Eschatologia zoologiczna

2013/01/17

Ostatnimi czasy zaświtała wyznawcom chrystianizmu nowa nadzieja. Stało się to za przyczyną chrześcijańskiego „pisarza” – jak niegdyś zwano redaktorów i dziennikarzy – z pewnej niechrześcijańskiej gazety, której tytuł litościwie przemilczmy. Rozpatrując stosunek człowieka do zwierząt w świetle Pisma Świętego i nauczania Kościoła katolickiego, autor ów zechciał nieśmiało wyartykułować optymistyczną myśl, że „może dołączą do nas w niebie nasze psy i koty”.

Po tej jak gdyby mimochodem wypowiedzianej uwadze wielu czytelników zapewne pomyślało z ulgą: może pobyt w niebie nie okaże się tak nudny, na jaki się dotychczas zapowiada, skoro w zaświaty dotrą także nasi czworonożni podopieczni? Tym samym po latach znalazłby odpowiedź na swoje rozterki duchowe znany wolnomyśliciel, włóczęga i przyjaciel zwierząt Huckleberry Finn, który nieco zwątpił w atrakcyjność rajskich perspektyw, kiedy stara panna Watson życzliwie przybliżała mu tajemnice eschatologii: „A jak już raz zaczęła, rozgadała się na całego i opowiedziała mi dokładnie o niebie. Powiedziała, że człowiek nie będzie tam miał nic do roboty, tylko od rana do nocy będzie się przechadzał z harfą i śpiewał, i tak przez całą wieczność. Nie bardzo mi się to podobało [.. ]. Spytałem ją tylko, czy myśli, że Tomek Sawyer pójdzie do nieba, ale ona na to, że z całą pewnością nie, co mnie ucieszyło, bo chciałem, żebyśmy byli razem” (Mark Twain, Przygody Hucka, tłum. K. Tarnowska).

Niemniej pewna wątpliwość nadal targa moimi trzewiami – dosłownie. Nurtuje mnie bowiem niepokój o pośmiertny los flory bakteryjnej zamieszkującej przewody pokarmowe zarówno nasze, jak i naszych psów czy kotów: czy ona również odnajdzie swoich ziemskich patronów po drugiej stronie czasu? Inaczej kompania nie odnajdzie się w całości i jej członkom znów zagrozi śmiertelna, a właściwie nieśmiertelna nuda, niczym Huckowi, który tak tęsknie wypatrywał wiernego towarzysza swojej beztroski, Tomka Sawyera.

Mniejsza zresztą o bakterie; w końcu czego oko nie widzi, tego sercu nie żal. Na horyzoncie rysuje się już bowiem poważniejsze zagadnienie: co z pchłami, które tutaj, na niskości, dokuczają psom i kotom, albo z muchami gryzącymi niemiłosiernie posiadaczy owych sympatycznych ssaków? Bo mucha to wbrew pozorom potęga, zwłaszcza naprzeciw tak lichej istoty jak człowiek. W XVII wieku to zderzenie dysproporcji zauważył francuski filozof i matematyk Błażej Pascal, który tak opisał stan psychiczny człowieka dręczonego bzykaniem owada: „Nie trzeba huku dział, aby pogmatwać jego myśli [.. ]. Nie dziwcie się, jeśli w tej chwili nie rozumuje dobrze: mucha brzęczy mu koło uszu; to dość, aby go uczynić niezdolnym do roztropnego myślenia. Jeśli chcecie, aby zdołał odkryć prawdę, wypędźcie to zwierzę, które trzyma w szachu jego rozum i mąci tę potężną inteligencję władnącą miastami i królestwami [.. ]. Potęga much: wygrywają bitwy, przeszkadzają duszy naszej działać, zjadają nasze ciało” (Myśli, tłum. T. BoyŻeleński). Czy więc muszy ród bezpiecznie zakończy loty aż w eschatonie, gdzie już nikomu nie będzie przeszkadzać w myśleniu, tylko delikatnym szmerem skrzydeł zechce tamecznym lokatorom umilać czas, a raczej bezczas?

Z jeszcze trudniejszym problemem zmagali się saduceusze, którzy – jak informuje Nowy Testament – nie uznają zmartwychwstania: „Było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umierając, nie zostawił potomstwa. Drugi ją wziął i też umarł bez potomstwa, tak samo trzeci. I siedmiu ich nie zostawiło potomstwa. W końcu po wszystkich umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc [.. ] którego z nich będzie żoną? Bo siedmiu miało ją za żonę” (Mk 12, 20-23. Por. Mt 22, 23-28; Łk 20, 27-33). Sprawa tylko wygląda na błahą: na pewno inaczej oceniłyby ją gwiazdy sceny i ekranu, wśród których pięciokąty z poprowadzonymi wszystkimi przekątnymi należą do najmniej skomplikowanych konfiguracji partnersko-matrymonialnych.

Takie oto myśli, może nieco mniej ważkie niż Pascalowe, hasają w mej głowie niczym swawolne jagnięta po ukwieconej, słonecznej łące. Ale co mi tam. Pisał przecież Kazimierz Wierzyński: „Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną, / Na klombach mych myśli sadzone za młodu, / Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną / I które mi świeci bez trosk i zachodu”. Wolno było mistrzowi Wierzyńskiemu mieć zielono w głowie – wolno i mnie.

Skoro już mówimy o poetach, dodajmy, że jeden z nich, Edward Stachura, wtrącił do swych rozważań zawartych w tomie Wszystko jest poezją. Opowieść-rzeka trzeźwą uwagę: „Jeżeli mówię głupstwa – trudno”. To zdanie-klucz powinni sobie powtarzać w czasie wędrówek po redakcyjnych korytarzach wszyscy „pisarze” wszystkich gazet świata, jak kamedulscy mnisi, którzy przesuwając się w krużgankach starożytnych klasztorów, szepczą: „Memento mori!”.

Paweł Borkowski

Artykuł ukazał się w numerze 06/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej