Drewniany znak sprzeciwu

2013/06/28
Petar Petrović

Od czasu wywiadu prezydenta Bronisława Komorowskiego udzielonego „Gazecie Wyborczej”, gdzie stwierdził, że krzyż spod prezydenckiego Pałacu należy przenieść w inne miejsce, byliśmy świadkami scen i komentarzy, które na długo pozostaną w naszej pamięci. Niestety, słowa Jarosława Marka Rymkiewicza, „to co się podzielio nigdy się nie zrośnie”, choć bolą, bo nie pozostawiają nadziei, są jeszcze prawdziwsze niż w dniu, w którym zostały napisane.

 

W miejscu, w którym modlono się za dusze ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, nie ma już ustwionego przez harcerzy drewnianego krzyża. Znajduje się on obecnie w prezydenckiej kaplicy, gdzie czeka na przeniesienie do kościoła św. Anny. Nie ma też barierek, policji i spragnionych sensacji dziennikarzy. Coraz mniej osób przychodzi tutaj oddawać hołd zmarłym. Za położenie znicza, w miejscu gdzie jeszcze do niedawna znajdowało się morze światełek i kwiatów, grozi dziś mandat. W całej Polsce przybywa inicjatyw upamiętniających 96 ofiar największej po 1945 roku katastrofy w naszym kraju. Tylko Krakowskie Przedmieście wygląda tak, jakby się nic w tym miejscu nie wydarzyło.

Kryptonim „Krzyż”

Po tym, jak Jarosław Kaczyński zaskoczył swoich konkurentów łagodną retoryką, która przyniosła mu, jak komentowało to większość politologów, bardzo dobry wynik wyborczy, Donald Tusk i jego otoczenie musiali przypomnieć rodakom, że „polityka miłości” jest wyłącznie ich domeną. Poruszenie w pamiętnym wywiadzie kwestii krzyża, było rozpoczęciem przez partię rządzącą nowej piarowskiej gry, obliczonej na przywrócenie scenie politycznej „naturalnego” podziału na światłych, europejskich wyborców PO i ciemny, radiomaryjny elektorat PiS-u. Drewniany symbol chrześcijaństwa stał się elementem akcji napominania „umiarkowanych” wyborców, że popieranie Kaczyńskiego równa się samodzielnemu przyklejeniu sobie etykietki oszołoma. „Wojna o krzyż” miała być też przestrogą dla Kościoła, że brak jego jednoznacznego poparcia dla „miłościwie nam panujących”, może skończyć się wypchnięciem go na margines.


Odpowiedzialnośc za hańbienie znaku krzyża przed Pałacem Prezydenckim ponosi obóz rządzący
Fot. Dominik Różański

Odpowiedzialność za hańbienie znaku i symboliki Krzyża, wykorzystywanie zarówno jego, jak i śmierci delegacji lecącej wraz z Parą Prezydencką do Smoleńska, a także oskarżenia o sianie nienawiści i dzielenie Polaków, spadły, jak zwykle, na Jarosława Kaczyńskiego. Mainstreamowe media wydały wyrok, bez poddania analizie oczywistych faktów. A te w niekorzystnym świetle stawiają Platformę Obywatelską, wspierające ją środowiska i prezydenta – elekta. Czy zaplecze polityczne zarówno Bronisława Komorowskiego, jak i Donalda Tuska, nie powinno się liczyć z możliwością protestów obrońców krzyża, którzy nie godzili się na to, by przenieść go do kościoła św. Anny, bez zagwarantowania, że w jego miejscu stanie pomnik lub tablica ku czci Pary Prezydenckiej i wszystkich poległych.

Nikt z władz, zarówno państwowych, jak i stołecznych, nie pokusił się o poszukanie rozwiązania polubownego, a wystarczyła przecież konkretna, jasna deklaracja, na którą czekało bardzo wielu Polaków. Zamiast tego nastąpiła eskalacja konfliktu, która też nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. W końcu ilość odbiorców lewicowo – liberalnych mediów w Polsce jest na tyle duża, a oddziaływanie tych środowisk na tyle silne, że nie trzeba było oficjalnych komunikatów, by „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” domyślili się co trzeba z tym krzyżem „zrobić”. A „materiały instruktażowe”, prezentujące wroga i jego niecne cele, produkowane były 24 godziny na dobę, przez wszystkie środki masowego przekazu.

Cel? Taki sam jak zwykle

Przejęcie przez PO całkowitej władzy w kraju nie spowodowało zakończenia codziennych „seansów nienawiści” poświeconych PiS-owi i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Mimo podnoszenia podatków, ogromnego zadłużenia państwa i tragicznej polityki zagranicznej, temat w mediach był wciąż ten sam – „zagrożenie dla demokracji” uosabiane przez lidera największej partii opozycyjnej. Sprawa krzyża okazała się być doskonałą „przykrywką”, odciągającą uwagę społeczeństwa od całkowitego braku kompetencji rządu Donalda Tuska. Wystarczyło przywołanie słowa – klucza, „moher”, i poinformowanie o proteście przeciwników krzyża, by „złota, polska młodzież” mogła „samodzielnie” zamanifestować swoje przekonania.

Rządzący, choć na co dzień podkreślają swój „konserwatyzm przez małe k”, sprowadzili konflikt do poziomu prostackiego ataku na tradycyjne polskie wartości, religijność i tradycję. Jeśli jednak przyjrzymy się programowi KLD z początku lat 90., z którego wywodzi się Donald Tusk i wielu najważniejszych polityków Platformy, zauważymy, że antyklerykalizm, był jedną z cech wyróżniających te środowisko. Dzisiejsze umizgi w stosunku do wybranych hierarchów Kościoła, czy podkreślanie wagi religii i jej roli w historii Polski, są dla nich tyko politycznym „musem” i zwykłą kalkulacją. Przez podobne „męki” przechodził Aleksander Kwaśniewski, który w czasie swoich rządów starał się o jak najlepsze relacje z klerem, a gdy odszedł z polityki, w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” przyznawał, że był to czysty pragmatyzm.

