Ekwiwokacje i dewiacje

2013/01/18

W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej od pewnego momentu dziejowego obowiązywał zakaz detalicznej sprzedaży napojów alkoholowych przed godziną pierwszą po południu. Pozornie dawał on satysfakcję niemal wszystkim zainteresowanym stronom.

Fot. Artur Stelmasiak

Zadowoleni byli bimbrownicy, gdyż przez pewną część każdej doby – mianowicie od północy do owej feralnej dla nich godziny trzynastej – mieli monopol na dystrybucję trunków. Zadowolone były władze państwowe, które co prawda niszczyły kraj, utrudniały życie jego mieszkańcom, zwalczały Kościół, ale przecież mogły wykazać, że dbają o moralność społeczeństwa, realizując zapisy słynnej ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Wreszcie zadowolony był każdy obywatel o nastawieniu antykomunistycznym (a tacy tworzyli wszak znakomitą większość), albowiem mógł sam sobie lub osobom postronnym łatwo i przyjemnie udowadniać, że jest odważny w walce z ustrojem, intensywnie upijając się już od świtu. Spożywanie napojów wyskokowych o niedozwolonej porze nie tylko więc dostarczało czystej – bo destylowanej – radości, lecz także nabierało rangi czynu patriotycznego.

Oczywiście de facto sytuacja przedstawiała się absurdalnie. Źródłem absurdalności była próba zakłamania rzeczywistości, czyli wytworzenia i utrwalenia jej fałszywego obrazu mentalnego, językowego, prawnego. Niestety, takie zjawiska nie odeszły w przeszłość razem z PRL. Weźmy na przykład dzisiejsze zabiegi o to, by związkom homoseksualnym nadać taką samą rangę w świadomości ogółu, języku pospolitym, prawodawstwie itd., jaką cieszy się instytucja małżeństwa. Propagatorzy takiej przemiany na ogół wysuwają argument: skoro dwaj (albo trzej czy czterej, bo przecież po co narzucać ograniczenia ilościowe?) homoseksualiści darzą się taką samą miłością, jak mężczyzna i kobieta, oraz tak samo współżyją płciowo, dlaczego nie mogliby również legalizować swoich związków? W argumencie tym nawiązuje się do dwóch czynników: miłości i płciowości. O tej pierwszej trudno rozprawiać, a na pewno nie sposób ująć ją w prawodawstwie. Powiedzmy zatem coś o współżyciu seksualnym, które jest rzeczywistością bardziej uchwytną.

W odniesieniu do homoseksualistów mówienie o współżyciu płciowym to pomyłka albo nadużycie słowa. Jeżeli w restauracji zobaczymy człowieka, który zamówił i otrzymał danie, a następnie jego kawałki próbuje sobie wpychać do uszu, to czy powiemy o nim, że je lub konsumuje? Raczej uznamy, że zwariował i z niesmakiem odwrócimy głowę, by nie obrzydzał nam posiłku. Wojujący homoseksualiści są niczym ludzie, którzy próbują jeść uszami i domagają się publicznie, żeby państwo i społeczeństwo uznały to za normalną drogę pokarmu z talerza do organizmu człowieka, przydzielały takim osobom uprzywilejowane miejsca w restauracjach, lansowały ich zachowanie w środkach masowego przekazu informacji itp. „Kopulowanie” homoseksualne upodabnia się do normalnego w aspekcie wizualnym, akustycznym i doznaniowym, z czego powstaje mylne wrażenie, że utożsamia się z prawdziwym współżyciem – tymczasem w istocie jest tylko jego symulacją i namiastką. Posługując się takim fałszywym, opartym na podobieństwie pozorów obrazem, homoseksualni agitatorzy, niczym PRL-owscy „wychowawcy nowego człowieka”, trudzą się nad przekształcaniem świadomości, języka, obyczajów, legislacji.

To absurd, ale nie oczywisty. Podobieństwo pozorów sprawia, że ludzie naiwni wierzą w tożsamość istoty. O człowieku mawiamy, że chodzi na przykład szybko albo utykając, i o zegarze mawiamy, że „chodzi” na przykład głośno albo punktualnie. Człowiek ma prawo do chodzenia w zasadzie wszędzie, gdzie zechce, „z wyjątkiem jedynie wyjątków” (by posłużyć się wyrażeniem Witolda Gombrowicza) – bo na przykład pod obciążoną suwnicą przechadzać się nie wolno. Skoro zegary także chodzą, czy można domagać się dla nich prawa do chodzenia bądź w określony sposób, głośno albo punktualnie, bądź w pewnych miejscach, na ścianie lub na komodzie, a następnie usankcjonować takie „prawo” w ustawodawstwie państwa? Całe to roszczenie zasadzałoby się przecież na nieporozumieniu albo, jak nazywają to logicy, na błędzie ekwiwokacji, wynikającym z wieloznaczności użytych wyrazów.

Analogicznie wygląda sprawa „współżycia” homoseksualnego i współżycia heteroseksualnego. Głoszenie poglądu, że jedno utożsamia się z drugim wynika albo z nieuświadomionej ekwiwokacji, albo z chęci zafałszowania natury rzeczy. Ta druga postawa jest bardziej niebezpieczna, gdyż stanowi bunt wobec rozrządzeń samego Stwórcy. Powiadał o niej mędrzec: „To, co jest, zostało już dawno nazwane, / i postanowiono, czym ma być człowiek: / toteż nie może on z Tym się prawować, / który mocniejszy jest od niego” (Koh 6, 10).

Paweł Borkowski

Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej