Czas na rachunek sumienia

2013/07/2
Z Janem Łopuszańskim, wykładowcą międzynarodowych stosunków politycznych w WSKSiM w Toruniu, rozmawia Rafał Natorski

 

 

Co tak naprawdę dzieje się w północnej Afryce i na półwyspie Arabskim? To autentyczna rewolucja ludowa czy może realizacja scenariusza wielkich mocarstw?

Kiedy zachodzą zjawiska w tak ogromnej skali, ważne jest pozyskanie wiarygodnych informacji. W tym wypadku jest to bardzo trudne.

Od połowy grudnia obserwujemy spójny ciąg zjawisk w krajach arabskich. Były one zapowiadane przez analityków i uczestników tamtejszej sceny politycznej, np. przedstawicieli Bractwa Muzułmańskiego. Można było spodziewać się, że Bractwo będzie odgrywało ważną rolę w tych wydarzeniach, ale tak nie jest. Gdyby tzw. „arabska wiosna ludów” była autonomiczną inicjatywą środowisk arabskich, dominowałyby tam postulaty pogłębienia islamskiego charakteru państwa. Tymczasem główne hasła demonstrantów to wolność słowa i zgromadzeń. Postulaty demokratyczne w tamtych krajach brzmią nieco egzotycznie.

Skąd zatem biorą się demokratyczne postulaty w społeczeństwach, które kulturowo i historycznie są przyzwyczajone do rządów silnej ręki?

Prześledźmy chronologię zdarzeń. Wszystko zaczęło się w tunezyjskiej mieścinie. Młody, dobrze wykształcony, bezrobotny człowiek, kupił wózek i handlował warzywami. Lokalna policja skonfiskowała mu ten wózek. W akcie rozpaczy dokonał publicznego samospalenia. Spowodowało to zamieszki, które zaczęły przechodzić z miasta do miasta, aż dotarły do Tunisu. W konsekwencji obalono prezydenta Ben Alego. Pojawiły się niepokoje społeczne w Algierii, potem w kolejnych krajach arabskich. Istotną rolę w rozpowszechnie niu protestów odegrały nowoczesne nośniki informacji, głównie popularna w krajach arabskich telewizja Al-Jazeera, która należy do książąt rządzących Katarem. To potężny producent ropy naftowej, zależny od Stanów Zjednoczonych jako głównego odbiorcy katarskiej ropy. Drugim nośnikiem informacji okazał się internet. Ruch „6 kwietnia”, który był bardzo aktywny podczas manifestacji na placu Tahrir w Kairze, skutecznie wykorzystywał Facebooka i Twittera. Dzięki przeciekom z WikiLeaks dowiedzieliśmy się, że przywódcy ruchu prowadzili wcześniej rozmowy z CIA.


Jan Łopuszański: Przy skali zjawisk, jakie nas czekają na świecie, wydarzenia w krajach islamskich są tylko skromną przygrywką
| Fot. Rafał Natorski

Czyli można założyć, że wszystkie ślady prowadzą do Stanów Zjednoczonych?

Przyjrzyjmy się zachowaniu Izraela, którego przywódcy zachowywali się na początku bardzo wstrzemięźliwie. Tylko analitycy izraelscy przestrzegali przed możliwymi negatywnymi konsekwencjami wydarzeń. W pewnym momencie przemówił premier Beniamin Natanjahu, który stwierdził, że Izrael od 30 lat ma pokój na granicy z Egiptem i chciałby ten stan zachować. Krótko po tym, w dość dziwnych okolicznościach, odszedł prezydent Mubarak. Jednego dnia stwierdził, że nie odejdzie, ale dotrwa do jesiennych wyborów prezydenckich, w których już nie będzie uczestniczył. Drugiego dnia jego zastępca, wiceprezydent Sulejmani, ogłosił, że Mubarak ustąpił. Władzę objęło wojsko, czyli szef sztabu armii egipskiej generał Tantawi. I tu pojawia się kolejna ciekawostka – 15 stycznia, gdy na placu Tahrir wybuchały zamieszki, generał Tantawi prowadził rozmowy w Waszyngtonie. Kiedy przejął ster władzy, obawy Izraela zmalały.

Jaką rolę w wydarzeniach odgrywa Al Kaida?

W sensie propagandowym Al Kaida to główny wróg Stanów Zjednoczonych, ośrodek terroru. Tymczasem Kadafi twierdzi, że to Al Kaida stoi za rebelią. Dlaczego właśnie pod auspicjami Al Kaidy miałyby być prowadzone działania, które odpowiadają oczekiwaniom Zachodu?

Na to wszystko musimy jeszcze nałożyć pewne zjawiska ze sfery finansowej. Operacje bankowe są istotnym elementem gry. W Tunezji po obaleniu prezydenta Ben Alego bank centralny przejął aktywa prywatnego banku prowadzonego przez syna prezydenta. Uczestnicy rebelii w Cyrenajce jeszcze nie wiedzą na jakim terytorium panują, ale już ogłosili, że organizują pierwszy narodowy bank Libii.

Wielu obserwatorów uważa, że prawdziwą przyczyną „arabskiej wiosny ludów” jest chęć przejęcia przez Zachód kontroli nad złożami ropy naftowej.

Obrót surowcami jest niewątpliwie jednym z kluczy do zrozumienia tych zjawisk. Świadczy o tym na przykład informacja, że rebelianci zawarli umowę z Katarem, który ma przejąć całość eksportu libijskiej ropy i redystrybuować ją dalej.

Czy można znaleźć wspólny mianownik dla wydarzeń w poszczególnych krajach regionu?

Schemat wszędzie jest podobny: ulica się burzy, upada dotychczasowa władza, przejmuje ją część ludzi poprzedniego aparatu władzy. Skala zjawisk zachodzących jednocześnie w wielu krajach jest tak duża, że żadne czynniki wewnątrzarabskie nie byłyby w stanie ich spowodować. To zjawisko musi być pobudzane i zapewne w jakimś zakresie kontrolowane z zewnątrz.

Przy okazji widać, że Amerykanie grają na podział muzułmanów na złych i dobrych. Dobrymi mieliby być sunnici, którzy stanowią większość w Afryce Północnej. Jednak im dalej na wschód, tym więcej jest szyitów i zaczynają się problemy. W Bahrajnie rewolcie przewodzą szyici, więc amerykańskie media traktują ją z dystansem.

Zdarzeń w krajach arabskich nie można komentować, pomijając kontekst międzynarodowy.

W głosowaniu nad rezolucją Rady Bezpieczeństwa, która upoważnia do interwencji w celu ochrony ludności cywilnej, nikt nie głosował przeciwko, ale wstrzymały się Rosja, Brazylia, Indie, Chiny i Niemcy. W ten sposób materializuje się projektowany przez Rosję blok czterech państw, które są dużymi, wschodzącymi rynkami, tzw. BRIC ma ograniczyć dominację krajów euroatlantyckich. Po raz kolejny materializują się też nadzieje Rosji na alternatywną wobec USA kooperację z Niemcami.

Jak ma się do tego pozycja Stanów Zjednoczonych? Rosną konkurenci globalni. Za kilkanaście lat pierwszą potęgą gospodarczą świata mogą stać się Chiny, a za kilkadziesiąt Indie. Jeśli USA chcą przedłużyć swoją światową dominację, muszą wykorzystać obecny potencjał do obezwładnienia rywali. Wiele wskazuje na to, że administracja Obamy przyjęła metodę prowokowania konfliktów potencjalnych konkurentów USA. Najbardziej pożądany byłby konflikt rosyjsko-chiński. Jak do niego doprowadzić? W dynamicznie rozwijającej się gospodarce chińskiej rośnie zapotrzebowanie na energię. Chińczycy nie potrafią zaspokoić go z własnych źródeł. Ograniczenie im dostępu do ropy na rynkach światowych może spowodować blokady rozwoju. Rosja jest najbliższym producentem ropy. Chiny będą miały pokusę sięgnięcia po te źródła.

W stosunkach międzynarodowych trudno jest cokolwiek przewidzieć.

Jednak spróbujmy pokusić się o prognozę.

Myślę, że przy skali zjawisk, jakie nas czekają w najbliższym czasie na szachownicy świata, wydarzenia w krajach islamskich są tylko skromną przygrywką. Konsekwencją wydarzeń może być wielka migracja ludności muzułmańskiej do Europy. W pierwszym szeregu będą szły głodne kobiety z głodnymi dziećmi na rękach. Między nimi znajdą się bojownicy. Warto tez pamiętać, że Europejczycy rodzą coraz mniej dzieci, a muzułmanie mają liczne rodziny. To może oznaczyć niebywałe zaburzenia na naszym kontynencie.

Czy czeka nas konfrontacja chrześcijaństwa z islamem?

Dopóki w Stanach Zjednoczonych rządzili neokonserwatyści, ich celem była konfrontacja cywilizacji zachodniej z islamem. Chcieli wciągnąć do niej chrześcijan. Jan Paweł II starał się znosić napięcia między religiami i udawało się to wielokrotnie. Benedykt XVI ma trudniejsze zadanie. Możemy stać się świadkami nowej, muzułmańskiej konkwisty Europy. Niestety, ludzie sterujący ważnymi procesami na naszym kontynencie, chyba zupełnie świadomie dążą do islamizacji Europy. Chcą nawet wciągnąć Turcję do Unii Europejskiej, żeby stworzyć religijną przeciwwagę dla chrześcijaństwa, katolicyzmu w szczególności. To świadoma zdrada Europy, popełniana, jak sądzę, z nienawiści do chrześcijaństwa, a do Kościoła katolickiego w szczególności.

Jaki skutek będą miały wydarzenia międzynarodowe dla naszego kraju?

Cieszę się, że nie wzięliśmy udziału w interwencji w Libii. Polska przyjęła po prostu stanowisko niemieckie. Dobrze, że nie bierzemy udziału w tej niesprawiedliwej napaści, ale brak samodzielnej polityki polskiej źle nam rokuje na przyszłość.

Pozostaje nam oczekiwanie na rozwój wypadków?

W nadchodzących, trudnych latach jedyną rzeczywistą siłą Polski może być spójność narodu oparta o Kościół. Innego czynnika siły nie mamy.

 


 

Jan Łopuszański jest wykładowcą międzynarodowych stosunków politycznych w WSKSiM w Toruniu. Był posłem na Sejm w latach 1989-2005, członkiem sejmowych komisji spraw zagranicznych, członkiem ZChN i Porozumienia Polskiego

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej