Wojciech Piotr Kwiatek |
Można odnieść wrażenie, że nasza świeża wciąż wolność zaowocowała głównie nasileniem się wewnętrznych konfliktów. Niby nic w tym dziwnego, pół wieku czerwonego zamordyzmu w życiu publicznym naród musi odreagować. Tyle, że w naszych warunkach poszło to w złym bardzo kierunku: po latach ucisku, cenzury i policyjnego „nadzoru” nad wszystkim wahadło przeniosło się na drugą stronę, w rejony anarchizacji życia publicznego. Niezależnie od szyderczych komentarzy o „cyklistach i żurnalistach” prawda wygląda tak, że w publicznym sporze o Polskę po 1990 r. media odegrały rolę złowrogą, w najlepszym razie wielce szkodliwą.
Na udeptanej ziemi
Kolejny już raz w ostatnich latach publiczna telewizja udostępniła łamy „debacie” głównych partii, mających szanse na miejsce w sejmie. Bywały czasy, że tych partii (często partyjek…) było kilkanaście i wtedy mieliśmy w studiu awanturę na całego. Nie trzeba zresztą wyborów, wystarczy poobserwować model publicystyki, preferowany przez nadawców z Woronicza. Nie potrafią oni wymyślić nic innego, jak tylko formuła „studia otwartego”, gdzie wpuszcza się wszystkich zainteresowanych, daje im do dyspozycji mikrofony i… program robi się sam. Dla zachowania pozorów stawia się wśród dyskutantów jakiegoś „moderatora”, którego i tak nikt nie słucha, którego się zakrzykuje. Moderator może zresztą być postawiony w innej funkcji – może mieć nakazane odbierać głos bądź przerywać mówcom, którzy ex definitione nie mają racji, tzn. nie głoszą poglądów, lansowanych w danym momencie na polecenie władzy. Tym zasłynął niegdyś Piotr Gembarowski, który w przedwyborczym spotkaniu z ówczesnym szefem „S” Marianem Krzaklewskim w ogóle nie dopuścił go do głosu.
W tej kampanii TVP wezwała na pomoc red. Barbarę Czajkowską, wytrenowaną w manipulowaniu mówcami (niegdyś Linia specjalna), w odbieraniu im głosu, słowem w różnych brudnych medialnych grach. Czajkowska, skontrapunktowana z kulturalnym, ale zupełnie „niekampanijnym” red. Ziemcem, spełniła swoje zadanie – do awanturnictwa i krzykactwa zaproszonych przedstawicieli komitetów wyborczych dodała własne.
Politycy – jak zawsze…
Tyle się wokół zmienia, ale niezmienny pozostaje establishment polityczny (obecny, a także ew. przyszły). W poprzednich wyborach PO zaprezentowała festiwal banialuków i obietnic zupełnie bezprzykładny, co przyniosło jej sukces, którym się obecnie dławi. Rządząca partia zmieniła więc retorykę i teraz mówi o sukcesach przeszłych, które oczywiście mają zapowiadać także sukcesy przyszłe. Pozostali amatorzy parlamentarnego tortu nie mają wyjścia – muszą pokazywać, że było kiepsko, bo… (tu lista obietnic niespełnionych), ale oni wiedzą, co zrobić, żeby było lepiej. I tu pojawia się najbardziej w tej kampanii popularne słówko – „trzeba”, czasem w wersji „należy”. Szeroką falą wraca też głośne żądanie coraz większego interwencjonizmu państwowego („trzeba, żeby rząd…”, „państwo powinno…” etc.). Co zabawne, retoryka ta zjawia się w czas kryzysu, kiedy UE (a Polska to członek zdyscyplinowany, czasem „świętszy od papieża”) zastanawia się, co by tu jeszcze skreślić z wydatków, jak by tu jeszcze uszczuplić fundusze socjalne, pomocowe itd. Nie peszy to jednak uczestników „debaty”, swoje festiwale życzeń i żądań kontynuują z uporem godnym lepszej sprawy. Nie ma tu miejsca na dociekliwe pytania, na wskazywanie nierealności programowych postulatów, bo cały czas trwa awantura, wszyscy mówią naraz, prowadzący zaś – zwykle bezskutecznie usiłują pilnować porządku, czasu wypowiedzi i podobnych imponderabiliów, które miałyby stworzyć pozory merytorycznej dyskusji demokratycznego, prawnego porządku.
Głupota czy premedytacja?
Ponieważ, jak wspomniałem, taki model debaty publicznej obowiązuje w naszych mediach elektronicznych od bardzo dawna, zasadne wydaje się pytanie: czy to tylko brak fachowości, czy działalność świadomie zmierzająca do anarchizowania opinii publicznej i politycznych „elit”? Przecież jako tako rozgarnięty dziennikarz jest w stanie wymyślić formuły debaty prawdziwej, takiej, która nie przerodzi się w pyskówę, w zadymę. Od lat wiadomo, że formuła „wpuszczamy gości i wychodzimy” owocuje kłótnią wszystkich ze wszystkimi, demagogią, chamstwem, jazgotem. A jednak ten model przywoływany jest z uporem maniaka od dwu dekad zawsze wtedy, gdy idzie o jakieś ustalenia ważne, o zaprezentowanie kontrowersyjnych, ale może sensownych poglądów.
Wobec tego wszystko wskazuje, że tak właśnie ma być, że nie idzie tu o żadną debatę, że to z debatą jako taką nie ma nic wspólnego i w założeniu mieć nie miało.
Biskup warmiński Ignacy Krasicki napisał ponad 200 lat temu o młodych wilczkach, skorych do kłótni:
Gdy się kłócić będziecie, wiecie, kto nie zbłądzi?
Oto strzelec was pozwie, a kuśnierz osądzi.