EWOLUCJA CZY EWOLUCYJNY PRZEKRĘT?

2013/07/4
Krzysztof Tarnowski

Czy teoria ewolucji, a w praktyce teoria przypadku, jest prawdziwa? Jak teoria Darwina wypada w konfrontacji z coraz to nowszymi odkryciami naukowymi?

 

Zgodnie z elementarną zasadą nauki teza wymaga dowodu. Czy ewolucjoniści, burząc dotychczasowy, odwieczny porządek świata, przedstawili taki dowód? A może przedstawili naukowy dowód, że w powstaniu świata nie miała udziału żadna, obca naszej świadomości Siła Sprawcza (określana przez ludy Ziemi mianem Boga)? Nie! Mało tego, w miarę upływu czasu i coraz większej ilości odkryć naukowych przekonujemy się o słabości teorii Darwina. Dlaczego niemal natychmiast unieważniono coś, czego nikt nigdy naukowo nie podważył, i zastąpiono czymś, czego nigdy naukowo nie dowiedziono? Przewrotność i absurdalność tej sytuacji sprowadza się do tego, że podważa się i atakuje dotychczasowy porządek rzeczy i odwraca oczywistą, chronologiczną kolejność wydarzeń, próbując z teorii Darwina uczynić ponadczasowy dogmat, który trzeba by dopiero w sposób naukowy i absolutnie niepodlegający dyskusji podważyć.

Wszechświat według darwinistów

Obecnie to ewolucjoniści, w przypadku pojawiania się jakichkolwiek zarzutów czy wątpliwości mogących zagrozić teorii Darwina, domagają się dostarczenia naukowego dowodu na istnienie jakieś innej, zewnętrznej siły. A gdzie ich dowody na jej brak? Chronologia czasowa jest nieubłagana i nie podlega dyskusji. To nie ludzie uznający sprawczą siłę Stwórcy, ale ci, którzy ją podważają, powinni i w praktyce muszą udowodnić jej brak, a zarazem udowodnić prawdziwość swojej własnej tezy. I dopóki darwiniści nie dostarczą naukowego i niepodważalnego dowodu, że takiej siły sprawczej nie ma, nie powinno mieć miejsca zastępowanie starego porządku nowym i nauczania w szkołach – w trybie obowiązkowym – teorii, których jedynym imperatywem jest inspiracja ideologiczna.

Według darwinistów cały Wszechświat, nasza planeta Ziemia i wszelkie życie na niej – w tym i człowiek – nie jest efektem zadziałania jakiejś nieznanej nam „Siły Sprawczej”, ale „Przypadku” – w dodatku, warunkowo – całkowicie ślepego. Pomijając już coraz bardziej kłopotliwą sprawę braku istnienia ogniw pośrednich ewolucji łączących ze sobą poszczególne bądź jakiekolwiek gatunki, spróbujmy przyjrzeć się kilku zagadnieniom, które w oczywisty sposób podważają tę teorię (a tym samym ją przekreślają).

Ograniczmy się tylko do jednego, rzadko poruszanego aspektu teorii ewolucji. Jak powszechnie wiadomo, każdy organizm czy roślina mogą rozmnażać się tylko wewnątrz własnego gatunku. Mechanizm ten dotyczy całego świata ożywionego. Jest to wynik istnienia w przyrodzie nadrzędnego, ponadczasowego „mechanizmu biologicznego”, niepodlegającego procesom ewolucyjnym i istniejącego niezależnie od niej. Już sam ten fakt świadczy o istnieniu czegoś więcej niż tylko „ewolucyjny, ślepy przypadek”. Gdyby wszystko było tylko kwestią przypadku, powinniśmy konsekwentnie mieć do czynienia z całkowicie dowolną i pełną gamą rozrodczą – możliwością swobodnego krzyżowania się i płodzenia, czyli tworzenia coraz to nowych gatunków.

Przy okazji tej kwestii wyłaniają się kolejne problemy obnażające sprzeczności teorii ewolucji. Przede wszystkim, skoro podstawowym, naturalnym celem i cechą „ewolucji” jest dążenie, za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami, do maksymalnej ekspansji (fizyczno-biologicznej) – tak ewolucjoniści uzasadniają możliwość powstania życia – to w jakim celu ta sama „ewolucja” wytworzyła mechanizmy zaprzeczające samej sobie – mowa o powyższym mechanizmie zabezpieczenia gatunkowego? A istnienie tego mechanizmu jest faktem, którego już nie jest w stanie podważyć nikt, nawet najbardziej zagorzały ewolucjonista. I dlaczego w tym podobno całkowicie przypadkowym procesie ewolucyjnym tak ważna jest kwestia ochrony (czystości) gatunków? Czyżby owa „ślepa ewolucja”, ten „ślepy przypadek”, sprzecznie z „własną logiką” i naturalnym dążeniem, przewidział w przyszłości nadmierne rozmnażanie się organizmów?

Mechanizm zabezpieczający przed niepohamowaną rozrodczością

Czy kwestia nadmiernego rozmnażania się to w ogóle problem „ewolucji” (przyrody) – takie zapobiegliwe i perspektywiczne działanie cechuje jedynie „świadomość” zdolną przewidywać przyszłe konsekwencje swojego działania – przewidującej przyszłość i myślącą o niej? Dla „bezmyślnego producenta życia”, jakim powinien być w tej sytuacji „przypadek”, nie powinno mieć najmniejszego znaczenia, czy mnożące się bez żadnych ograniczeń organizmy zaczną się kiedyś wzajemnie pożerać i niszczyć, czy też nie.

Logiczną i naturalną konsekwencją rozwoju ewolucji powinno być dążenie do maksymalizacji rozrodu i rozwoju, czyli maksymalnego krzyżowania się wszelkich organizmów i gatunków, tak jak na początku „wszystkiego ze wszystkim”. Wbrew pozorom możliwość takiej krzyżówki w przypadku braku owego biologicznego hamulca (zabezpieczenia) powinna być jak najbardziej naturalna. Przecież pierwsza forma życia również miała zaistnieć (wg ewolucjonistów) w efekcie takiego swobodnego łączenia się różnych form bytu, a wszystko, co żyje, to jedna wielka rodzina o wspólnych korzeniach. Dlaczego zatem, skoro wcześniej z formy roślinnej mogły powstawać żywe stworzenia, teraz przestało być to możliwe? W imię jakiego przypadku? Do dzisiaj istnieją znane nam pierwotne, najbardziej prymitywne formy życia, rzekomo z samych początków etapu ewolucji, które pomimo tego wcale nie mnożą się ze wszystkim wokoło (a przecież powinny mieć taką cechę). Zgodnie z ewolucyjnym prawem przypadku, niezmiennie powinna istnieć możliwość każdej mieszanki biologicznej i przypadkowej ciąży, np. lamparcicy z muchą, gdyby taki pobudzony muszy samiec przysiadł podczas jej drzemki na jej narządach rodnych – a dlaczego nie, skoro zgodnie z teorią Darwina, wcześniej dochodziło już do jeszcze bardziej niezwykłych rzeczy (np. martwe pierwiastki przeistaczały się w żywe organizmy)

A tak na poważnie, to właśnie dlatego nie latają wokół nas lamparcico- muchy i wszelkie inne dziwaczne stwory, ponieważ od zawsze istnieje w przyrodzie świadome, biologiczne zabezpieczenie przed tego typu absurdalnymi sytuacjami.

Ów „zagadkowy” mechanizm nie mógł „wyewoluować” samoczynnie, w wyniku rzekomo „naturalnych” procesów ewolucyjnych, bo ma go każda forma organiczna, poczynając już od tych pierwszych, najstarszych i najprostszych form życia, po współczesne, te najbardziej złożone, zatem już nawet sama teoria ewolucji dowodzi, że ów mechanizm zabezpieczający musiał istnieć od zarania, już od samego jej początku, czyli nie może być i nie jest efektem żadnego jej własnego, a tym bardziej przypadkowego, procesu (rozwoju). A jest to mechanizm na tyle złożony, że nawet człowiek współczesny, istota wybitnie inteligentna, stojąca na samym szczycie tej ewolucyjnej drabiny, dysponująca wysoce rozwiniętą technologią biomedyczną i wiedzą genetyczną, nie potrafi tego mechanizmu obejść (skutecznie). To chyba wymownie świadczy o „genialności konstrukcyjnej” i złożoności mechanizmu funkcjonowania tego zabezpieczenia. I skąd miał się on wziąć u pierwszych, najprymitywniejszych form życia znacznie bardziej prymitywnych niż sam ten mechanizm? Powstał przypadkowo? Jeśli nawet jakiś zdeterminowany darwinista jest w stanie w coś takiego uwierzyć, to załóżmy, że przez przypadek mógł on powstać, ale sytuacja taka mogła się przytrafić co najwyżej tylko u pojedynczego osobnika i zaraz potem ten niezwykle złożony, przypadkowo zaistniały mechanizm, powinien razem z nim zaniknąć. Jakim cudem się zablokował i powielił? I w jaki sposób ten mechanizm pojawił się u wszystkich form bytu równocześnie i równolegle? Przypadek to przypadek. U pojedynczych form życia ten mechanizm mógłby się pojawić i ewentualnie skutecznie za/działać, ale u wszystkich innych bezwarunkowo już nie. Bo inaczej ponownie nie może być mowy o przypadku, a o jakimś świadomym, uporządkowanym i w pełni kontrolowanym działaniu wybierającym i decydującym o tym, co jest dobre, a co złe.

Są to absurdy wykluczające przypadkowość procesu ewolucji i to w sposób niepodważalny. Istnienie owego zabezpieczenia w każdej formie bytu – od najprostszej po te najbardziej złożone – świadczy o istnieniu jakiegoś „nadrzędnego” systemu sterującego, który wyposażył matkę naturę w mechanizm zabezpieczający ją przed nadmierną i niczym niepohamowaną rozrodczością.

Regres fauny i flory

Wbrew „logice ewolucjonizmu”, w miarę upływu czasu, zamiast przybywania nowych gatunków (w tempie geometrycznym), ma miejsce coraz szybsze i częstsze ich wymieranie. Dotychczas nie zaobserwowano ani jednego przypadku powstania nowego gatunku, natomiast wiele z nich już zniknęło/wymarło (chociażby słynne dinozaury). Czym to tłumaczyć i o czym to świadczy? Czyżby „ewolucja” zakończyła swoją spontaniczną i radosną twórczość z chwilą pojawienia się na scenie życia istoty ludzkiej? Czy owa bezmyślna „ewolucja” uznała swoje dzieło za wystarczająco doskonałe i postanowiła zakończyć swoją dotychczasową, przypadkową działalność ewolucyjną? I ponownie mamy do czynienia z paradoksem, gdyż ta właśnie sytuacja znacznie bliższa jest wersji biblijnej mówiącej o powolnej degeneracji świata biologicznego niż wersji ewolucyjnej mówiącej o jego rozkwicie i ciągłym, coraz bardziej dynamicznym rozwoju.

Ekolodzy i biolodzy biją na alarm, że przy takim tempie degradacji środowiska w niedługim czasie z Ziemi zniknie blisko 50 proc. gatunków zwierząt. Jak to się ma do teorii ewolucji? Uzasadnianie tego procesu postępującym zanieczyszczeniem i degradacją naszego naturalnego środowiska jest śmieszne, bowiem w myśl teorii Darwina, im większe zagrożenie i skażenie biologiczne, tym bardziej sprzyja ono mutacjom, a w konsekwencji rozrastaniu się i mnożeniu nowych gatunków. Jest to według teorii ewolucji wręcz warunek wszelkiego rozwoju. Tak miało być na samym początku tworzenia się świata, a następnie życia na Ziemi, kiedy na jej powierzchni, w głębi i w atmosferze zachodziły skrajnie ekstremalne procesy fizyko-chemiczno-termiczne.

Współczesna działalność człowieka i stan środowiska nie powinien stanowić dla procesów ewolucyjnych większego problemu, bo według założeń ewolucyjnych jej najmocniejszą stroną ma być właśnie owa niezwykła umiejętność reagowania i dostosowywania się do każdych warunków – nawet tych ekstremalnie niekorzystnych (słynne mutacje). Wszelkie przeszkody i utrudnienia powinny tylko uaktywniać i przyspieszać ewolucję, tak jak działo się to dotychczas (podobno to miał być wręcz warunek ewolucji). Jednak jakoś współcześnie nie obserwujemy owego dostosowania się natury/przyrody do zmian otoczenia. Miejsca zanikających gatunków nie zapełniają roje mutantów (nowych gatunków). Odwrotnie, obserwujemy coraz szybszy regres fauny i flory. Czy teraz „ewolucji” zaczęły przeszkadzać „drobne” przeszkody i zanieczyszczenia, w których my sami musimy w miarę normalnie funkcjonować (a nie przeszkadzały i pchały ją do rozwoju w nieporównywalnie gorszych warunkach)? Skoro jesteśmy świadkami wymierania i zanikania gatunków, to dlaczego nie jesteśmy świadkami tworzenia się nowych, zapełniających to miejsce (równoważących zaistniałą sytuację) i mnożących się adekwatnie szybciej?

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej