Alicja Dołowska |
„Nie chciejcie ojczyzny, która was nic nie kosztuje” – wołał do Polaków podczas jednej z pielgrzymek Jan Paweł II
Biliśmy wtedy brawo, wznosiliśmy wiwaty, wołaliśmy „zostań z nami”. Dziś, gdy przychodzi bronić prawa do krzyża w przestrzeni publicznej i podstawowych wartości, wielu Polaków zamiast walki o godny kształt ojczyzny i wolność, którą – jak nas uczył – ciągle trzeba zdobywać, wybiera bierność.
Od momentu, gdy Jan Paweł II odszedł „do domu Pana” zrozumieliśmy, jak bardzo jest potrzebny w ważnych dla narodu chwilach jego niekwestionowany autorytet. Ale, choć nie z jego ust padły słowa „non omnis moriar”, naprawdę nie umarł cały. Zostawił spuściznę w postaci homilii, encyklik i książek, które powinny być dla nas drogowskazem. W dzisiejszych czasach, gdy tak łatwo o zagubienie, zapominamy o tym duchowym dziedzictwie. A wystarczy czytać. Nie tylko z okazji dni papieskich czy rocznic śmierci. Tam jest bowiem ocean mądrości.
Rodem z XIX wieku?
Wyrzucając lekcje historii po pierwszej klasie liceum i skracając ich liczbę do minimum, rząd serwuje najmłodszym Polakom zapominanie historii. Bo jak mówią będący przy władzy „światli Europejczycy”, polski patriotyzm jest passé – rodem z XIX w.
Czy to źle? Przecież takiego modelu patriotyzmu uczył się w szkole i na Uniwersytecie Jagiellońskim, uczył się dorastając w dwudziestoleciu międzywojennym i dojrzewając podczas II wojny światowej Karol Wojtyła. Uczył go również nas, przytaczając często cytaty z literatury polskiej, do której – jak orzekli nauczyciele z wadowickiej szkoły – „miał szczególne umiłowanie”.
Ale ten patriotyzm nie wziął się z XIX w. Kształtował go nurt polskiej literatury obywatelskiej od czasów odrodzenia. Umiłowanie ojczyzny jedno pokolenie wpajało następnemu.
Jan Paweł II, syn uczestnika wojny z bolszewikami, urodzony w roku wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r., wyznał podczas uroczystości rocznicowych pod Radzyminem, że nie byłoby go takiego, jakim jest, gdyby nie bohaterstwo tamtych bojowników o wolność. Nie przypadkiem ojciec, miłośnik Piłsudskiego, dał mu na drugie imię Józef na cześć marszałka. Jan Paweł II czuł się dłużnikiem tamtych bohaterów.
W 80. rocznicę odzyskania niepodległości – początku II Rzeczypospolitej przypomniał, że „ten akt dziejowej sprawiedliwości nie był tylko skutkiem sprzyjającej sytuacji politycznej w ówczesnej Europie. Był to nade wszystko owoc wytrwałego zmagania całego narodu o zachowanie tożsamości i duchowej wolności. Wielu synów Polski poświęcało tej sprawie swoje talenty, siły i wytężoną pracę. Liczni spośród nich ponosili trudy emigracji przymusowej. Wielu w końcu zapłaciło za wolność ojczyzny najwyższą cenę, przelewając krew i oddając życie w kolejnych powstaniach, na różnych frontach wojennych.
Wszystkie te wysiłki ojcowie nasi opierali na nadziei płynącej z głębokiej wiary w pomoc Boga, który jest Panem dziejów ludzi i narodów. Ta wiara była oparciem również wtedy, gdy po odzyskaniu niepodległości trzeba było szukać jedności pomimo różnic, aby wspólnymi siłami odbudowywać kraj i bronić jego granic”.
Co by powiedział dzisiaj, gdy manifestujących swój patriotyzm Polaków w Dzień Niepodległości nazywa się faszystami i ksenofobami? Napuszcza na nich niemieckich antyfaszystów. Co by powiedział na to, że okrawa się kanon polskiej literatury, niszcząc kod kulturowy Polaków? Też nie mamy wątpliwości. Reżyser filmowy Krzysztof Zanussi i dziennikarz Jacek Moskwa powiedzieli na spotkaniu podczas Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej, że Jan Paweł II potrafił się potężnie gniewać. A gdy się gniewał, z jego usta padały ostre, choć sprawiedliwe słowa. Kto dzisiaj je wypowie? Łatwiej Jana Pawła II sprowadzić do „kremówek” w Wadowicach i śpiewania „Barki”.
Gdy Polakom zabrakło Jana Pawła II, stracili busolę. Odnosi się wrażenie, że go zdradzili. Tak nikły miał na nas wpływ jego długi pontyfikat? Kiedy go zabrakło część elit politycznych podniosła głos sprzeciwu przeciwko takiemu rozumieniu patriotyzmu, jakiego on nas uczył. Czy nazwaliby go dzisiaj faszystą i „moherem? Na razie nie mają odwagi.
Polska – miejsce szczególne
W przemówieniu do Polonii w Lagos w 1982 r. podkreślił: „Myślę, że spełniając jak umiem najlepiej moją posługę na rzymskiej stolicy św. Piotra, również służę mojej ojczyźnie tak, jak umiem. To jest nasze prawo i to jest nasz obowiązek. Niech Bóg pozwoli każdemu z nas to prawo w pełni nosić w swej świadomości i z tego obowiązku się wywiązywać. „Tak, był w Janie Pawle II duch polskiego romantyka. Zdawałoby się, że podąża za głosem Norwida, że „ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek”.
W 1999 r. powiedział w Sejmie do polskich parlamentarzystów: „W tegorocznym ŤOrędziu na Światowy Dzień Pokojuť napisałem: ŤGdy troska o ochronę godności człowieka jest zasadą wiodącą, z której czerpiemy inspirację, i gdy wspólne dobro stanowi najważniejszy cel dążeń, zostają położone mocne i trwałe fundamenty pod budowę pokoju. Kiedy natomiast prawa człowieka są lekceważone lub deptane i gdy wbrew zasadom sprawiedliwości interesy partykularne stawia się wyżej niż dobro wspólne, wówczas zasiane zostaje ziarno nieuchronnej destabilizacji, buntu i przemocyť”.
Co powiedziałby dziś Jan Paweł II , gdy manifestujących swój patriotyzm Polaków nazywa się faszystami i ksenofobami?
W budynku Sejmu jako historyczny rekwizyt zachowano krzesło, na którym siedział i przemawiał, wbudowano również pamiątkową tablicę. I tyle… Zapomniano jego słów tam wypowiedzianych: „Służba narodowi musi być zawsze ukierunkowana na dobro wspólne, które zabezpiecza dobro każdego obywatela”.
Warto przypomnieć, że podczas spotkania z parlamentarzystami Jan Paweł II powołał się też na żarliwe wezwanie Piotra Skargi, którego rok właśnie obchodzimy, z „Kazań Sejmowych”: „Kto ojczyźnie swej służy, sam sobie służy; bo w niej jego wszystko się dobre (…) zamykať („Kazanie drugie, O miłości ku Ojczyźnie”).
Życzył wtedy polskim politykom i wszystkim osobom zaangażowanym w życie publiczne, „by nie szczędzili sił w budowaniu takiego państwa, które otacza szczególną troską rodzinę, życie ludzkie, wychowanie młodego pokolenia, respektuje prawo do pracy, widzi istotne sprawy całego narodu i jest wrażliwe na potrzeby konkretnego człowieka, szczególnie ubogiego i słabego”.
Zawsze podkreślał jako „syn tej ziemi”: „Sprawy mojej ojczyzny traktuję jako swoje własne” (…). „Obejmuję spojrzeniem duszy całą ojczyznę umiłowaną”. Żegnając się przed powrotem do Watykanu, powiedział do rodaków: „Zabieram w sercu was wszystkich, wasze radości i wasze troski, zabieram całą moją ojczyznę. Chciałbym, abyście pamiętali, iż w Ťgeografii papieskiej modlitwyť za Kościół powszechny i za cały świat Polska zajmuje miejsce szczególne”.
Uczył, że losy ojczyzny, Kościoła i świata są ze sobą nierozerwalnie związane, przenikają się i nawzajem warunkują. „Budujmy Polskę wierną swym korzeniom” – apelował w 1997 r., żegnając się na krakowskich Balicach. I tak oto te słowa interpretował: „Wierność korzeniom nie oznacza mechanicznego kopiowania wzorów z przeszłości. Wierność korzeniom jest zawsze twórcza, gotowa do pójścia w głąb, otwarta na nowe wyzwania, wrażliwa na Ťznaki czasuť. Wyraża się ona także w trosce o rozwój rodzimej kultury, w której wątek chrześcijański obecny był od samego początku. Wierność korzeniom oznacza nade wszystko umiejętność budowania organicznej więzi między odwiecznymi wartościami, które tyle razy sprawdziły się w historii, a wyzwaniami świata współczesnego, między wiarą a kulturą, między Ewangelią a życiem”.
Każdy ma swoje Westerplatte
Mówił w 1995 r. w Skoczowie: „Nasza ojczyzna stoi dzisiaj przed wieloma trudnymi problemami społecznymi, gospodarczymi, także politycznymi. Trzeba je rozwiązywać mądrze i wytrwale. Jednak najbardziej podstawowym problemem pozostaje sprawa ładu moralnego. Ten ład jest fundamentem życia każdego człowieka i każdego społeczeństwa. Dlatego Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia!”.
Powtarzał uparcie: „Dzisiaj, kiedy zmagacie się o przyszły kształt życia społecznego i państwowego, pamiętajcie, iż zależy on przede wszystkim od tego, jaki będzie człowiek – jakie będzie jego sumienie. Czas próby polskich sumień trwa. Musicie być mocni wiarą” – wzywał w Skoczowie. A w Częstochowie nauczał: „Naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha, naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza i tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć”.
Na Westerplatte w 1987 r. do młodzieży skierował słowa: „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić, jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć, jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte. Utrzymać i obronić, w sobie i wokół siebie, obronić dla siebie i dla innych”.
Odnosi się wrażenie, że przestaliśmy pytać, co jest dzisiaj naszym Westerplatte. Lewicowcy ironizują, że dziś Pokolenie JP II oznacza nazwę pokolenia Janusza Palikota. Wypłakaliśmy się po śmierci Jana Pawła II i co się z nami stało?
A przecież mówił nam: „Ojczyzna jest naszą matką ziemską. Polska jest matką szczególną. Niełatwe są jej dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Jest matką, która wiele przecierpiała i wciąż na nowo cierpi. Dlatego też ma prawo do miłości szczególnej”.
Apelował: „I dlatego – zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością”.
Nie powstała żadna poważna literatura podsumowująca minione dwudziestolecie. Dlatego posłużę się gorzką refleksją Cezarego Baryki z „Przedwiośnia” Żeromskiego, żeśmy ten czas wolności, tę Polskę, o którą wybuchła „Solidarność”, po prostu „przełajdaczyli”. Żeśmy nadzieje Jana Pawła II zawiedli. Chcąc pozostać mu wiernym, mamy przed sobą długą i ciężką drogę do naprawy