Chociaż radykalne, gwałtowne zmiany światopoglądowe nie są raczej możliwe do wprowadzenia w naszym kraju, to jednak stopniowe podążanie Platformy Obywatelskiej drogą, nakreśloną przez zachodnioeuropejskie środowiska postępowe, znalazło już swoje potwierdzenie zarówno w jej ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, jak i w akceptowaniu przez większość członków tej partii liberalnych rozwiązań dotyczących in vitro i bioetyki. Wojna o krzyż stała się kolejnym etapem cichej rewolucji, polegającej na dostosowywaniu naszego kraju do europejskiego mainstreamu światopoglądowego i eliminowaniu chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej.

Spontanicznie, pokojowo, młodzieżowo

To, co się działo pod drewnianym krzyżem spod prezydenckiego Pałacu lewicowo – liberalne media przedstwiały te wydarzenia jako reakcję przeciwników tworzenia z Polski państwa religijnego, w której „Jarek z Rydzykiem i księdzem proboszczem” będą mówić młodym jak mają żyć. Po raz kolejny starano się przedstawić wykreowany konflikt, jako walkę światłej Polski z jej ciemnym obliczem. Kompletnie bez znaczenia były w tym momencie fakty. Naprzeciwko siebie stanęli bowiem spokojni, modlący się ludzie, często starsi, bądź kobiety, którzy z pokorą znosili argesywne zaczepki najczęściej podpitej młodzieży, nie przebierającej w środkach i prowokacjach.

Podczas gdy obrońcy krzyża odmawiali różaniec, bądź śpiewali religijne pieśni, przyszłość naszego narod obojga płci tańczyła, modliła się do Allaha, przedrzeźniała, kleła, pluła, używała siły wobec starszych i oddawała mocz na znicze. Doszło do sytuacji, w której wznoszono hasła „wybieramy Barabasza”, ukrzyżowano misia, rozerwano, symbolizującą braci Kaczyńskich, kaczkę, krzycząc przy tym „jeszcze jeden” i „gdzie jest Jarek” i oddawano cześć krzyżowi stworzonemu z puszek piwa Lech. Każdy kto chciał, mógł, pod okiem stojącej tuż obok, obojętnej na wszysto, policji, licytować się w tym, jak bardzo nienawidzi chrześcijaństwa, Kaczyńskich i „moherów”. Pomysłowość w atakowaniu „oszołomów” mógła się zaś spotkać z brawami zebranych, wśród których prym wiodła grupa ludzi z otoczenia Zbigniewa S. pseudonim „Niemiec”, skazanego na 9 lat więzienia za gwałt i napady z bronią w ręku, szantażysty senatora Krzysztofa Piesiewicza, który stał pod Pałacem Prezydenckim co noc, z transparentem: „Wykorzystanie krzyża do walki politycznej TO JEST DZIEŁO SZATANA!!! Jarosławie Kaczyński, opamiętaj się!”. Reporterom „Gazety Polskiej” udało się uchwycić go na zdjęciu obejmującego celebrytkę Annę Muchę.

Tusk zawinił, powiesili Kaczora

Niestety, salonowym mediom udaje się osiągnąć swój cel – tworzyć trwały, czarno- biały podział polskiego społeczeństwa i odrywać go od wartości chrześcijańskich i narodowych – traktowanych przez nie jako hamulec w procesie cywilizowania kraju. Nieustanne wzmacnianie konfliktu i podjudzanie części rodaków przeciwko PiS-owi i Jarosławowi Kaczyńskiemu, wystarcza dziś partii rządzącej by utrzymać się przy władzy, a ludziom, którzy przeprowadzili transformację systemu politycznego w Polsce, niezakłócone czerpanie z tego korzyści. Ci zaś, którzy dają się przekonać argumentacji, że największym problemem kraju są „mohery”, „Ojciec Dyrektor”, IPN, lustracja i „polityka obciachu”, prowadzona przez poprzedni rząd, także na konflikcie zyskują. Chociaż o wiele mniej niż im się wydaje. Nagrodą za ich europejską, nowoczesną postawę, nie jest bowiem szansa na lepszą pracę, opiekę zdrowotną, wysoką emeryturę, niższe podatki i równe drogi ani choćby satysfakcja, że kraj się rozwija i zajmuje coraz wyższą pozycję w świecie. Jedyne co mogą otrzymać za zgodne wykrzykiwanie „spieprzaj dziadu”, to poczucie, co i rusz potwierdzane przez autorytety moralne, że należą do elity, intelektualistów, ludzi XXI wieku. Polskiemu wykształciuchowi w zupełności wystarcza poczucie, że jest się „kimś” i pogarda do „ciemnogrodu”.

Kwestia upamiętnienia pomnikiem i tablicą 96. ofiar katastrofy pod Smoleńskiem wydaje się dziś sprawą zamkniętą. Ubiegająca się o reelekcję prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zapewnia, że, jeśli wygra wybory, na Krakowskim Przedmieściu żaden trwały symbol, dotyczący tej największej powojennej polskiej tragedii, nie stanie. Sprawdzają się więc obawy tych, którzy ostrzegali, że obecne władze będą robić wszystko, by zatrzeć pamięć o katastrofie i o swoim haniebnym stosunku do Pary Prezydenckiej. Zgoda, która miała po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego, budować, okazała się być mało wrażliwia na uczucia obywateli.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej