykorzystać pretekst

Adwentowe oczekiwanie w żadnym wypadku nie powinno być oczekiwaniem biernym, choć jakość i zasięg naszej aktywności wyznacza oczywiście wiele czynników. Nie róbmy wszystkiego jednocześnie, ale zacznijmy od małych, wspomnianych już kroczków. Może łatwiej przyjdzie nam się wtedy zabrać za bardziej wymagające przedsięwzięcia, takie jak pozostawienie za sobą ubiegłorocznych potknięć, w czym może pomóc nam przystąpienie do spowiedzi oraz zrobienie planów na najbliższą przyszłość.

Czas Adwentu otwiera nam nowy rok – rok liturgiczny. I choć nadchodzi on bez huku fajerwerków, bez strzelających butelek szampana, wyznacza jednak początek, dając możliwość podjęcia nowych inicjatyw, poprzedzonych przemyślanymi planami. Bo od nowego roku zawsze łatwiej zmobilizować się do tego, by po prostu być lepszym, niż się było do tej pory. Oczywiście na to nigdy nie jest ani zbyt wcześnie, ani zbyt późno, może być za to łatwiej albo trudniej. Łatwiej z pewnością jest już dziś, podczas tegorocznego Adwentu.

Na kolejny pretekst do wewnętrznej przemiany przyjdzie nam czekać aż do Wielkiego Postu.

Tymczasem pomyślmy w wolnej chwili nad darem, jaki przygotujemy dla drugiego człowieka. I nie mam tu na myśli prezentu ze sklepu „Wszystko po 5 zł” ani tym bardziej takiego z luksusowego centrum za grube tysiące. Jeśli już chodzi o przedmioty materialne, zawsze wolę coś wykonanego własnoręcznie, ale rozumiem, że nie każdy ma takie umiejętności. Ale dla mnie prezent idealny, taki, który najchętniej bym komuś podarowała i sama go dostała, to zwykły gest ciepła i życzliwości, dany bez przymusu czy pośpiechu, bez nacisku obowiązku. Ot, prawdziwe pochylenie się nad drugim człowiekiem, tak jak robił to Ten, na przybycie którego wciąż czekamy.

Duchowe porządki

Przedświąteczne sprzątanie, jego bezlitosny wir, jest tym, w co wpadamy po uszy, zaraz w drugiej kolejności po równie bezwzględnym amoku zakupów. Zapamiętale trzepiemy dywany, jeśli już uda nam się znaleźć jakiś ocalały, ukryty pomiędzy kamienicami, archaiczny trzepak, polerujemy okna, które i tak zaraz zabrudzi od nowa padający śnieg, czyścimy szkła i porcelanę, jakby od tego miała zależeć jakość Bożego Narodzenia. Bo co będzie, jeśli ciocia czy wujek, którzy przyjadą specjalnie do nas na dzień lub dwa z drugiego końca Polski, a bywa że i z odległego kontynentu, zobaczą jakiś pyłek na półce czy plamkę na obrusie? A, no nic nie będzie. Co ma zresztą być? Kurz i tak zaraz pokryje wszystkie półki od nowa, zanim zjedzie się rodzina, wystarczy, że dwa razy przebiegną po mieszkaniu dzieci albo nasz pies. Obrus – wszak to rzecz naturalna i wielce prawdopodobna – upstrzy niejedna plama już przy wigilijnej kolacji.

Może jednak nie warto tak szaleć?

Oczywiście nie namawiam do całkowitego zaprzestania odświeżających zabiegów, ale pomyślmy o tym w następujący sposób. Oto niedługo narodzi się Jezus, o czym dobrze wiemy. Świąteczny cykl przypomina nam o tym fakcie co roku. Miło, jeśli każdy z nas potraktuje Go jak gościa we własnym domu. Ale jeszcze lepiej, kiedy podejmiemy Go jak najdroższego, najbardziej wyczekiwanego Przyjaciela. A czy taki Przyjaciel będzie nam wypominał, że tu czy tam jest jakiś pyłek? Wątpię. Jeśli więc sprzątamy również dla Niego, choć lepiej by było, gdybyśmy sprzątali głównie dla Niego, to pomyślmy przede wszystkim o tym, co trzeba wyrzucić na naszego serca i myśli. Dla Tego, który się niebawem narodzi, ważniejsze są porządki w naszej duszy. Usuńmy więc złość i egoizm, zazdrość i obojętność, może także narosłą w ciągu minionego roku gorycz? Dajmy miejsce otwartości, współczuciu, altruizmowi, i tym samym – Jemu. W końcu na Niego czekamy w dni Adwentu, bo przecież dla Niego świętujemy Boże Narodzenie, w naszych sercach, domach i rodzinach.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej