Do końca Totus Tuus

2013/01/15

Uderzono w dzwony… Rzym i całe Włochy, Polska i cały świat zapłakały. Ostatnie godziny życia Jana Pawła II były dla Polaków jak dziesiąta pielgrzymka do Ojczyzny. Nigdy Go nie słuchaliśmy tak jak wtedy, gdy milczał. Nigdy też tak bardzo nie tęskniliśmy za nim, jak wtedy, gdy zobaczyć Go już nie było można …

 

2 kwietnia o 21.37 Aniołowie chwycili za kilofy, szybko rozbijali mury, aby poszerzyć Bramy Niebios… Tak wielki człowiek jeszcze nie wchodził do Nieba… – napisał na jednym z forów anonimowy internauta. Bo też takiej lekcji, jaką dał Ojciec Święty, lekcji życia i umierania nie dał publicznie nikt (poza świętymi)… od dwóch tysięcy lat. To, co w Polsce i na całym świecie stało się wówczas i trwa do tej pory nazwano „globalnymi rekolekcjami”.

Jak nie lękać się śmierci

Tylko przez chwilę przypominaliśmy uczniów Jezusa, którzy po męce i śmierci ich Nauczyciela szli z Jerozolimy do Emaus. Szli zrezygnowani i smutni, bo stracili swojego Mistrza, Autorytet, w którym pokładali tyle nadziei. Co z tego, że Niewiasty i kilku z uczniów mówiło, że On zmartwychwstał. Tak trudno im było w to uwierzyć, a ból po stracie Jezusa nie pozwalał dostrzec niczego, nawet tego, że obok nich idzie On. Ale to dzięki Papieżowi trochę od tych samych uczniów się różnimy. To właśnie po tym, jak arcybiskup Leonardo Sandri podając oficjalną wiadomość o śmierci powiedział: „Ojciec Święty wrócił do domu Ojca”, jakby otworzyły się oczy dziennikarzy, komentatorów, polityków… Cały świat powtarzał to sobie z ust do ust, jakby nie było już takich, którzy nie wierzą w Niebo. Uczniowie z Emaus, którzy coś tam słyszeli o Zmartwychwstaniu, nie do końca w to wierzyli. To lekcja, której nie da się odrobić z katechizmu. Dopiero przeżycie odejścia Jana Pawła II jakby uwolniło w nas powszechną wiarę, że Ojciec ma swój dom, a w nim mieszkań wiele. Lekcja pierwsza, ale nie jedyna.

Bo dziś nikt nie chce mówić o śmierci. Nie dlatego, że cywilizacja śmierci zwyciężona została ostatecznie przez cywilizację życia. Ale dlatego, że dominuje cywilizacja szczęścia, by nie powiedzieć hedonizmu. Chociaż obce jest kulturze europejskiej manifestowanie wiecznego zadowolenia, jednak i my wolimy udawać, że nie mamy gorszych dni, a w życiu, jak w bajce, spotyka nas sama radość. Czy nie stąd bierze się trudność w zrozumieniu sensu wyrzeczeń wielkopostnych? Czy nie tu tkwi przyczyna tego, że do Boga zwracamy się dopiero wtedy, gdy niebo spadnie nam na głowy, bo na co dzień nie jest On nam do szczęścia potrzebny? Podobnie ze śmiercią. Pracownicy hospicjów domowych mają pełne ręce roboty. Bo nie umiemy żyć ze świadomością, że ktoś obok nas umiera, przechodzi do Domu Ojca. 2 kwietnia dostaliśmy lekcję umierania we własnym domu, a nie poza nim, pośród najbliższych, a nie w samotności, w pogodzie ducha, a nie w buncie przeciwko temu, co ma nastąpić. Po śmierci Jana Pawła II, wielu mówiło, nawet spośród ludzi niezwiązanych zbyt mocno z Kościołem, że przestali się lękać śmierci, że strach minął. Nadał On umieraniu jakąś wielką rangę, wielką dostojność.

„Pozwólcie mi odejść”

„Z możliwością śmierci każdy zawsze musi się liczyć. I zawsze musi być przygotowany do tego, że stanie przed Panem i Sędzią – a zarazem Odkupicielem i Ojcem. Więc i ja liczę się z tym nieustannie, powierzając ów decydujący moment Matce Chrystusa i Kościoła – Matce mojej nadziei” – napisał Ojciec Święty w testamencie, 25 lat przed swoją śmiercią.

Obraz cielesnej śmierci Papieża przywrócił właściwe proporcje ludzkiej hierarchii wartości. Dla Niego bowiem cierpienie i umieranie miało sens metafizyczny, było podobne ofierze samego Chrystusa. To dlatego Jego umieranie zrobiło na całym świecie takie mocne wrażenie. Ten człowiek publicznie przeszedł drogę krzyżową, na oczach całego świata, ale przede wszystkim podczas globalnej modlitwy. Tak jakby wszyscy, obok abp. Stanisława Dziwisza (dziś kardynała), ks. prof. Tadeusza Stycznia, ks. prałata Mieczysława Mokrzyckiego oraz grupy polskich sióstr, które na co dzień opiekowały się Ojcem Świętym, jakby wszyscy stanęli przy łożu umierającego. W intencji Jana Pawła II wieczorem 2 kwietnia modlili się muzułmanie i żydzi, nowojorczycy i mieszkańcy Podhala. Ten Człowiek całe życie szykował się na śmierć.

Były prezydent Czech i Czechosłowacji Vaclav Havel po śmierci Jana Pawła II powiedział:– Papież umarł jak męczennik, dając nam wszystkim świadectwo, jak należy przeżywać nieodwracalne wyroki losu, jak ważną rzeczą jest zaakceptować swoją śmierć, a jednocześnie, jak do końca można walczyć o życie, gdyż to właśnie życie jest największym darem, jaki otrzymujemy.

„Pragnę raz jeszcze całkowicie zdać się na Wolę Pana. On Sam zdecyduje, kiedy i jak mam zakończyć moje ziemskie życie i pasterzowanie. W życiu i śmierci Totus Tuus przez Niepokalaną. Przyjmując już teraz tę śmierć, ufam, że Chrystus da mi łaskę owego ostatniego Przejścia czyli Paschy. Ufam też, że uczyni ją pożyteczną dla tej największej sprawy, której staram się służyć: dla zbawienia ludzi, dla ocalenia rodziny ludzkiej, a w niej wszystkich narodów i ludów (wśród nich serce w szczególny sposób się zwraca do mojej ziemskiej Ojczyzny), dla osób, które szczególnie mi powierzył – dla sprawy ścioła, dla chwały Boga Samego” – dopisał Ojciec Święty w swoim testamencie podczas rekolekcji wielkopostnych 1980 r.

Czy ktoś ma odwagę zaprzeczyć, że Pascha Jana Pawła II ma znaczenie dla zbawienia tych, którzy widzieli sposób, w jaki przechodził do domu Ojca?

– Gdy 13 marca 2005 r. Jan Paweł II po swoim drugim pobycie w szpitalu wrócił do Watykanu, jego stan napawał optymizmem – wspomina lekarz papieża Renato Buzzonetti. Do włoskich księgarń trafiła w połowie marca jego książka pod tytułem „Pozwólcie mi odejść”.

Do ostatniej chwilibył pogodny

Według relacji Buzzonettiego, w czwartek 31 marca, Jan Paweł II dostał wysokiej gorączki, co było efektem infekcji dróg moczowych.

– Papież wyraził wtedy pragnienie pozostania w swoim mieszkaniu – wspomina Buzzonetti. W sobotę 2 kwietnia rano, stan chorego dramatycznie się pogorszył. Gorączka gwałtownie wzrosła, czemu towarzyszyły powtarzające się stany utraty świadomości.

– Około godziny 15.30 bardzo słabym głosem, powoli wypowiadając słowa po polsku, Ojciec Święty poprosił, by pozwolić mu odejść do Pana – wspomina Renato Buzzonetti. Papieski lekarz potwierdził więc w ten sposób prasowe spekulacje, że na osobiste życzenie Ojca Świętego nie stosowano tzw. uporczywej terapii, czyli utrzymywania pacjenta przy życiu za pomocą dużych dawek lekarstw i specjalistycznej aparatury.

Około godziny 19.00, gdy lekarze mieli już świadomość zbliżającego się końca, Papież znalazł się w stanie śpiączki. Monitorujące go urządzenia notowały postępujący zanik funkcji życiowych – relacjonuje Buzzonetti.

Wszyscy przy łożu Ojca Świętego zaśpiewali „Te Deum”. O godz. 20 przy umierającym odprawiono ostatnią Mszę. – „Te Deum”, intonowane przez obecnych przy Papieżu, przeplatało się z modlitwą wiernych, dochodzącą z Placu św. Piotra – wspomina papieski lekarz.

W chwili śmierci papieża Buzzonetti był najbliżej Jana Pawła II. Towarzyszyli mu współpracownicy: lekarze Alessandro Barelli i Ciro d’Alio, lekarze z polikliniki Gemelli, i dwóch dyżurnych pielęgniarzy. O godzinie 21.37 papieski lekarz, prof. Renato Buzzonetti stwierdził zgon Ojca Świętego. Elektrokardiogram wyłączono dopiero 20 minut później. Jan Paweł II cierpiał bez słów i do ostatniej chwili był pogodny.

Wszyscy tam stali, jak najbliższa rodzina

– 2 kwietnia odebraliśmy lekcję przechodzenia na drugi świat, być może jeszcze bardziej wymowną niż słowa – jak podkreślił lekarz Renato Buzzonetti. Dla papieskiego lekarza (ma już 81 lat, był lekarzem Pawła VI i asystował przy jego śmierci, jak również przy śmierci Jana Pawła I) – była to lekcja umierania i pozostanie mu ona do końca życia. Była to lekcja także dla lekarzy towarzyszących ostatnim minutom życia Ojca Świętego.

Jego ostatnie „Triduum cierpienia” przypadło w oktawie wielkanocnej. W wielkanocny czwartek, przed północą, Papież otrzymał sakrament namaszczenia chorych. W piątek rano, gdy było już jasne, że z Ojcem Świętym jest źle, bardzo źle, na ponad 30 godzin plac pod oknem Pałacu Apostolskiego stał się centrum świata. Wieczorem Jan Paweł II z trudem powiedział do młodych: „Szukałem was, teraz wy przyszliście do mnie, dziękuję wam”. A oni jakby stali koło Jego łoża. Tak, wszyscy tam stali, jak najbliższa rodzina.

W sobotę o 21.00 Plac św. Piotra wypełniony był w trzech czwartych. Znowu najwięcej młodych. Odmawiali różaniec, część radosną. Wtedy przyszła najgorsza wiadomość. W wigilię Święta Bożego Miłosierdzia, które sam ustanowił, Jan Paweł II odszedł do Pana po wieczną nagrodę, słusznie zapracowaną.

Tej nocy każdy wychodzący z apartamentów podkreślał ze zdumieniem, że Papież umierał pogodny, radosny, spokojny. Nie odchodził, a przechodził, wyczekiwał na spotkanie z Ojcem.

Ta lekcja dalej trwa

– W momencie, kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast, jeszcze niedawno na Jego twarzy był niezwykły ból, teraz pojawiła się nieoczekiwanie Jako twarz kogoś uśmiechniętego – tak o ostatnich chwilach Jana Pawła II opowiada obecny przy Nim do końca ks. prof. Tadeusz Styczeń.

Po kilku sekundach ciszy, tuż po tym, jak ogłoszono śmierć Papieża, na Placu św. Piotra rozległy się gromkie brawa. Ojciec Święty wrócił do Domu Ojca, pokonał cierpienie siłą swojego „Nie lękaj się”. Ale te brawa znaczyły jedno: pokazałeś nam, jak żyć, i jak umierać. Agonia Papieża pozostanie pełną wyrazu lekcją odchodzenia.

Czy można zapomnieć tysiące osób, które kilka dni później chciały oddać hołd Zmarłemu i stały w kolejce do Bazyliki św. Piotra nawet 16 godzin? Zmęczenie i czas nie grały roli, wszyscy chcieli choć przez sekundę być przy Papieżu. Na ostatniej audiencji.

– Po Wielkim Tygodniu Chrystusa nastąpił Wielki Tydzień Jana Pawła. To jest mistyka. Głęboko w to wierzę, że Jan Paweł II jest święty – mówił wychodząc z Bazyliki o. Jan Góra.

Lekcja umierania nie byłaby pewnie pełna, bez jeszcze jednego szczegółu. Podczas podniosłej celebracji pogrzebowej, 8 kwietnia 2005 r., wszyscy widzieli Ewangeliarz otwarty na prostej, zbitej z cyprysowych desek trumnie Papieża. Wiatr przerzucał karty, jakby czytając raz jeszcze całe życie Karola Wojtyły… Gdy zakończyła się Modlitwa Powszechna, o 10.35 gwałtownym podmuchem zamknął ją na zawsze. Ale katecheza śmierci, lekcja pogodnego przechodzenia do domu Ojca, chyba dalej trwa.

Z testamentu Jana Pawła II
„ťCzuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzieŤ (por. Mt 24, 42) – te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce. Pragnę za nim podążyć i pragnę, aby wszystko, co składa się na moje ziemskie życie, przygotowało mnie do tej chwili. Nie wiem, kiedy ona nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: Totus Tuus. W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość. Wszystkim dziękuję. Wszystkich proszę o przebaczenie. Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże okazało się większe od mojej słabości i niegodności”.
 

Grzegorz Józefowicz

Artykuł ukazał się w numerze 04/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej