EUROPIE BRAKUJE AZYMUTU

2013/07/3
Z dr. Markiem Cichockim, z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertem ds. europejskich, rozmawia Petar Petrović

Europie grozi centralizacja poza dotychczasowym systemem traktatów i instytucji

 

Czy obecna kryzys ekonomiczny i polityczny w Unii Europejskiej, w strefie euro zaowocuje końcem europejskiego projektu jaki znaliśmy do tej pory? Jakich zmian możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości?

Uważam, że Unia Europejska w tym kształcie, w którym istniała do tej pory, do której myśmy wchodzili w 2004 roku, nie będzie istniała dłużej, ulegnie przekształceniu w coś nowego. Powstaną, a raczej już powstają, nowe mechanizmy, stare być może zostaną zarzucone albo zmarginalizowane. Zmienia się też układ sił pomiędzy poszczególnymi państwami członkowskimi. Prawdopodobnie sama strefa euro będzie się przekształcać w jakąś nową formułę.

Jaką rolę w procesie zmian odgrywać będą Niemcy? Liczne są głosy przekonujące, że mamy do czynienia z odradzaniem się niemieckiej mocarstwowości, a kryzys wykorzystywany jest do spacyfikowania niezależności krajów członkowskich. Obecny lęk przed bankructwem lub znaczącym obniżeniem się poziomu życia może powodować stopniowe godzenie się na rezygnację obywateli z demokratycznych reguł i praw? Jeśli przypomnimy sobie w jaki sposób „namawiano” Irlandię do zaakceptowania Traktatu Lizbońskiego i jak zareagowano na możliwość przeprowadzenia referendum w Grecji, możemy mieć obawę przed zarządzaniem pozainstytucjonalnym, reformą za pomocą dekretów?

Niemcy ze względu na swój potencjał gospodarczy i polityczny po zjednoczeniu, bez wątpienia największy w Europie, odgrywają w tych zmianach kluczową rolę. Także jeśli chodzi o przyczyny tego kryzysu, pamiętajmy bowiem, że to przecież tamtejsze banki były głównym pożyczkodawcą dla państw, które mają dziś problemy ze swoimi długami. Warto nadmienić, że nadwyżki eksportu tego kraju stanowią bardzo duże wyzwanie dla spoistości strefy euro. Ale Niemcy są też z całą pewnością kluczowym krajem dla rozwiązania zaistniałej sytuacji. W dużym stopniu będzie ona kształtowana przez Berlin wraz z Paryżem, w bardziej lub mniej napiętej atmosferze. Trzeba też pamiętać, że rozwiązania te będą w dużym stopniu tworzone pod kątem interesów naszego zachodniego sąsiada

Jacques Myard, deputowany rządzącej we Francji UMP , oskarżał Niemcy o to, że to one „(.. ) ponoszą pełną odpowiedzialność za krach systemu. Kanclerz Niemiec Angela Merkel sporo mówi o nowej kulturze stabilizacji i bezpieczeństwa, o projekcie „unii fiskalnej”. Czy reformy te będą miały legitymizację pozostałych członków Unii?

Problem polega na tym, że kryzys finansowy w Europie zniszczył dotychczasową sytuację, w której posiadaliśmy wyraźny azymut, dający się jasno sprecyzować kierunek, przekonanie, że mamy coś takiego, jak projekt pod postacią integracji europejskiej, że wiemy, po co to robimy i co chcemy dzięki temu osiągnąć. Obecnie nie umiemy jasno zdefiniować tego, co jest dla Unii Europejskiej dobre, pożądane i korzystne. Oczywiście, to jest inna sprawa, na ile te wyobrażenia sprzed kryzysu były oparte na realiach, a na ile były to tylko pewne życzeniowe poglądy, ale one istniały i determinowały działania państw członkowskich. Prawdopodobnie nie ma już teraz czegoś takiego jak projekt europejski. Są państwa UE, które mają różną sytuację gospodarczą, polityczną, geostrategiczną i one w sytuacji bardzo skomplikowanej, niebezpiecznej, jaką jest kryzys, próbują zdefiniować dla siebie to, co z ich punktu widzenia jest najkorzystniejsze. Pozycja Niemiec była do tej pory szczególna, wielu było skłonnych w Europie przypisywać, z różnych powodów, właśnie Berlinowi rolę kogoś takiego, kto jest w stanie ogarnąć całość. I wziąć za to odpowiedzialność, niezależnie od realizowania swoich własnych narodowych interesów. Wierzono, że mogą one mieć na uwadze Unię Europejską w tym szerszym, wspólnotowym kontekście. Wydaje się, że dzisiaj może już nie powinniśmy przypisywać niemieckiej polityce takiej roli, bardzo prawdopodobne jest, że jesteśmy świadkami pójścia przez ten kraj w kierunku nowej „niemieckiej drogi”.

Eksperci szacują, że wprowadzenie euroobligacji kosztowałoby niemiecką gospodarką 24 mld euro. Z kolei na wprowadzenie podatku od transakcji finansowych i ścisłego unijnego nadzoru nad rynkiem kapitałowym Wielka Brytania musiała by wyłożyć ok. 30 mld euro. Angela Merkel nie zgadza się na pierwsze rozwiązanie, premier David Cameron na drugie. Eurorealiści jednak gratulowali im twardego, dbającego w pierwszym rzędzie o interes swojego kraju przywódcy.

Wielka Brytania zawsze miała specyficzną relację w stosunku do polityki prowadzonej na kontynencie, co nie uległo zmianie, gdy kraj ten wszedł do Unii Europejskiej. To jest znacznie głębsza kwestia niż tylko to, że nie przystąpił on do unii walutowej. Oni mają zupełnie inny sposób patrzenia i rzeczywiście są „po drugiej stronie kanału”. Francja tak zdefiniowała swoje interesy, że postanowiła wykorzystać sytuację i w sposób ostentacyjny wyizolować Wielką Brytanię. To uruchamia bardzo niedobrą z historycznego punktu widzenia dynamikę. Często w historii, gdy kraj ten był izolowany lub sam się izolował, na kontynencie zachodziły niebezpieczne procesy centralizacji władzy, które zawsze kończyły się bardzo poważnymi kłopotami, także dla Europy Środkowo-Wschodniej. W tym sensie widzimy, że mamy obecnie do czynienia z nieciekawą sytuacją, która zmienia i zaburza dotychczasową równowagę sił.

Powiedział pan, że postawa Camerona mogła zaimponować. A ja bym nie chciał jej za bardzo idealizować, gdyż istotą brytyjskiej polityki jest realizm i pragmatyzm aż do bólu.

Czy dziś głos Polski, prawie czterdziestomilionowego kraju, który określany jest jako lider Europy Środkowej, jest w Europie słyszalny? Czy potrafimy bronić swojego interesu, kiedy trzeba powiedzieć stanowcze „nie”?

Polska czasami potrafi wpływać na unijne ośrodki decyzyjne, tak stało się w 2004 roku gdy Leszek Miller i Jose Manuel Aznar sprzeciwili się podpisaniu Traktatu Konstytucyjnego. Za rządów Jarosława Kaczyńskiego zawetowaliśmy mandat do negocjacji umowy o współpracy pomiędzy Unią a Rosją. Nie wykluczam, że Polska znowu znajdzie się w takiej sytuacji, w której będzie musiała otwarcie sprzeciwić się pewnym rozwiązaniom proponowanym przez najważniejsze unijne stolice. Może to być związane z wydobyciem gazu łupkowego w naszym kraju, czy naszym wejściem w energię atomową lub też kwestiami związanymi z emisją CO2. Możemy się więc spodziewać polskich wet, a nawet wycofania się z pewnych rozwiązań, na które się wcześniej zgodziliśmy, ale które z punktu widzenia rozwoju naszego kraju mogłyby być zabójcze i zamknąć nam drogę do pewnych istotnych warunków dalszego rozwoju. Polska nie ma specjalnie dużo przewag w stosunku do krajów Europy Zachodniej, więc tym bardziej nie może sobie pozwolić na to, żeby pewne naturalne przewagi nie wykorzystywać. Nie wydaje mi się jednak, żebyśmy obecnie mieli taki moment, w którym Polska podczas ostatniego szczytu musiała iść tą samą drogą co Wielka Brytani.

O Francji rzadko mówi się obecnie w kontekście mocarstwowości, choć działalność Nicolasa Sarkozego naznaczona jest zauważalną chęcią wpływania na europejskie i światowe procesy. Paryż wciąż jednak dąży do tego, by się z nim liczono, stąd zarówno antyamerykanizm, jak i budowanie sojuszu z Niemcami i współpraca z Rosją.

Kraj ten ma poważne problemy gospodarcze i pod tym względem nie ma się co mierzyć z Niemcami. Mam wrażenie, że Paryż stał się w relacjach z Berlinem takim niedobrym kusicielem. To było szczególnie widoczne choćby podczas ostatniego „szczytu”, na który prezydent Sarkozy przyjechał z pełnym przekonaniem, iż głównym celem jest wyizolowanie Wielkiej Brytanii z UE, na co kanclerz Merkel wyraziła zgodę.

Czy obecne zmiany, tendencje, choć, jak pan mówi, jeszcze niewyraźne, ale kształtujące się choćby pod postacią „unii fiskalnej”, są dla Polski optymalne? Czy nie będzie to tylko przestrzeń, w której najwięcej do powiedzenia będzie miał Berlin? Czy to nie jest powrót do czegoś, co moglibyśmy nazwać „oświeconym absolutyzmem?

Jeśli spojrzymy na konkluzje ostatniego „szczytu”, to powiedziałbym, że Polska i inne kraje członkowskie, które nie są w strefie euro, realizują politykę, którą w średniowiecznej Polsce, w czasie rozbicia dzielnicowego preferował Mieszko Stary. W swoich relacjach ze Świętym Cesarstwem Rzymskim wybierał pragmatyczną taktykę – „obiecać nigdy nie zaszkodzi”. Właściwie do niczego w sposób wiążący Polska się do tej pory nie zobowiązała, jeśli chodzi o cały proces tworzenia unii fiskalnej i różnego rodzaju mechanizmów powstających dla strefy euro. Oczywiście, można dyskutować nad tym, czy deklaracje dotyczące finansowego udziału Polski w pewnych rozwiązaniach, w większości poza UE, dotyczących Międzynarodowego Funduszu Walutowego, mają sens. Polska stosując taką politykę odwleka w czasie narastający przed nią problem.

Na czym ten problem polega?

Polega na tym, że gdyby unia walutowa miała przetrwać i euro wyszło z tego kryzysu zwycięsko, to wówczas zostalibyśmy postawieni wobec zupełnie innej rzeczywistości, gdyż do zupełnie innej unii walutowej zobowiązaliśmy się wejść w 2004 roku. W przyszłości, przy ciągłym założeniu, że Euro przetrwa, unia walutowa miałaby niewiele wspólnego z tym, czym do niedawna była. Wtedy wstąpienie do niej, zmienionej poprzez zobowiązania dotyczące paktu fiskalnego, czy różnego rodzaju mechanizmów, jak chociażby Europejskiego Mechanizmu Stabilności, stanowiłoby bardzo dla nas duży polityczny i społeczny problem.

Czyli „unia fiskalna” jest dla naszego kraju optymalnym rozwiązaniem? A jeśli nie jest, to może warto już dziś, kiedy widzimy jej zarysy, głośno protestować i starać się modelować ją do naszych potrzeb? Później możemy być znowu postawieni przed faktem dokonanym.

Dziś nie możemy przewidzieć czy pakt fiskalny przyniesie korzyści, gdyż może też wygenerować więcej problemów i de facto, na końcu tej drogi, główne państwa strefy euro mogą dojść do wniosku, że w takiej formie wspólna waluta jest nie do utrzymania. Możliwe, że wtedy pójdą w kierunku tego, co prof. Krzysztof Rybiński nazywa stworzeniem „nowego euro”. Musiałoby wtedy dojść do zawiązania się nowego traktatu, obejmującego jeszcze węższą grupę państw prawdopodobnie bez Grecji, bez Hiszpanii, bez Portugalii, być może bez Włoch (z tej perspektywy najlepiej byłoby podzielić ten kraj na część południową i północną i wprowadzić do struktur tę drugą). Stworzono by nową przestrzeń walutową, którą byłoby znacznie łatwiej zarządzać, ze względu na mniejsze różnice w poziomie i rozwoju gospodarek. Mam wrażenie, że polska polityka powinna dzisiaj koncentrować się na obserwowaniu tego, co się w tej sprawie dzieje, z pewnym dystansem, bez twardych zobowiązań.

Jak pan w tym kontekście odbiera głośne berlińskie wystąpienie ministra Radosława Sikorskiego?

Uważam, że reakcja na to wystąpienie, jeżeli chodzi o parlamentarną opozycję, była bardzo mocno przesadzona i wynikała z logiki wewnętrznego sporu, gdzie obie strony PO i PiS są zainteresowane tym, żeby wyostrzać kanty wewnętrznej politycznej debaty. Czytałem wystąpienie ministra Sikorskiego i nie znalazłem w nim nic bulwersującego.

Czyli nie uważa pan, że istnieje realne zagrożenie dla naszej suwerenności związane z tworzeniem się idei federalizmu europejskiego? Podaje się w tym kontekście przykład USA. Czy nie byłby to proces zwieńczający lata starań brukselskich polityków polegających na dążeniach centralistycznych i tworzeniu w miejsce tożsamości narodowej szerszej, europejskiej?

Dzisiaj w Unii Europejskiej nie jest problemem żaden europejski federalizm, gdyż projekt ten zakończył się gdzieś w latach 80. XX wieku. Po przyjęciu państw Europy Środkowo- Wschodniej do UE w 2004 jest właściwie przebrzmiałą pieśnią. Dziś nie stoimy przed perspektywą powstania europejskiego federalnego państwa, w którym państwa narodowe będą funkcjonować na wzór stanów Ameryki Północnej. To, co rzeczywiście nam grozi, to z jednej strony centralizacja poza dotychczasowym systemem traktatów i instytucji, władza skupiona w rządach dwóch najważniejszych państw strefy euro oraz, co jest zupełnie bagatelizowane lub niezauważalne w naszym kraju, międzynarodowych instytucji finansowych. One zaczynają z racji charakteru tego kryzysu, będąc w dużym stopniu kredytodawcami dla bankrutujących państw, odgrywać coraz silniejszą polityczną rolę w tym nowym, kształtującym się systemie zarządzania Europą.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej